Skarb. Joanna Chmielewska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Joanna Chmielewska
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 9788362136384
Скачать книгу
gorącą wodę. – Właściwie trzeba było z tym panem więcej porozmawiać i w ogóle nie wiem, czy nie lepiej, żebyśmy sami zebrali wszystkie wiadomości. Możliwie, że czegoś tam nie należy mu mówić.

      – Nic z tego, nie popuści. Pojechać pojedzie, ale przedtem już się uprze dowiadywać osobiście.

      – Tiaret – rzekła Janeczka w zadumie i chlupnęła na talerze wielką porcję ludwika. – Popatrz, to wręcz cud. Ta Algieria w gruncie rzeczy jest bardzo duża i mogliśmy się znaleźć w całkiem innym końcu. Tego to już się naprawdę nie spodziewałam.

      – Słuchaj! Ale my też będziemy musieli nauczyć się po francusku!

      – No i cóż takiego, francuski dla ludzi…

      Kiedy po niezwykle dokładnym pozmywaniu i wytarciu wszystkich naczyń i nawet garnków wnieśli do pokoju herbatę, pan Chabrowicz był już całkowicie zdecydowany zaakceptować kontrakt. Rozpogodził się nawet i jakby nabrał otuchy. Janeczka przyjrzała mu się bystrze i przystąpiła do realizacji dalszego ciągu programu.

      – Wcale nie musisz latać do żadnej ambasady – oznajmiła, ustawiając szklanki na stole. – Ten pan powiedział, że jakbyś czegoś nie wiedział, możesz do niego zadzwonić. Zostawił swój telefon.

      – Gdzie ten telefon?!

      Janeczka wycofała się do holu, wyjęła z szufladki stolika wizytówkę i wręczyła ją ojcu.

      – Seweryn Zwijek – przeczytał pan Roman. – Magister inżynier budownictwa lądowego. To samo co ja!

      Zerwał się z krzesła i rzucił się do telefonu. Najbliższe osoby otoczyły go ciasnym kręgiem, usiłując również wepchnąć uszy w słuchawkę. Pani Krystyna podpowiadała pytania.

      – Tak – powiedział pan Roman. – Rozumiem. Rzeczywiście… Co pan powie, w tej samej instytucji? To doskonale…! Tak? Zaraz, chwileczkę… Coś do pisania! – wysyczał straszliwym szeptem w kierunku rodziny, co sprawiło, że jego żona i dzieci rozpierzchły się w różnych kierunkach, przewracając krzesła i zrzucając na podłogę rozmaite przedmioty. – Tak, już piszę – powiedział do słuchawki, dając znak pani Krystynie, zaopatrzonej wreszcie w kawał papieru i długopis. – Wiśniewski, numer telefonu… Dwuletni urlop z miejsca pracy… zgodę dyrekcji… Proszę?… Sporządzić listę mienia przesiedleńczego… Tak, rozumiem. Rozumiem… Pani Kawałkiewicz, czterdzieści jeden, osiemnaście, siedemdziesiąt dziewięć. Tak… Proszę? Czego kopia? A, dossier… Chwileczkę…

      Zasłoniwszy membranę, pan Roman okropnym wzrokiem popatrzył na swoje dzieci.

      – Ja tam wysłałem podobno komplet dokumentów – wygulgotał dziko. – Gdzie one są, te dokumenty? Czy ja mam tego jakieś kopie?

      – Wszystko jest – uspokoił go szybko Pawełek. – Na wszelki wypadek zrobiliśmy po trzy egzemplarze.

      Pan Roman wrócił do słuchawki. Pani Krystyna usiłowała zapisywać nie tylko to, co jej dyktował, ale także wszystkie zasłyszane słowa. Przez chwilę jej mąż słuchał, nic nie mówiąc, rozpromienił się nawet wyraźnie, potem znów twarz mu zmierzchła i złym spojrzeniem obrzucił żonę.

      – Konduktorska osiem mieszkania jedenaście – powiedział dobitnie. – Pani Modlińska. Tak… Dziękuję bardzo, pan pozwoli, że w razie czego jeszcze zadzwonię…

      Odłożywszy w końcu słuchawkę, pan Roman długą chwilę siedział w milczeniu, oddychając głęboko, a najbliższa rodzina patrzyła w niego jak w cudowny, ale nieco irytujący obraz.

      – No! – pogoniła niecierpliwie pani Krystyna. – Mów teraz to wszystko, co on ci powiedział!

      Pan Roman odetchnął jeszcze raz, oderwał się od telefonu, usiadł przy stole i napił się wystygłej herbaty.

      – Po kolei? – spytał nieco jadowicie.

      – Możesz nie po kolei – przyzwoliła sucho pani Krystyna. – Możesz nawet chaotycznie, pod warunkiem, że najpierw powiesz, co to jest to DA.

      Pan Roman zaprezentował sobą coś nie do opisania. Nagle zrobił się równocześnie dumny i przerażony, uszczęśliwiony i niespokojny, radosny i strapiony w najwyższym stopniu. Stłumił szybko te miotające nim uczucia i pozostawił sobie tylko zakłopotanie.

      – Dinary algierskie – oznajmił. – Waluta urzędowo niewymienialna, ale dla kontrahentów wymienialna w połowie do trzech czwartych na zasadzie transferu do dowolnego banku.

      – Nie rozumiem, co on mówi – szepnęła z niezadowoleniem Janeczka.

      Pani Krystyna rozumiała, co mówi jej mąż i nie wdawała się w szczegóły techniczne operacji bankowych.

      – Czy to można do czegoś przyrównać? Czy te osiem tysięcy pięćset to dużo, czy mało?

      – Właśnie w tym rzecz, że to jest bardzo dużo – powiedział pan Roman melancholijnie i westchnął. – Jak na nasze kontrakty, jest to suma wprost niespotykana. Najwyższe uposażenia, i to po paru latach pracy w Algierii, dochodzą do siedmiu i pół tysiąca. Osiem i pół to wręcz Kanada i Eldorado. Potworne.

      – Masz źle w głowie? – zdziwiła się pani Krystyna. – Martwisz się, że ci dają dużo pieniędzy?

      – A czy ty masz pojęcie, czego oni ode mnie żądają za te pieniądze?

      – Czego? Przecież chyba nie występów w operze?!

      – Nie wiem, czybym nie wolał występować w operze, bo tego umieć nie mam żadnego obowiązku. Zostałem uznany za specjalistę wysokiej klasy i zaangażowany do kontroli dokumentacji konstrukcyjnej całego przedsiębiorstwa. Odpowiedzialność straszliwa, konieczna znajomość wszystkich algierskich norm, znajomość sejsmologii, znajomość francuskiego… Czy ja mam jakiegoś patrona? Święty mój patronie, miej litość nade mną.

      Pani Krystyna stropiła się zaledwie odrobinkę i na króciutki moment.

      – Nie mam najmniejszych wątpliwości, że doskonale dasz sobie radę– rzekła stanowczo. – To nie Japonia. Janeczka – zwróciła się nagle do córki. – Jak tam jest z trzęsieniami ziemi?

      Stanowiąca w rodzinie autorytet geograficzny Janeczka nie wahała się ani sekundy. Niedbale machnęła ręką.

      – Zdarzają się dość rzadko i są w ogóle byle jakie. Małe. Przeważnie bywają na jesieni, przy zmianie pogody z ciepłej na zimną, ale w niektóre lata nie ma ich wcale. Takie porządne trzęsienie ziemi może się przytrafić raz na pięćdziesiąt lat.

      – No widzisz, nie będziesz tam przecież siedział pięćdziesięciu lat…

      – Ale muszę przewidzieć nawet to, co się może zdarzyć za pięćdziesiąt lat! Konstrukcje powinny być policzone na maksymalne obciążenia!

      – Od tego są sejsmolodzy. I normy światowe. A po francusku się nauczysz, zdaje się, że coś słyszałam o marcu. Do marca mamy dwa miesiące, możesz zacząć od jutra.

      – Toteż właśnie, na Konduktorskiej mieszka nauczycielka, podobno genialna, która potrafi nauczyć początków francuskiego w ciągu pół roku – powiedział pan Roman zjadliwie. – Nie wiem, czego zdoła nauczyć mnie w dwa miesiące…

      – Przyłożysz się – podsunął zachęcająco Pawełek. – Zawsze mówiłeś, że jak się człowiek przyłoży, to wszystko potrafi.

      Przez chwilę pan Roman wyglądał tak, jakby nic na świecie nie mogło mu zrobić większej przyjemności niż uduszenie własnego syna.

      – Co tam jeszcze było? – spytała szybko pani Krystyna. – Co to za jakaś lista