– No, jeżeli tak samo przytomnie będziemy szukać tego skarbu, to faktycznie, wzbogacimy się, że hej! – zauważył Pawełek z niesmakiem. – Niedorozwój umysłowy. To chyba ta makulatura tak działa, skończmy z tym i zajmijmy się poważnymi sprawami.
– Żeby szukać skarbu w Algierii, trzeba się tam dostać – przypomniała cierpko Janeczka. – Masz na to jakiś sposób?
Pawełek, który już przystąpił na nowo do sortowania i układania śmietnika, zastygł nagle z wielkim plikiem gazet w objęciach. Janeczka spojrzała na brata i również znieruchomiała.
– Mam – powiedział uroczyście. – Otóż mam. No, prawie mam. Znaczy, możliwe, że mógłbym mieć. Cicho, nic nie mów, jutro się okaże…
* * *
Nazajutrz Pawełek wrócił ze szkoły dopiero przed samym obiadem i Janeczka potrzebowała całej siły ducha, żeby zachować spokój i równowagę. Ze zdenerwowania poukładała porządnie do końca całą makulaturę, tak że pozostało już tylko ścisnąć paczki i związać je sznurkiem. Dopomógł w tym ojciec, trzeba więc było przeczekać jeszcze i ojca. Pan Chabrowicz uparcie nie uwalniał dzieci od swej obecności, ilość makulatury bowiem, z której po raz pierwszy zdał sobie dokładnie sprawę, zdumiała go i napełniła niepokojem. Pawełek konsekwentnie twierdził, iż jest to kontyngent na całą klasę, gromadzony u niego z racji przestrzeni mieszkalnej, i solennie przysięgał, że to tylko ten jeden raz i nigdy więcej. Jutro się ją przewiezie i będzie spokój. Nie, nie jutro. Lepiej pojutrze.
– Dlaczego pojutrze? – spytała wychodząc z kuchni pani Krystyna. – Ja bym się tego chętnie pozbyła już dzisiaj. Dlaczego nie jutro?
Pawełek nie mógł powiedzieć, że musi umówić pod szkołą dwudziestu dziewięciu kumpli, z których każdy weźmie przypadające na niego dziesięć kilo i odniesie do szkolnego magazynu jako własną normę, żeby nie budzić niczyich podejrzeń i broń Boże nie ujawnić kompromitującego zakładu. Nie spodziewał się, że Janeczka odwali całą robotę, i nie umówił kumpli na jutro. Może ich umówić dopiero jutro na pojutrze. Właściwie do kumpli, jako takich, mógł się przyznać.
– Przecież nie będziemy sami nosili trzystu kilo! – zaprotestował z oburzeniem. – Muszę zwołać całą klasę do pomocy. Jutro ich zwołam na pojutrze.
Pan Chabrowicz popatrzył na paczki i skwapliwie zgodził się na pojutrze. Pani Krystyna westchnęła, machnęła ręką i opuściła hol, żeby nie patrzeć na ten skład śmieci. Janeczka i Pawełek mogli wreszcie zamknąć się w swoim pokoju.
– No! – powiedziała z naciskiem Janeczka, patrząc na brata roziskrzonym wzrokiem.
Pawełek natychmiast przystąpił do rzeczy.
– No więc to się robi tak: trzeba zrobić fotokopie dyplomu ojca i uprawnień budowlanych. Przetłumaczyć to na francuski. Trzeba mu napisać życiorys i zaraz… czekaj…
Pośpiesznie wygrzebał z teczki zeszyt do fizyki, odwrócił go do góry nogami, otworzył na ostatniej stronie i dalej już czytał.
– Szczegółowy przebieg pracy zawodowej z podaniem wszystkiego, co zrobił, mają tam być różne kubatury, metry i w ogóle mnóstwo liczb. To też trzeba przetłumaczyć na francuski u tłumacza przysięgłego. Załączyć fotografię. Wszystko razem dać takiemu, co jedzie do Algierii, a tam on da takiemu, który znajdzie pracodawcę. Temu, co znajdzie pracodawcę, należy przywieźć prezent, bo to jest Arab. Od pracodawcy dostaje się kontrakt, idzie się z tym do Polservisu i reszta już sama leci. Potem się jedzie do Algierii i można zabrać ze sobą całą rodzinę oraz meble, garnki i samochód, samochód koniecznie. Kropka.
– Skąd to wszystko wiesz? – spytała słuchająca pilnie Janeczka.
– Mojego jednego kumpla ciotecznego brata ojciec tak pojechał do Algierii, dopiero co. Wszystko wie. Ten kumpel dzwonił przy mnie do tego ciotecznego brata i on mu wszystko podyktował przez telefon. Przez tego ciotecznego brata można znaleźć takiego, co jedzie do Algierii, bo okazuje się, że tam jest mnóstwo ludzi od nas i bezustannie ktoś jeździ tam i z powrotem.
Janeczka przez chwilę rozważała kwestię.
– Wiem, gdzie leżą ich dyplomy i inne takie – powiedziała z namysłem. – Największy kłopot będziemy mieli z tymi kubaturami od pracy zawodowej, bo życiorys to nic takiego…
– Jak to? – zdziwił się Pawełek.
Janeczka zdziwiła się jego zdziwieniem.
– No, jak to? Przecież musimy to wszystko napisać, nie?
– Jak to? – powtórzył Pawełek, nie tylko zdziwiony, ale już zaniepokojony. – My?
– A kto? Ten cioteczny kumpel brata?
– No nie… Ale myślałem, że ojciec…
– No coś ty – powiedziała wzgardliwie Janeczka, z politowaniem wzruszając ramionami. – Po ojcu się tego nie spodziewaj. W ogóle mu o tym nie należy nawet mówić, bo jeszcze się zaprze i tyle z tego będzie my mieli. Powie, że się nie będzie napraszał, że nic z tego nie wyjdzie, że ma robotę i nie może jej rzucić, że nie ma czasu i nie wiem co tam jeszcze. Nie będzie mu się chciało. A jak sami załatwimy wszystko i dostanie to coś tam od tego zagranicznego pracodawcy, to już przepadło. Będzie ogłuszony i pojedzie.
– No, owszem – przyznał z wahaniem Pawełek. – Wtedy już matka resztę załatwi. Ale to nie taka prosta sprawa.
– Toteż mówię…
– Ale nie, samo napisanie to jeszcze nic. To trzeba poświadczyć.
– Co trzeba poświadczyć?
– Wszystko. Zaczyna się od tego, że dyplom… Zaraz.
Pawełek znów zajrzał do zeszytu od fizyki.
– Dyplom musi być poświadczony przez odpowiednią instytucję. Uczelnię albo ministerstwo. Przebieg pracy zawodowej musi być poświadczony przez byle które kadry. Mogą być ostatnie. Tylko życiorysu nie trzeba poświadczać, ale z tamtymi poświadczeniami nie wiem, co zrobimy.
– Jak to, dyplom? – spytała zaskoczona Janeczka. – Bez poświadczenia ojca dyplom jest nieważny? Przecież ma go od tysiąca lat!
– U nas ważny, a do tłumaczenia nie. Czekaj, bo ten cioteczny brat wszystko mi powiedział, przez telefon, ale jednak. Okazuje się, że różni tacy kupowali sobie dyplomy na bazarze, dawali do tłumaczenia i już mieli gotowe. No więc wyszło takie zarządzenie dla tłumaczy, że nie wolno im tłumaczyć niczego bez pieczęci, że to prawdziwe, a nie kupione na bazarze. Podobno w różnych miejscach są specjalne komórki do tego poświadczenia, siedzi gdzieś tam taka osoba, przynosi się jej dyplom, ona wali pieczęć i po krzyku.
– Ale przecież musi sprawdzić, czy to prawdziwy?
– Wcale nie sprawdza. Oni uważają, że nikt z fałszywym dyplomem do poświadczenia nie przyjdzie, więc jeżeli ktoś przychodzi, na pewno ma prawdziwy. Ktoś musi iść z tym dyplomem.
– Ktoś dorosły, bo jeżeli sami pójdziemy, będzie podejrzane – stwierdziła zmartwiona Janeczka. – Chociaż… Czekaj! Mam pomysł!
– No?
– Ty się dowiedz, gdzie jest ta komórka od dyplomu ojca. A ja ci powiem, co zrobimy.
– Komórka mięta, to jest dyplom z Politechniki. Polecę na Politechnikę i spytam, gdzie poświadczają. Życiorys dostanę od kumpla…
– Zwariowałeś? Naszego ojca życiorys dostaniesz