– Dzieci, skąd się to wzięło? Co wy o tym wiecie?
– To nie jest żaden głupi dowcip – powiedziała Janeczka z wielką energią. – Wcale nie szło pocztą, przyniósł to jeden pan, który wczoraj wieczorem przyleciał z Algierii. Chaber mówił, że porządny i sympatyczny. Powiedział, że to bardzo pilne, piętnastego marca masz już zacząć pracę w tej firmie.
– Co takiego…!?
– Pilne. Zostałeś przyjęty do pracy w Algierii. Jeden egzemplarz masz podpisać i odesłać natychmiast. Kopię. A z drugim masz iść do Polservisu i wszystko załatwić. Tak ten pan powiedział.
– Na miłosierdzie pańskie… – wyszeptał pan Chabrowicz martwym głosem.
Makaron kipiał. Zupa bulgotała, buchając kłębami pary. Zraziki w gęstym sosie zaczęły przywierać do dna garnka. Pani Krystyna po raz trzeci w skupieniu odczytywała dokument. Pawełek oderwał się od drzwi i po chwili wrócił ze słownikiem francuskim. Pan Roman, blady i śmiertelnie przerażony, wzrokiem wzywającym pomocy patrzył na żonę…
– Co to jest DA? – spytała pani Krystyna surowo.
– Nie wiemy – poinformował Pawełek. – Za to wiemy, co to jest Tiaret. Takie miasto.
– Chaber powiedział, że ten pan jest naprawdę bardzo porządny i uczciwy – dodała Janeczka z wielkim naciskiem.
Opinia o psie była już tak głęboko zakorzeniona w jestestwie całej rodziny, że na tę wiadomość państwo Chabrowiczowie z miejsca uwierzyli w prawdziwość dokumentu. Chaber nie pomylił się jeszcze nigdy. Jakim cudem mógł odgadnąć, czy dostarczona korespondencja zawiera prawdę czy fałsz, nikt się nie zastanawiał i nie miało to najmniejszego znaczenia. Powiedział, że wszystko w porządku, zatem wszystko powinno być w porządku.
Pan Chabrowicz zbaraniał do tego stopnia, że pochylił się nagle i podał papiery leżącemu pod stołem psu.
– Piesku, co to jest? – spytał błagalnie. – Powiedz, o co tu chodzi?
Chaber obwąchał papier z szalonym zainteresowaniem. Wąchał i niuchał, i wręcz nie mógł się od tego oderwać. Nie okazywał żadnej niechęci, przeciwnie, poklepał nawet lekko ogonem w podłogę. Pan Roman wyprostował się, ogłuszony do reszty.
– I co teraz…? – spytał bezradnie.
Do pani Krystyny dotarła nagle woń przypalających się zrazików. Gwałtownie odwróciła się do kuchni, pogasiła gaz pod wszystkim, potem zreflektowała się i ponownie zapaliła pod makaronem. Chwyciła łyżkę wazową.
– Proszę zabierać zupę i jazda stąd! – rozkazała. – Makaron się dogotuje. Niekoniecznie musimy zastanawiać się w kuchni, równie dobrze możemy się zastanawiać w pokoju.
– Mogę ostatecznie uwierzyć, że w Algierii istnieje jakaś firma budowlana ETAU – powiedział pan Roman, zaczynając jeść zupę. – Mogę przyjąć, że chcą sobie zaangażować konstruktora z Polski, zapłacić mu pensję i dać mieszkanie służbowe, są to rzeczy mniej więcej normalne. Tylko skąd, na litość boską, wytrzasnęli mnie?! I co właściwie powinienem teraz zrobić?
– Iść do algierskiej ambasady i zapytać, o co tu chodzi – zarządziła pani Krystyna. – Przy okazji dowiesz się, co to jest DA. Sądzę, że to jakaś waluta, ale nie wiem, do czego to przyrównać.
– Może to i niezła myśl, w ambasadzie powinni wiedzieć. Ale intryguje mnie niesłychanie, dlaczego to przyszło do mnie. Nie jestem znany na całym świecie, nigdy w życiu nie ubiegałem się o żaden wyjazd…
– A szkoda – mruknęła kąśliwie pani Krystyna.
– Więc skąd ja? Co Algieria ma do mnie…?
Pawełek kopnął pod stołem Janeczkę. Porozumieli się wzrokiem. Przyszła chwila uchylenia przed ojcem rąbka tajemnicy.
– A gdyby tak… – zaczęła Janeczka ostrożnie. – A gdyby tak… Ktoś tam o tobie coś powiedział…
Pan Chabrowicz nie słuchał córki, głowił się dalej, jakim sposobem i z jakiego powodu afrykański kraj trafił akurat na niego, ale panią Krystynę znów opadły podejrzenia.
– Co masz na myśli? Kto mógł o ojcu coś powiedzieć? Co to ma znaczyć?
– Tam podobno jest pełno różnych od nas – wtrącił się Pawełek. – Może jest kto znajomy i kogoś tam namówił, żeby wzięli ojca do pracy…
– Może nawet napisał podanie – podsunęła Janeczka.
Podejrzenia pani Krystyny zdecydowanie wzrosły.
– Cicho bądź – powiedziała do męża. – Coś mi się widzi, że nasze dzieci więcej wiedzą na ten temat, niż nam się wydaje. Dzieci, mówcie wszystko! Nie wierzę w jakiegoś tajemniczego ktosia.
– I niesłusznie! – skrytykował Pawełek. – Jakiś ktoś zawsze się gdzieś znajdzie.
– No więc dobrze – zgodziła się nagle Janeczka. – Powiemy prawdę, trudno. Ciągle narzekacie, że są same trudności, więc chcieliśmy wam pomóc, a wszyscy mówią, że taka praca w obcym kraju to nadzwyczajna rzecz. No więc to podanie myśmy napisali.
Pani Krystyna nie uwierzyła własnym uszom. Pan Roman popatrzył na syna i córkę niemal ze zgrozą.
– Napisaliśmy podanie, życiorys i inne tam takie – włączył się Pawełek z zuchwałą determinacją. – Zrobiliśmy fotokopię twojego dyplomu i wysłaliśmy to do Algierii.
– Baliśmy się trochę, że masz za mało zasług i nie przyjmą cię do pracy, ale okazuje się, że przyjęli – kontynuowała Janeczka. – Teraz masz pozałatwiać różne rzeczy i jechać. I to szybko. Najlepiej zacznij od jutra. Algieria ma bardzo dobry klimat, przy brzegu śródziemnomorski, a od pustyni odgradzają góry Atlas. Nie ma dzikich zwierząt i w ogóle tam jest bardzo przyjemnie.
– Nie powiesz przecież, że nie pojedziesz – dołożył jeszcze Pawełek. – Taka okazja przytrafia się raz na tysiąc lat, sama ci weszła w ręce. Nie możesz tego zmarnować, bo masz żonę i dzieci.
Po niezmiernie długiej chwili rodzice odzyskali głos, a dodatkowo pan Roman odzyskał dech, utracony na skutek zakrztuszenia się zupą. Wszystkie wyjaśnienia dzieci musiały powtórzyć trzykrotnie, po czym okazało się, że makaron w kuchni rozgotował się na papkę. Jedząc papkę z sosem, wytrącony z równowagi pan Chabrowicz usiłował jakoś przyswoić sobie obraz sytuacji i nie ugiąć się całkowicie pod ciężarem szczęścia, które spadło nań znienacka. Dzieci agitowały nieustępliwie. Pani Krystyna odezwała się po długim zamyśleniu.
– Co do wykorzystania okazji, nie ma dwóch zdań – oznajmiła tonem nie dopuszczającym sprzeciwu. – Co do pozostałych szczegółów, musisz się wszystkiego dowiedzieć, najlepiej od kogoś, kto też to załatwiał. Ten ktoś, kto to przyniósł – zwróciła się nagle do Janeczki. – Mówiłaś, że on przyjechał z Algierii, tak?
– Jak to, ty naprawdę chcesz, żebym ja tam pojechał?! – przeraził się pan Roman.
– A ty nie chcesz?
– Ależ moja droga, to jest zupełnie obcy kraj! Co ja mam tam robić?! Tam jest francuski, jednego słowa nie znam po francusku!
– Owszem, znasz. Pardon. I siurpryza. To pochodzi z francuskiego, la surprise…
– Siurpryzę to mi właśnie moje dzieci zrobiły! To jest grom z jasnego nieba! Ja tam sobie nie dam rady!
–