– Bracie, poddaj się.
– Bracie, nigdy.
– W imię Guayny Capaca, twojego ojca, zaprzestań tego szaleństwa.
– W imię Guayny Capaca, twojego ojca, wyrzeknij się zemsty.
A oba wojska były tak blisko siebie, że chłopi uprawiający kukurydzę, widząc z wysokości swych tarasów, jak przechodzą, mogli niemal myśleć, że to jedna armia.
3. Północ
Armia Północy jednak przyśpieszyła i dotarła do Cajamarki. Atahualpa wiedział, że może liczyć tu na garnizon, który zostawił w niedawno zajętym mieście. W zielonej dolinie ukazał się wyczerpanym żołnierzom niejasny widok słupów pary buchających z ciepłych źródeł, z których słynęła okolica. Atahualpa, tak jak jego przodkowie, lubił w czasach pokoju przyjeżdżać tu i kąpać się z ojcem. W trosce o morale i zdrowie swych ludzi postanowił odpocząć, nim przekroczą groźną kordylierę dzielącą ich od Quito, jego stolicy i siedziby. Ale żeby tak się stało, musiał się bardziej oddalić od prześladowców. Otóż wciąż czuł oddech Cuzco na karku. Wojsko brata obozowało pod miastem, na zboczu wzgórza, a ich białe namioty stały tak ciasno jeden przy drugim, że zdawały się okrywać górę jak prześcieradło. Bijące z ziemi chmury pary czyniły ten obraz jeszcze bardziej księżycowym.
Atahualpa wysiadł z lektyki i dotknął sandałami głównego placu Cajamarki. Wokół niego ludzie poili konie, ściągali ładunki z lam i szykowali się do biwaku. Nagle poczuł, że fala lęku podchodzi mu do gardła. Postanowił wyruszyć o świcie.
Rankiem zwiadowcy Guascara zastali Cajamarkę opustoszałą. Ludzie i zwierzęta armii Północy rozpoczęli już niekończącą się wspinaczkę. Droga była ciasna, przepaści zdawały się niezgłębione, powietrze stało się lodowate. W górze szybowały kondory. Obojętne Andy zagradzały drogę żołnierzom Północy, ale oni dobrze znali tę drogę, bo przedtem nieraz nią szli, mogli więc zyskać nieco odległości. Przechodzili obok kopalń złota, mijali wąwozy, przepaści, lasy sosnowe, twierdze, które inkascy saperzy wznieśli na skalnych filarach. Kiedy minęli grań, Quito zaczęło ich przyciągać jak magnes. Wrócą do domu, będą bezpieczni, myśleli.
Nie dość jednak pamiętali o rzeziach, których dopuścili się na ludności Północy, na ludziach z Chimú, Carangi, a zwłaszcza na Kanaryjczykach: dla nich Atahualpa był okrutnym tyranem, który kazał ich mordować. Czyż nie rozkazał zburzyć wielkiej Tumipampy, którą założył jego ojciec, za to, że stanęła po stronie Guascara? Ci, co przeżyli, dostrzegli w powrocie swych katów dar Słońca. Dostali sposobność do zemsty. Zaczęła się wojna szarpana. Osłabione wojsko z Quito ponosiło straty, których nie wyrównywały posiłki ściągnięte z Cajamarki. Poza tym siły, jakie wkładali w odpieranie natarć Kanaryjczyków, spowalniały ich marsz, więc wojsko z Cuzco w końcu ich dogoniło. Dowodzona przez Quizquiza straż tylna została niemal całkowicie zniszczona przez jazdę Tupy Wallpy, brata Guascara (a więc także Atahualpy, ale urodzonego w Cuzco).
Kiedy wreszcie armia Atahualpy dotarła do doliny Quito, było za późno. Poniosła zbyt ciężkie straty, by mieć nadzieję, że się odbuduje, nim minie kilka księżyców, a takiego czasu nie miała. Atahualpa rozkazał więc swemu najlepszemu generałowi, Ruminahuiemu o kamiennym oku, spalić swoje miasto, a sam wspiął się na najwyższe wzniesienie, „serce gór”, jak je nazywali mieszkańcy Quito, by przyglądać się pożarowi. Kiedy Guascar zdobędzie Quito, znajdzie tam tylko popioły.
Atahualpa nie przelał ani jednej łzy. Ruszył dalej na północ, poza granice cesarstwa. Resztki jego wojska zagłębiły się w gęstą dżunglę, pełną jadowitych stworów. Miał nadzieję, że Guascar zadowoli się tym, co osiągnął. Nie docenił jednak uporu lub nienawiści brata. Jazda Tupy Wallpy kąsała go po nogach. Wkrótce wojsko Chinchasuyu, Cesarstwa Północy, będzie jak stary, wyliniały pies pogryziony przez wszy.
Obalony cesarz zagłębiał się jednak dalej w wilgotną dżunglę. Morderczy upał zastąpił lodowate ukąszenia andyjskich szczytów. Ani jeden ze zdolnych jeszcze do walki żołnierzy nie ośmielał się szemrać przeciwko cesarzowi, ale jego szpiedzy donosili mu, że ludzie zaczynają przeklinać dzień swych narodzin i za cały żołd życzą sobie tylko rychłej śmierci. Śmierć te pragnienia spełniała, zabierając jednego po drugim.
Quizquiz przetrwał ataki Tupy Wallpy. Jechał teraz przy lektyce Atahualpy, służąc mu za straż przyboczną. Generałowie Atahualpy nie opuścili go. Towarzyszyliby mu aż po krańce świata.
Pewnego poranka wydało im się, że ich prześladowcy zrezygnowali. Wkrótce jednak w wilgotnym powietrzu rozległy się dźwięki wojennej pieśni:
Będziemy pili z czaszki zdrajcy,
Z jego zębów zrobimy naszyjnik,
Z jego kości flety, ze skóry bęben.
A potem zatańczymy.
Jeśli Atahualpa słyszał te słowa, to nie dał po sobie nic poznać. W żadnych okolicznościach nie wyzbywał się swej cesarskiej godności.
Odwrót przybrał postać dziwnego snu. Tu i ówdzie spotykali ubogie wsie zamieszkane przez nagich ludzi, przestraszonych lub ciekawskich. Jedni dawali im pić i jeść. Inni byli raczej wrodzy, ale za całe uzbrojenie mieli parę łuków i dzid z żelaznymi grotami i szybko dawano sobie z nimi radę. Zabierano im konie. Zabijano bydło. Rabowano, co się dało. W ten sposób radzono sobie z utratą składów. Ale najprzykrzejszy był brak dróg. Dwadzieścia razy ludzie i zwierzęta trafili na moczary pełne owadów. Jednego niewolnika, a potem wołu zagryzły krokodyle.
Dwór z Quito, skazany na pewną śmierć, gdyby został w tyle, towarzyszył wojsku, przydając jeszcze malowniczości długiemu wynędzniałemu orszakowi.
Wreszcie dotarli do północnego przesmyku, graniczącego od wschodu z mitycznym morzem, o którego istnieniu wspominały tylko stare legendy, jakieś cudem ocalałe karawany albo mówili o nim zabłąkani przybysze z odległych krain. A więc nie była to jednak legenda i niektórzy w swej rozpaczy czuli dumę i pychę odkrywców. Inni, przypominając sobie stare opowieści o Czerwonej Królowej, córce Pioruna, wysłanniczce Słońca, wznosili z czcią ramiona. Atahualpa nie był przesądny. Pokonał przesmyk, ostatnim wysiłkiem odsunął jeszcze bardziej na północ granice znanego świata, po czym się zatrzymał: drogę zagradzały mu już nie kiepsko uzbrojone plemiona, ale potężni wojownicy, z dala dochodzące słuchy nie pozwalały lekceważyć ich do głębi wojowniczego usposobienia ani przesadnej skłonności do ofiar z ludzi. Atahualpa i jego żołnierze, kobiety ze świty, złoto, zwierzęta, jego dwór, po potwornie długim odwrocie znaleźli się w końcu na długiej piaszczystej plaży, beznadziejnie osaczeni. Przemierzywszy Andy, bagniska, przesmyk na końcu świata, zaszli dalej na północ, niż śmiał kiedykolwiek marzyć któryś z przodków Inki – czy to Guayna Capac, jego ojciec, czy Pachacuti, wielki reformator – i teraz czekali na nadejście Guascara i nieuchronny koniec, który zdołali tylko opóźnić.
Ale kiedy monarcha myślał z melancholią o warunkach, w jakich niedługo znajdzie się w świecie podziemnym, generał Ruminahui przyszedł prosić go o posłuchanie. Na przekór położeniu i chociaż sam Atahualpa – który wysiadłszy z lektyki, stał zwrócony twarzą do morza, mniej oblany wonnościami niż