Cywilizacje. Laurent Binet. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Laurent Binet
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788308071816
Скачать книгу
Quito oddali się miejscowym rozkoszom. Tak się przemieszali ze swoimi gospodarzami, że niektórzy zrzucili ubrania i chodzili nago, a Tainowie dla zabawy odziewali się w ich tuniki. Wspomnienie o próbach, przez jakie przeszli, zacierało się, pozwalali, by teraźniejszość osypywała się jak piasek w klepsydrze.

      Ale przyszłość, tymczasowo usunięta z myśli, szła naprzód.

      Szpiedzy Anacaony donosili, że inni cudzoziemcy, całkiem podobni do tych z Quito, tyle że liczniejsi, wylądowali na sąsiedniej wyspie Jamajce. Atahualpa musiał powiadomić królową, że to Guascar przybył po niego, a zamiary jego brata nie są pokojowe. Anacaona zwołała naradę, w której uczestniczyli jej córka i bratanek, zaproszono też na nią Atahualpę, jego generałów i siostrę-małżonkę Coyę Asarpay.

      Czego chce Guascar? Co oznacza ten upór? Czy obawia się powrotu brata i dlatego zapuścił się tak daleko od Cuzco i na tak długo? Odpowiedzi na te pytania nie ciekawiły Tainów, którzy obawiali się, że skutki bratobójczej wojny spadną na nich. Hatuey mówił z wściekłością do Inki:

      – Idź w góry, idź na morze, idź gdzie chcesz!

      Znów uciekać? Ale dokąd? Inkowie nie wiedzieli. Atahualpa widział, jak jego generałowie bezradnie przewracają oczyma. Igenamota wskazała na morze:

      – Odpowiedź leży przed wami.

      Tak, ale jaka? Gdzie są te ziemie? Jak daleko? Pokazano im mapy znalezione na statkach. Atahualpa i jego ludzie oglądali, nic z nich nie rozumiejąc, obrazy świata, na których nie było Cuzco. Nie potrafili rozszyfrować małych znaków zapisanych na papierze. Igenamota, kiedy była dzieckiem, nauczyła się języka najeźdźców, ale nie ich systemu transkrypcji. Gdyby wiedzieli, jak błędne są te mapy, pewnie nie zdobyliby się na ten skok w nieznane.

      Ale jak przebyć morze? Znów Igenamota podsunęła im myśl: statki porzucone na plaży mogą przebyć z powrotem tę samą drogę, którą przebyły w tę stronę. Ich spróchniałe drewno nie nadawało się do żeglugi, a zresztą Inków gotowych wyprawić się za morze było zbyt wielu, by mogli się pomieścić na dwóch okrętach, nawet tak nadzwyczajnych rozmiarów. Ale Atahualpa miał w swojej świcie najlepszych cieśli cesarstwa. Rozkazał, by naprawili statki i zbudowali trzeci, jeszcze większy. Chalco Chima wezwał swych inżynierów, a ci rozrysowali plany gigantycznej konstrukcji wzorowanej na tym, co mieli przed oczyma, słuchając przy tym wskazówek Anacaony oraz jej córki. One zaś opisywały im wielki statek, który rozbił się kiedyś o skały i fale zabrały go do ostatniej deski.

      Przez ten czas szpiedzy Anacaony śledzili Guascara. Wojsko z Cuzco przebywało jeszcze na Jamajce i jedyną szansą tych z Quito była pewność, że tamci nie wiedzieli, gdzie ich szukać. Mieszkańcom archipelagu zalecono robić wszystko, by zmylić ludzi Guascara. W końcu trafi on na ślad swego brata, ale przedtem będzie się długo błąkał po okolicach, a każdy dzień stracony na badaniu niewłaściwej wyspy wykorzystają robotnicy Atahualpy. W razie potrzeby, by zyskać jeszcze trochę czasu, skieruje się go ku Haiti, skąd pochodziła Anacaona.

      Ludzie Atahualpy ociosywali drewno i cięli deski. Kobiety szyły wielobarwne żagle. Tainowie wytapiali tysiące gwoździ i moczyli je w oliwie, by je uchronić od rdzy. A kadłuby wracały do życia, jakby płodziły same siebie niczym wąż zrzucający starą skórę. To powolne odradzanie się dawało nadzieję na szczęśliwy koniec obu ludom: kochały się krótko, rozstaną się jak dobrzy przyjaciele. Oczywiście odejście ludzi z Quito nie oznaczało dla nikogo końca całej historii i nikt nie mógł zapewnić, że statki zdołają wrócić tam, skąd przybyły, ani że Guascar, rozzłoszczony tym, że zdobycz wymknęła mu się z rąk, nie zemści się na Tainach. Ale dzięki pracy drwali, cieśli, szwaczek i kowali najgorsze, co ich mogło spotkać, nie było już takie pewne.

      Pewne zaś było, że nie wszystko wróci do dawnego porządku. Przecież właśnie przesuwała się oś świata. Coya Asarpay, siostra-małżonka, nie chciała odjeżdżać – podobnie jak wielu innych, chociaż pracowali z zapałem.

      – Bracie, co to za szaleństwo? – mówiła.

      Strach przed nieznanym walczył w niej ze strachem przed tym, co znała. Bała się, wiedząc, że wojsko Guascara krąży w pobliżu, ale drżała też, patrząc na horyzont. Bo czy można sobie wyobrazić, co jest za morzami?

      Atahualpa umiał znaleźć właściwe słowa:

      – Siostro, zobaczmy, skąd przychodzi Słońce.

      I świadom, że jego lud potrzebuje przewodnika, nie przejmując się protokołem, zwracał się do każdego w tych słowach:

      – Czas Czterech Połaci minął. Popłyniemy ku Nowemu Światu, równie bogatemu jak nasz, gdzie pełno urodzajnej ziemi. Z waszą pomocą wasz cesarz stanie się Wirakoczą nowych czasów, a honor, jakim jest służba pod Atahualpą, spłynie na wasze rodziny i wasze ayllu na całe pokolenia. A jeśli gdzieś zatoniemy, no cóż, trudno. Pójdziemy spotkać się z Pacha Camą na dnie morza. A jeśli na przekór wszystkiemu przejdziemy… Co za podróż! Naprzód, w drogę ku Piątej Połaci!

      Jego ludzie, uspokojeni, pokrzepieni tymi słowami, powtarzali za nim jednym głosem:

      – W drogę ku Piątej Połaci!

      Trzy statki nie mogły jednak zabrać wszystkich, tym bardziej że Atahualpa nie miał zamiaru się ograniczać. Trzeba było załadować naczynia, stroje, bydło, zapasy żywności. Z tego, co zrozumiał z wyjaśnień Anacaony, wynikało, że warto będzie zabrać ze sobą dużo złota. Potem osobiście dobrał kandydatów do podróży odpowiednio do ich rangi i użyteczności: szlachtę, żołnierzy, urzędników cesarstwa (księgowych, archiwistów, wieszczków), rzemieślników, kobiety… Razem było to niecałe dwieście osób, ale statki i tak były przeciążone. Wzięto też kilka koni, lamy oraz przeznaczone do jedzenia świnki morskie. Atahualpa nie chciał też rozstać się ze swoją pumą ani z papugami.

      Niedługo przed odjazdem Igenamota przyszła do cesarza i powiedziała:

      – Pozwól mi jechać z wami.

      Atahualpa zrozumiał, że przez całe życie nie przestała myśleć o tajemniczym kraju, skąd kiedyś przybyli ludzie o bladej skórze. Uznał, że jej obecność wśród członków wyprawy może być w przyszłości jego atutem.

      Wreszcie nadszedł dzień rozstania. Ci, którzy nie mogli się znaleźć na statkach, płakali na plaży. Anacaona ucałowała córkę. Atahualpa w otoczeniu swych generałów pozdrowił ostatni raz wyspę, która go przyjęła. Miał poczucie, że nieprędko zobaczy ją znowu.

      7. Lizbona

      Pożeglowali.

      W drodze Igenamota została kochanką Atahualpy. Młody cesarz kochał tę kobietę, która mogłaby być jego matką i z własnej woli opuściła rodzinny kraj dla zasłyszanych w dzieciństwie baśni, których nigdy nie zapomniała.

      Razem pochylali się nad starymi mapami znalezionymi na statkach i usiłowali odgadnąć, co oznaczają. Uczeni Atahualpy zrozumieli, jak używać pewnego instrumentu, który pozwalał określić swoje miejsce na podstawie położenia gwiazd, toteż okręty mogły utrzymywać kurs, nie zbaczając z wytyczonej trasy.

      Pewnego ranka Ruminahui przyszedł do sypialni Atahualpy, który właśnie pił akhę w towarzystwie kochanki. Generał powiedział, że po niebie krążą białe ptaki, to znak, że ląd jest blisko. Kiedy wreszcie ziemia pojawiła się na horyzoncie, tygodnie spędzone w bliskości cesarza przyniosły córce Anacaony znakomitą znajomość języka keczua (którego używał Atahualpa, bo wolał go od aymary, ale mówił z akcentem z Quito).

      Płynęli wzdłuż wybrzeży nowych ziem. Pewnej nocy, niedługo przed świtem, wydarzył się cud, który przeraził załogę: morze zaczęło się podnosić, chociaż nie było najlżejszego wiatru. Był to jakby niemy huragan, który omal nie roztrzaskał trzymających się resztkami sił trzech statków. Okrutne byłoby znaleźć śmierć o dwa kable od stałego lądu, kiedy wszystko