Skarb. Joanna Chmielewska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Joanna Chmielewska
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 9788362136384
Скачать книгу

      – Nie, ja mam na myśli pracę zawodową. Nie jesteś osamotniony, Andrzeja też pomaltretuję. Raz chciałbym wiedzieć z detalami, co się robi po lądówce, a co po mechanice. Co robiłeś na początek?

      – Co ja robiłem na początek? – zamyślił się pan Roman. – Pojęcia nie mam, w ogóle tego nie pamiętam… A nie, czekaj, pamiętam! Przeliczałem fundamenty pod nowe maszyny, świeżo sprowadzone. Bałem się panicznie, że mi coś nie wyjdzie, bo mój szef akurat poszedł do szpitala i zostałem sam. Hali jeszcze nie było, a maszyny już jechały i zdecydowali się od razu ustawić je jak trzeba. Halę zrobiliśmy później…

      Janeczka delikatnie odsunęła krzesło od stołu i opuściła ręce na kolana. Pawełek rozparł się szerzej i zasłonił ją tak, żeby ukryć notes i długopis.

      – Duże to było? – spytał niewinnie.

      – Co, czy duże było?

      – No te fundamenty. I ta hala.

      – Skąd ja mam pamiętać, jakie były fundamenty! Pewnie, że duże i jeszcze liczone na wibracje. A hala, o ile sobie przypominam, miała chyba kubatury ze czternaście tysięcy metrów sześciennych.

      – Nie przesadzaj – powiedział Rafał. – No i jak ci to wyszło?

      Pan Chabrowicz wdał się we wspomnienia, eksponując raczej anegdotyczną stronę swoich ówczesnych zajęć zawodowych. Rafał domagał się szczegółów technicznych. Pawełek uparcie wypytywał o rozmiary wszystkich elementów budowlanych. Janeczka pisała pod stołem.

      Późnym wieczorem zebrany plon okazał się imponująco obfity. Trochę kłopotu sprawiły daty, bo pan Roman niedokładnie je pamiętał, ale tę kwestię Janeczka i Pawełek uznali za mało ważną. Całe trzy dni zajęła im produkcja dokumentu, po większej części wypełnionego liczbami. Z delegacji do Wielkiej Brytanii wybrnęli w sposób prosty, pod starannie obmyśloną datą pisząc: „Kontrola dokumentacji konkursowej obiektu przemysłowego o kubaturze 116 tysięcy metrów sześciennych”. 116 tysięcy metrów sześciennych ustalili krakowskim targiem i podobnie postąpili ze współpracą w Danii.

      – Teraz trzeba to wszystko przepisać na maszynie i przypieczętować w tych jego kadrach – stwierdził niezmiernie zadowolony Pawełek. – Przepiszemy na maszynie ciotki Moniki w godzinach pracy, jak jej nie ma. A potem do tłumacza przysięgłego.

      – Tłumacz przysięgły jest na Wiejskiej – oznajmiła Janeczka. – Znalazłam w książce telefonicznej. Nie wiem, ile to kosztuje, ale zdaje się, że drogo. Będziemy mieli kłopoty.

      Pawełek zafrasował się.

      – I jeszcze wszystko musi być w trzech egzemplarzach.

      – Po co w trzech?

      – Nie wiem. Kumpel tak powiedział. Co najmniej w trzech egzemplarzach. O rany, faktycznie. Skąd my weźmiemy na to pieniądze?

      – Najpierw musimy się dowiedzieć, ile potrzeba, a potem się zastanowimy, skąd weźmiemy. Ty tam pójdziesz czy ja?

      – A po co chodzić? Zapytam tego ciotecznego brata, on na pewno wie.

      Kadry przeszły bezboleśnie, wystarczyła jedna wizyta w miejscu pracy ojca i krótki pobyt we właściwym pokoju pod pozorem czekania na niego, ale koszt tłumacza przysięgłego omal nie zniweczył całej imprezy. Miał wynosić, jak się okazało, 5800 złotych i była to suma całkowicie przekraczająca możliwości rodzeństwa. Zdobycie jej w czasie krótszym niż rok wydawało się niemożliwe.

      – Mam sześćset złotych oszczędności – powiedziała melancholijnie Janeczka. – Miałam więcej, ale poszło na makulaturę.

      – Ja mam czterysta – westchnął Pawełek. – Razem tysiąc. Ta makulatura nas wykończyła. Brakuje jeszcze cztery osiemset. Skąd to wyszarpać?

      – Moglibyśmy dostać od rodziny, ale spytają, o co chodzi. Nie możemy nikomu powiedzieć. Beznadziejna sprawa.

      Może postać w jakim ogonku i odstąpić swoje miejsce za tysiąc złotych?

      – W dobrym ogonku mógłbyś dostać nawet i pięć tysięcy, ale od razu nas zabiorą do tej izby zatrzymań dla nieletnich, czy jak to tam się nazywa. A ojcu zrobią kolegium. Na nic.

      – A jeszcze i za fotokopie trzeba zapłacić…

      Posępna troska zapanowała na całe pół dnia. Sprawa istotnie robiła wrażenie beznadziejnej. Sprzedaż przedmiotów użytkowych nie wchodziła w rachubę, bo sprzedawać musiałby ktoś dorosły. Nagłe wygranie w totolotka nie wydawało się prawdopodobne. Żadnych prac, za które ktoś chciałby zapłacić, nie było na horyzoncie. Kradzież z wielkim żalem wykluczono z góry.

      Wieczorem na Pawełka spłynęło natchnienie.

      – Wiem! – oznajmił z ożywieniem. – Pożyczyć!

      – Od kogo? – skrzywiła się Janeczka.

      – Od wszystkich. Od całej klasy. Ty też. U nas jest czterdzieści dwie sztuki, niech będzie czterdzieści, po pięćdziesiąt złotych od głowy, to jest dwa tysiące. U ciebie też dwa, a potem im się odda stopniowo.

      – Brakuje jeszcze osiemset.

      – Pozbieramy butelki w całym domu i ze trzysta się uszarpie. A pięćset złotych pożyczę dodatkowo od jednego kumpla, który ma potworną ilość pieniędzy, ojciec mu daje, ile chce. Pięćset złotych to on nawet nie zauważy, że mi pożyczył.

      – No owszem, to jest pomysł – przyznała Janeczka z wahaniem. – Możemy spróbować. Ale zaczęłabym od butelek, bo nie wiem, jak to pójdzie…

      Za zgromadzone w piwnicy butelki i słoiki udało się uzyskać nawet czterysta złotych. Obie klasy, wbrew obawom, nie stawiały oporu, ponieważ Pawełek, po honorowym wybrnięciu z trzystu kilogramów makulatury, cieszył się wielkim uznaniem i szacunkiem, a bogaty kumpel wyasygnował nawet tysiąc złotych, lekceważąco wzruszając ramionami. Trwało to wprawdzie całe następne trzy dni, ale suma dla tłumacza została zdobyta. Wystarczyło nawet na fotokopie.

      Po tygodniu Pawełek odebrał z Wiejskiej wspaniałe dossier swego ojca i natychmiast zadzwonił do ciotecznego brata kumpla. Cioteczny brat oznajmił, że to ostatnia chwila, bo właśnie nazajutrz ktoś tam jedzie.

      W przekazaniu bezcennej teczki wyjeżdżającej do Algierii osobie i Janeczka, i Pawełek koniecznie chcieli uczestniczyć. Osobą okazała się jakaś pani, jadąca do męża. Cioteczny brat krzywił się wprawdzie mocno, twierdząc, iż komuś, kto wyjeżdża nazajutrz rano, nie należy wieczorem zawracać głowy, ale, molestowany natrętnie, ustąpił i zabrał ich ze sobą. Uroczystość przekazywania rozczarowała ich nieco, odbyła się bowiem prawie na progu drzwi wejściowych. Nawet nie weszli w głąb przedpokoju. Pani odebrała od ciotecznego brata wszystkie papiery, listy i dokumenty, zapewniła, że to normalna sprawa i na tym był koniec.

      – Tylko niech wam się nie wydaje, że za tydzień wasz ojciec dostanie kontrakt – powiedział cioteczny brat ostrzegawczo, wyszedłszy od pani. – To może potrwać nawet i pół roku.

      Janeczka i Pawełek popatrzyli na siebie. Obydwoje pomyśleli o przeszło czterech i pół tysiąca złotych, które trzeba oddać, i obydwoje westchnęli ciężko. Zrobili, co mogli, reszta zależała od jakichś innych, tajemniczych sił…

      * * *

      Był mroźny, styczniowy piątek. O wpół do drugiej po południu Janeczka siedziała w domu sama. Wszyscy byli w pracy, Pawełek i Rafał nie wrócili jeszcze ze szkoły, a babcia poszła do sklepu. Chaber, wybiegawszy się w ogródku, spał na dywaniku.

      Przecknął się nagle, postawił uszy i usiadł. Janeczka już wiedziała, że ktoś idzie