– Schwytaliśmy go dziś rano i według niego o kilka dni żeglugi stąd leżą wielkie wyspy. Ich mieszkańcy przypływają tu na wydrążonych pniach, które nazywają kanoe, by łowić ryby i handlować. Sądząc z zapasu owoców odebranych jeńcowi, są to żyzne ziemie o bujnej roślinności, i one tylko czekają, by nas przyjąć.
Atahualpa był słusznego wzrostu, ale jego generał, prawdziwy olbrzym, był od niego wyższy o głowę, nawet gdy się przed nim pochylał. Z nawyku swej funkcji cesarz nie pokazał po sobie, czy traktuje ten pomysł poważnie czy nie.
– Nie mamy statków – powiedział tylko.
– Ale mamy dżunglę – odparł generał.
Zajęto się więc przygotowaniami do podróży. Dzielny Quizquiz znów stanął na czele swych ludzi, by strzec plaży. Ruminahui zaprzągł wszystkie pozostałe ręce do rąbania i przenoszenia na plażę drzew, a na niej, wprost na piasku, Chalco Chima zajął się budową łodzi. Załadowano ludzi na pośpiesznie wyciosane kanoe, zwierzęta i skrzynie ze złotem na tratwy zrobione z pni drzewnych powiązanych sznurami z wełny lam. Szlachta, ludzie, którzy przez całe życie sami nie wzięli sobie choćby szklanki wody, nigdy się samodzielnie nie ubrali ani nawet umyli, pomagali teraz niezgrabnie w wyrobie, składaniu i załadunku łodzi i tratw. Tymczasem żołnierze Quizquiza bohatersko odpierali natarcia wojsk z Cuzco, a szczęk broni, krzyki oraz odgłosy galopady na skraju dżungli mieszały się z szumem fal.
Wyruszyli. Quizquiz jako ostatni wsiadł do łodzi pod deszczem strzał i złorzeczeń, zostawiając za sobą plażę zasłaną trupami, między nimi biegały pojedyncze konie, które nie zmieściły się na tratwach. Kilka żółwi, gnieżdżących się w piasku, nie ruszyło się z miejsca przez cały czas bitwy.
4. Kuba
Morze było spokojne, flota zdołała utrzymać się razem, prawie niczego nie stracono.
Wylądowali na plaży z białego piasku obrzeżonej smukłymi palmami. Krzyki papug wypełniały powietrze. Na plaży baraszkowały świnie i przybyszom wydało się to dobrą wróżbą. Kraj był piękny, ciepły. Wielodniowe znużenie ustało. Orszak ze śpiewem przemierzał nieośnieżone góry. Spokojne rzeki bez wysiłku przebywano w bród, a ryby można było łowić gołymi rękami. Z głębi pełnych zwierzyny lasów wychodziło niekiedy kilku ciekawskich tubylców. Byli nadzy i piękni, ale najistotniejsze było to, że nie mieli wrogich zamiarów. Za pośrednictwem pewnego kupca z Popayan, który twierdził, że rozumie miejscowy język, Atahualpa dowiedział się, że nad archipelagiem złożonym z trzech wielkich wysp – Kuby, Haiti i Jamajki – oraz niezliczonych małych wysepek, takich jak Żółwia Wyspa, panuje stara królowa. Szli na północ, nie wiedząc dlaczego, chyba tylko dla przyjemności poznawania urody tej ziemi, a może z przyzwyczajenia, bo w Tawantinsuyu ich obszarem zawsze była północ. Wieczorami piekli świnie i próbowali mięsa jaszczurek. Czy Atahualpa myślał, że tutaj będzie mógł zapomnieć o wojnie? Może. Ale czy w ogóle był zdolny do życia w pokoju? Ciąg zdarzeń, które przesądziły o jego losie, utrudnia odpowiedź. Powiedzmy, że pokój nie pochylał się nad jego kołyską.
Jednak w miarę jak niepokój uchodził z serc, w orszaku protokół odzyskiwał swe prawa: pochód otwierali zamiatacze w kraciastych tunikach, następnie szli tancerze i śpiewacy, poprzedzając jeźdźców w złotych zbrojach. Za nimi, siedząc na swym tronie, jechał cesarz, otaczała go straż z yanaconów, jego generałowie na koniach i dygnitarze dworscy, z których najznaczniejsi także podróżowali w lektykach. Towarzyszyły mu też siostra-małżonka Coya Asarpay, kuzynka i przyszła małżonka, młodziutka Cusi Rimay, równie młoda siostrzyczka Quispe Sisa i inne żony, konkubiny, kapłanki Słońca, sługi, piesi żołnierze i wreszcie bezładnie rozciągnięta fala ocalałych mieszkańców Quito. Quizquiz i jego ludzie zamykali tę rzeszę.
Otóż zdarzyło się, że pochód został zatrzymany. Ludzie idący na jego czele uszykowali się po bokach, by przepuścić lektykę Inki. Przed nimi stało czterdziestu jeźdźców, nagich, z pióropuszami na głowach, umalowanych na ciele i twarzy, uzbrojonych. Ich dowódca miał na ramieniu coś w rodzaju drewnianej żerdzi inkrustowanej kawałkami żelaza. Ponieważ nie wydawał się skłonny pozwolić tej gromadzie obcych zapuścić się głębiej w swoje ziemie, trzeba było nawiązać rozmowę. Nazywał się Hatuey i służył królowej Anacaonie. Nie znając przyjętych zwyczajów, zwracał się wprost do Inki, patrząc mu prosto w oczy, nie przyklęknął ani nawet nie zsiadł z konia. Atahualpa kazał mu odpowiedzieć za pośrednictwem Chalco Chimy. Tak czy inaczej, żaden nie rozumiał języka tego człowieka. Umówiono się jednak na spotkanie z królową w miejscu zwanym Baracoa. Atahualpa może się zastanawiał, czy by nie wymordować tych ludzi, którzy zagradzali mu drogę, prawdopodobnie Hatuey wyczuł to wahanie, bo wycelował żerdzią w niebo i poraził różowogłowego urubu, przy czym rozległ się huk gromu, siejąc panikę wśród ludzi z Quito. Przypomniały im się stare legendy. Różne głosy wołały: „Thor!”. Nawet olbrzymi Ruminahui pochylił głowę, jakby niebo miało się zawalić. Tylko Atahualpa zachował absolutny spokój. Syn Słońca nie obawiał się gromu. Uznał jednak, że rozsądnie będzie pozwolić Hatueyowi odjechać cało i zdrowo.
W innych okolicznościach kazałby stracić co do jednego tych, którzy zadrżeli, ale obalony cesarz nie mógł sobie pozwolić na marnowanie ludzi, a w dodatku nie miał zamiaru pozbywać się swego najlepszego generała.
5. Baracoa
Dotarli do morza i stwierdzili, że wyspa jest wąskim pasmem, które można przejść wszerz w kilka dni. Nie wkroczyli na nią jako zdobywcy, lecz jako zbiegowie, i to z pewnością miało jakiś wpływ na losy Kuby i świata. Atahualpa wysłał przed sobą gońców z darami. Ofiarował królowej złote naczynia, tuniki, papugi. Dzięki temu królowa przyjęła go jak starego sprzymierzeńca, przy dźwiękach tamburynów, wśród zabaw i tańców, pod ulewą kwiatów. Naprzeciw orszaku wyszli słudzy niosący palmy i bukiety. Miasteczko wysprzątano. Malowane chaty były obwieszone girlandami z liści. Generałowie Atahualpy zwrócili uwagę na długie domy o dachach krytych strzechą i na nieczynną kuźnię, z której unosiła się jeszcze smuga białego dymu. Na plaży, wśród swobodnie chodzących zwierząt, leżały kadłuby dwóch ogromnych statków. Czekała uczta. Królowa zaprosiła Inkę, by zajął miejsce u jej boku. Atahualpa, który wciąż nie dorównywał pychą swemu bratu, uznał za stosowne traktować ją jako równą sobie i osobiście próbował wszystkich potraw, jakie mu podawano. Podobał mu się wdzięk tej kobiety o przywiędłej urodzie.
Uroczystości trwały długo w noc i rozpoczęły się na nowo nazajutrz. Inkowie byli zachwyceni. Pośród zabaw i śpiewów Anacaona zapragnęła jednak coś im przekazać: Hatuey, który był jej bratankiem i panował nad tą częścią wyspy, wystawił widowisko przedstawiające bitwę. Nadzy jeźdźcy ścigali ludzi w białych tunikach, a ci bronili się za pomocą długich żerdzi inkrustowanych żelazem. Żerdzie były wycelowane w niebo i huk pioruna znów przestraszył przybyszów z Quito, ale na koniec jeźdźcy odnieśli zwycięstwo i – warto dodać – odebrali przeciwnikom ognistą broń. Widząc swych generałów, którzy starali się ukryć niepokój, Atahualpa stwierdził, że odczytali przesłanie. Zrozumiał, że prawie czterdzieści żniw temu, na pokładzie statków, które ugrzęzły na plaży, przybyli tu morzem jacyś obcy i zostali pokonani. Córka królowej, Igenamota, opowiedziała mu tę historię. Inka wobec tego przysiągł, że nie przybył tu, by rozpętać wojnę, ale jako wygnaniec szukający schronienia. Zbiegowie z Quito pokornie prosili Tainów – tak zwał się lud Anacaony – o azyl. Zresztą wyznawali ten sam kult Thora, owego pomniejszego bóstwa tajemniczego pochodzenia.
6. Guascar
Nikt nie wie, jak długo Inka mógłby się cieszyć tą gościną. Zdawało się, że bezczynność wcale mu nie ciąży, tak miłe mu było towarzystwo królowej.