Cywilizacje. Laurent Binet. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Laurent Binet
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788308071816
Скачать книгу
jest, że są skrajnie okrutni – kiedy odnoszą zwycięstwo nad swoimi wrogami, obcinają nogi kobietom, a nawet dzieciom.

      Czuwam długo w noc i w dzień, przez co nie mogę zaznać snu i przez ostatnie trzydzieści dni spałem nie więcej jak pięć godzin, a ostatnie osiem tylko tyle czasu, ile trzeba, by usypał się piasek w trzech klepsydrach, czyli trzy razy po pół godziny, na wpół od tego oślepłem, a w niektórych porach dnia w ogóle nic nie widzę.

      Na szczęście mamy bydło i ziarno, które bardzo dobrze przystosowało się do gleby tego kraju. Wszystkie ziarna w warzywniku wschodzą pomyślnie, a niektóre jarzyny dają plon dwukrotnie, podobnie owoce uprawne i dzikie; piękny jest widok nieba i zapach tej ziemi. Bydło i drób mnożą się cudownie i cudownie jest widzieć, jak kury rosną: co dwa miesiące wydają pisklęta, które po dziesięciu lub dwunastu dniach nadają się do jedzenia. Co do wieprzy, które narodziły się z trzynastu przywiezionych przeze mnie loch, to jest ich tyle, że błąkają się w stanie dzikim po lasach, mieszając się z tutejszymi, ale nie możemy z nich korzystać z powodu Indian, którzy krążą wokół twierdzy.

      Nasz ostatni tłumacz uciekł.

      Czwartek, 3 stycznia

      Zaczęło się oblężenie. Dziś rano pojawił się Behechio z wojskiem, siedząc na koniu okrytym złotym czaprakiem.

      W sposobie działania tego Indianina każdy może dostrzec, że jako wojownik postępuje w wielkim stylu i ma liczne wojska, uformowane w ten sam sposób i równie rozważnie, jakby to było w Kastylii albo we Francji.

      Piątek, 4 stycznia

      Mamy tyle wody i spyży, by wytrzymać oblężenie, ale moi ludzie wiedzą, że twierdza nie jest dość mocna, by oprzeć się szturmowi.

      Niech Pan Bóg w swym wielkim miłosierdziu zmiłuje się nad nami.

      Sobota, 5 stycznia

      Z wysokości wieży można oglądać manewrujące wojska Behechia. Widząc, jak jego jazda i piechota stają w szyku bojowym, nie możemy wątpić, że natarcie jest bliskie.

      Ale Bóg, który nas nigdy nie opuścił, zesłał nam cud w osobie Martína Alonsa Pizóna, bo z wysokości tejże wieży moi ludzie dostrzegli na horyzoncie Pintę.

      To cudowne pojawienie się przywróciło nam nadzwyczajną siłę i męstwo. Jutro z samego rana popróbujemy wycieczki i z Bożą pomocą dotrzemy do brzegu, by połączyć się z Martínem Pizónem i Pintą, albo zginiemy w walce.

      Nie pozostaje mi nic innego, jak polecić duszę Bogu Nieśmiertelnemu Panu Naszemu, który daje zwycięstwo tym, co idą Jego drogą na przekór pozornym przeszkodom.

      Niedziela, 6 stycznia

      Rankiem wyszliśmy w zwartym szyku, arkebuzerzy i kusznicy na przedzie, ranni z tyłu, mając za całą artylerię jeden falkonet, który moi ludzie zabrali z karaki. Zdrowych było nas mniej niż trzydziestu, ale nastawiliśmy się na walkę do ostatniego tchu.

      Na zewnątrz czekało na nas przeszło tysiąc Indian, jazda na przedzie, piechota z tyłu i na skrzydłach, wszyscy mieli strzały, którymi strzelali z proc znacznie szybciej niż z łuków. Wszyscy byli pomazani na czarno i pomalowani kolorowymi farbami, mieli flety i maski oraz miedziane i złote lusterka na głowach i wydawali przeraźliwe okrzyki, jak mają w zwyczaju, w regularnych odstępach czasu. Behechio na okrytym złotem koniu zajął miejsce na wielkim pomoście odległym od nas o dwa strzały z kuszy i stamtąd dowodził swoim wojskiem.

      Część z nas miała czekać na konnicę na otwartym polu i chwytać jeźdźców za nogi, by ich zwalić z koni, bo dosiadali ich na oklep i bez strzemion, ale to było działanie bardzo niebezpieczne i ci, co zostali do niego przydzieleni, prawie wszyscy zginęli.

      Nasze arkebuzy skosiły jednak część jazdy, a falkonet pozwolił nam zrobić wyrwę w ich szeregach. Straciliśmy ludzi rażonych strzałami i stratowanych końmi, ale zabiliśmy też wielu pogan i chociaż nie pierwszy raz używaliśmy na tej wyspie broni ognistej, gromowy huk falkonetu i arkebuz siał zamęt w obozie wroga, co dało nam zbawienną chwilę oddechu i pozwoliło zbiec drogą prowadzącą na brzeg (fort zbudowaliśmy na wzniesieniu).

      Dotarliśmy do plaży, przy której zakotwiczona była Pinta, półżywi, ale biegliśmy dalej do utraty tchu, poganiani rykami wrogów niczym płomieniami piekielnymi; mieliśmy już wodę po kolana i byliśmy gotowi przebyć wpław kilka stóp dzielących nas od ocalenia – tak przynajmniej wówczas myśleliśmy – kiedy na mostku Pinty, obok Martína Alonsa Pizóna, który stał nieruchomy jak posąg i blady jak widmo, pojawił się mężczyzna mający na głowie wieniec z papuzich piór ozdobiony złotymi płytkami, z twarzą zakrytą drewnianą rzeźbioną maską, z oczyma, nozdrzami i ustami również obwiedzionymi złotem, jego wysoka sylwetka i wyniosła postawa nie pozostawiały nam żadnych wątpliwości i odbierały wszelką nadzieję: był to Caonabo, król Cipangu.

      Mówiłem, że Behechio robił wielkie wrażenie i od razu odgadywało się jego królewską rangę po szlachetnym wyglądzie, postawie pełnej wyższości, acz wolnej od pychy, ale to było nic w porównaniu z nowo przybyłym, którego stary król powitał z najwyższym uszanowaniem, klęknąwszy i ucałowawszy ziemię.

      Królowi towarzyszyła małżonka, królowa Anacaona, siostra Behechia, której uroda i gracja nie miały sobie równych wśród Indianek, choć jest między nimi wiele piękności.

      My zaś, biedni chrześcijanie, zostaliśmy rozbrojeni i uwięzieni, a nasi ranni – dobici.

      Za względu na nasze rangi, kapitana i admirała, Martín Alonso i ja zostaliśmy oddzieleni od reszty i zaproszeni pod namiot króla. Vicente Yáñez, kapitan Niñi i brat Martína Alonsa, byłby razem z nami, gdyby przeżył bitwę.

      Caonabo – podobnie jak Behechio – zarzuca nam, że zabraliśmy Indian z jego ludu i nadużyliśmy kobiet, co uważa za wielką zbrodnię. I to na mnie, jako admirała i dowódcę tej wyprawy, spadła odpowiedzialność za bezeceństwa, które Martín Alonso i inni buntownicy mogli popełnić, chociaż zawsze żądałem, by traktować tutejszych ludzi łagodnie, nie zrobiłem im nigdy nic złego i wobec nikogo nie dopuściłem się okrucieństw.

      Cokolwiek Stwórca Wszechrzeczy przeznaczył swemu pokornemu słudze, nie zniosę więcej obelg ze strony nieprzychylnych ludzi małej cnoty, którzy bezczelnie chcą narzucić swą wolę temu, kto wyświadczył im tyle zaszczytu.

      Kiedy tylko Martín Alonso wylądował ze swymi ludźmi na wyspie sąsiadującej z Juaną (to nazwa, jaką nadałem wyspie Kuba) – i która jest zapewne Cipangu – pojmali oni siłą, w nadziei zdobycia wskazówek, które pozwoliłyby znaleźć złoto, czterech dorosłych Indian i dwie młode dziewczyny, ale zostali natychmiast otoczeni przez wojsko Caonaby. Było tak liczne, że chrześcijanie zostali szybko pokonani i większość zabito na miejscu. Tak Pan Bóg karze pychę i szaleństwo. Martína Alonsa i sześciu jego ludzi jednak oszczędzono, na dwudziestu pięciu, których liczyła jego załoga.

      Z siedemdziesięciu chrześcijan, którzy wyruszyli z Palos, zostało tylko dwanaście dusz i Martín Alonso.

      Środa, 9 stycznia

      Już od trzech dni Indianie tańczą przy dźwiękach fletów, tamburynów i śpiewów. Wygląda to tak, jakby święto miało się nigdy nie skończyć, podczas gdy my, chrześcijanie, jesteśmy pogrążeni w najgłębszym smutku, bo nie ulega żadnej wątpliwości, że to naszą klęskę świętują Indianie. Nasz ból pogłębił zwłaszcza jeden widok. By zabawić królewskich małżonków, Behechio postanowił odtworzyć przebieg bitwy, w której my, obrońcy twierdzy, zostaliśmy zwyciężeni. Na potrzeby tego przedstawienia stary kacyk pozbawił nas odzienia i kazał je przywdziać Indianom, którzy mieli odegrać nasze role, jesteśmy więc teraz nadzy jak tutejsi ludzie. Musieliśmy też nauczyć ich strzelać z arkebuzy i chociaż odgłos tej broni wciąż jeszcze trochę ich przerażał, cieszyli się bardzo z huku, jaki z niej wywołują. Jazda rozwinęła się wokół Indian przebranych za chrześcijan i kiedy ci udawali