Cywilizacje. Laurent Binet. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Laurent Binet
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788308071816
Скачать книгу
że mam tutaj na myśli Ich Królewskie Mości, bo nie jest to wina ani Ich, ani Naszego Pana, lecz złych ludzi, którymi miałem nieszczęście się otoczyć i którzy doprowadzili do mojej zguby po swojej własnej, na tych ziemiach opuszczonych przez Boga.

      Bez daty

      Zbliża się godzina, kiedy dusza moja zostanie wezwana do Boga i chociaż z pewnością zapomniano o mnie po drugiej stronie morza Ocean, wiem, że jest przynajmniej jedna osoba, która troszczy się jeszcze o upadłego admirała i że mała Igenamota, która będzie kiedyś królową, moja ostatnia pociecha na tym padole, będzie przy mnie, by mi zamknąć oczy. Niech Bóg sprawi dla jej zbawienia, by przyjęła naszą wiarę na moją pamiątkę.

      Bez daty

      Jestem tak nędzny, jak mówię. Do dziś płakałem nad innymi: niech teraz niebo mnie przyjmie miłosiernie i niech ziemia płacze nade mną. W sferze doczesnej nie mam nawet grosza na ofiarę. W duchowej przybyłem tu, do Indii, w sposób, o jakim opowiedziałem. Samotny w mym cierpieniu, chory, oczekując co dnia śmierci, otoczony milionem dzikusów pełnych okrucieństwa i wrogich nam, jestem tak daleko od świętych sakramentów Świętego Kościoła, że zapomni on o mojej duszy, jeśli przyjdzie jej tu oddzielić się od mego ciała. Niech płacze nade mną ten, kto jest pełen miłosierdzia, prawdy i sprawiedliwości. Nie odbyłem tej podróży po to, by zyskać zaszczyty i fortunę. To jest prawda, bo wszelka moja nadzieja na to już wtedy była martwa. Przybyłem do Waszych Królewskich Mości z zamiarem czystym i wielką gorliwością. Nie kłamię.

      CZĘŚĆ TRZECIA

      Kroniki Atahualpy

      .

      1. Upadek kondora

      Nam, którzy przyglądamy się wróżbom długo po tym, jak historia świata wydała już wyrok, wydają się one bezlitośnie jasne. Ale prawda teraźniejszości, choć bardziej paląca, głośniejsza i mówiąc wprost – żywsza, pojawia się często w postaci bardziej mglistej od prawdy przeszłości, a czasem nawet przyszłości.

      Trwało uroczyste Święto Słońca i Guayna Capac, jedenasty Sapay Inka Cesarstwa Czterech Połaci, mógł być zadowolony. Bo od dzikich krain Araukanii po wyniosłe Quito, które uczynił swoją ulubioną siedzibą (ale nie stolicą, bo sercem cesarstwa było i powinno pozostać Cuzco), rozszerzył swoje panowanie tak daleko, jak to było możliwe (tak sądził), i zatrzymały go tylko potężne zapory dżungli i chmury na niebie. Wnętrzności wypatroszonych lam jeszcze drgały, a ich wyrwane płuca napełniały się powietrzem, kiedy kapłani dmuchali w tchawice. I połcie zwierząt ofiarnych piekły się jeszcze na rożnach w oczekiwaniu na ucztę, zgodnie z protokolarnym porządkiem szykowano się do wzniesienia toastów, kiedy na niebie pojawił się kondor ścigany przez chmarę małych drapieżników – błotniaki, harpie, sokoły – nękających go bez wytchnienia. I kondor, u kresu sił, omdlewając pod ciosami dziobów i zajadłością swych prześladowców, opadł na wielki plac w samym środku uroczystości, co zrobiło wielkie wrażenie na obecnych. Guayna Capac podniósł się z tronu i nakazał, by ptaka zbadano. Zauważono od razu, że nie tylko jest chory i konający od ran zadanych mu przez ścigające go ptaki, ale też pozbawiony piór, pokryty wrzodami i wypryskami.

      Inka i jego ludzie uznali to wydarzenie za dobrą wróżbę: wieszczkowie wezwani na tę okoliczność dopatrzyli się w nim zapowiedzi podboju wielkiego imperium leżącego w odległych krainach. Toteż Guayna Capac zaraz po zakończeniu Święta Słońca, które trwało dziewięć dni, znów stanął na czele swych wojsk i ruszył na północ, w poszukiwaniu nowych terytoriów do zdobycia.

      Minął Tumipampę, minął Quito i podporządkował Cesarstwu Czterech Połaci, Tawantinsuyu, nowe plemiona.

      Jednak pewnego razu, kiedy jechał ze swoją świtą, spotkał samotnego rudowłosego podróżnego i wyniośle zażądał od niego, by mu ustąpił drogi. Powiadają, że jego ton nie spodobał się podróżnemu, i ten, nie wiedząc, kogo spotkał, odmówił. Spór się zaostrzył i rudzielec uderzył cesarza w głowę kijem. Cesarz upadł, śmiertelnie raniony. Jego najstarszy syn, Nina Cuyochi, chcąc przyjść ojcu z pomocą, zginął w ten sam sposób. Mówi się, że rudy podróżny był synem, którego Ince urodziła kiedyś kapłanka Pacha Camy, ale nikt już potem o nim nie słyszał.

      Cesarstwo przypadło więc innemu z synów Guayny Capaca, imieniem Guascar, ale przed śmiercią Inka wyraził takie życzenie: Guascar ma objąć po nim tron Cuzco, niech jednak pozwoli rządzić północnymi prowincjami swemu przyrodniemu bratu Atahualpie, synowi, którego miał od pewnej księżniczki z Quito i którego zawsze darzył mocnym uczuciem.

      Przez wiele pór zbiorów Guascar i Atahualpa dzielili więc między siebie Tawantinsuyu. Guascar był jednak bardzo podejrzliwy, zazdrosny, choleryczny. W dodatku niektórzy panowie z Cuzco spiskowali przeciw niemu, bo chciał zakazać kultu mumii, który uważał za zbyt kosztowny. Pod fałszywym zarzutem, że Atahualpa mu uchybił, odmawiając przybycia i złożenia mu hołdu, Guascar wydał przyrodniemu bratu wojnę. Żeby go upokorzyć, przysłał mu strój kobiecy i farby do malowania twarzy. Wtedy Atahualpa, którego kochali generałowie jego ojca, zebrał wojsko i ruszył na Cuzco.

      Wojsko Guascara było liczniejsze, ale na czele żołnierzy Atahualpy stali wodzowie wybitni, dowodzący dobrze wyćwiczonymi ludźmi. Generał Quizquiz, generał Chalco Chima, generał Ruminahui zwyciężyli w krwawych bitwach, które doprowadziły ich pod bramy Cuzco. Dzięki jeździe wojna była szybsza i zacieklejsza. Guascar, ich przeciwnik, musiał osobiście stanąć na czele swego wojska, by próbować zatrzymać nieubłagane natarcie. Udało mu się to na brzegu rzeki Apurimac, gdzie doszło do wielkiej rzezi. Wobec tego wojsko Atahualpy wycofało się do prowincji Cotabambas, gdzie wielu jego żołnierzy otoczono, schwytano w zasadzkę na sawannie i spalono żywcem. Ci, co przeżyli, musieli odtrąbić odwrót.

      Rozpoczął się wielki pościg ku północy.

      2. Odwrót

      Bo Guascar się wahał. Niedługo jednak. Najpierw, kiedy szczęście wojenne niezbyt mu dopisywało, zamierzał czekać na brata na równinach Quipaipan, by tam wydać mu walną bitwę. On też poniósł ciężkie straty i jego ludzie, chociaż zwycięscy, byli zmęczeni. Chciał dać sobie czas na uszykowanie ich na nowo do bitwy. A poza tym bliskość Cuzco z pewnością dodawała mu otuchy. Stolica cesarstwa, pępek świata, rzucała życzliwy cień na stronę prawowitego monarchy. Ale Cuzco było też złotym marzeniem ludzi Atahualpy, jego dochodzący z dala pogłos podniecał ich pragnienia i Guascar obawiał się, że ta niebezpieczna pokusa, odległa zaledwie o kilka strzałów z łuku, pobudzi ducha rozbitych żołnierzy. Nie chciał dać wrogiej armii możliwości odtworzenia sił. Miał jeszcze zdolną do walki jazdę, dowodzoną przez innego z jego pięciuset przyrodnich braci, Tupa Wallpę. Zebrał więc wojska i rzucił je w pościg za buntownikami, zdecydowany ich zniszczyć. Wyprowadził nawet gwardię ze swej twierdzy Sacsayhuamán, co dowodzi jego zaciekłości: wolał odciągnąć tych ludzi od ich najświętszego zadania, byle ów doborowy pułk wzmocnił jego armię.

      Atahualpa nie potrzebował radzić się swych generałów, Ruminahuiego o kamiennym oku, brodatego Quizquiza, Chalco Chimy, by wiedzieć, że nie wytrzyma kolejnego natarcia. Jedno za drugim, jak okulałe pumy, oba wojska ruszyły naprzód.

      Musieli pokonywać mosty linowe nad rzekami, zmuszać do przejścia rżące ze strachu konie, woły, lamy, przenosić klatki ze świnkami morskimi i papugami, kantynę żołnierską, niezliczony orszak Inki (ale który z nich nim był?), jego niewolników, konkubiny, jego złotą i srebrną zastawę stołową, alpakę, przeznaczoną do szycia mu codziennie nowego stroju, a poza tym rannych, których niesiono w lektykach jak ich władcę.

      Cesarstwo maszerowało powoli. Góry i leżące wśród nich pola kukurydzy ciągnęły się aż po horyzont, ale znużeni żołnierze ledwie unosili głowy i te tarasy, duma cesarstwa, zostawały w tyle, mijane obojętnie. Zamknięte w klatkach papugi wykrakiwały złowrogie przepowiednie, a towarzyszące im małe gryzonie wydawały zabawne piski. Tylko psy strażnicze