Skarb. Joanna Chmielewska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Joanna Chmielewska
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 9788362136384
Скачать книгу

      – Wcale nie wszystkiego – zaprzeczyła Janeczka z energią. – Wczoraj stał ogon do dziecinnych rowerków, to co, dziecinne rowerki też wam potrzebne…?

      Ciotka Monika zajrzała do pokoju w momencie, kiedy cała rodzina państwa Chabrowiczów zajęta była bez reszty wyrywaniem sobie wzajemnie kilku kawałków papieru.

      – Pukałam delikatnie, ale widzę, że tu wszyscy ogłuchli – powiedziała usprawiedliwiająco. – Uznałam, że lepiej będzie wejść niż kopać w drzwi. O co się bijecie?

      – Oddajcie to, puszczę na ksero, nie możemy mazać po cudzej liście! – wołał pan Roman słabym głosem. – Zrobię kilka egzemplarzy!

      – Na ksero nie wyjdzie, za blada kopia! – protestowała pani Krystyna. – Trzeba to przepisać!

      – To pożyczcie nam chociaż na jeden dzień! – domagał się Pawełek.

      Ciotka Monika włączyła się energiczniej.

      – Uspokójcie się! Jeżeli cokolwiek trzeba przepisać, ja wam to załatwię! Chcę mieć jakieś zasługi, specjalnie po to przyszłam!

      – Po co ci zasługi? – zaniepokoiła się pani Krystyna. – Pawełek, czwarta strona! W tej chwili oddaj czwartą stronę!

      – Liczę na to, że przez wdzięczność on mnie tam zaprosi – wyznała ciotka Monika. – Chcę zobaczyć na własne oczy, jak ta Afryka wygląda. Co macie do przepisania? Co to jest?

      – Spis rzeczy, które powinienem zabrać ze sobą – wyjaśnił ponuro pan Roman.

      Ciotka Monika zebrała razem wszystkie kartki i spojrzała na tekst.

      – Parasol plażowy – przeczytała. – Patelnia. Pompa wodna, fiat sto dwadzieścia pięć. Pompa benzynowa jak wyżej. Pasek klinowy. Jezus Mario, czy ty tam masz założyć warsztat samochodowy…? Pralka. Prodiż. Radiomagnetofon, ręczniki, robot kuchenny duży… Sitko kuchenne, stolik turystyczny, sztućce… Silnik do łodzi pneumatycznej! Czy i łódź też…? Krawaty. Kołnierz futrzany… Masz jakiś kołnierz futrzany? Krzesła turystyczne. Namiot. Nakrycia stołowe. Naprawdę zamierzasz zabrać to wszystko?

      – Kawałkiewiczowa mówi, że to jest najlepsza lista na świecie – oznajmiła stanowczo pani Krystyna. – Niekoniecznie trzeba mieć wszystko, co zawiera, ale gdyby się miało, to tym lepiej.

      – Tę łódź…?

      – O łodzi nie było mowy, ale na przykład meble turystyczne są absolutnie niezbędne. Jeżeli się wyjeżdża na jakąś wycieczkę, w żadnym wypadku nie wolno siadać na ziemi. Tam są skorpiony.

      – Ochchchch…! – wyrwało się Janeczce.

      – O skorpionach słyszę po raz pierwszy – wymamrotał głucho pan Chabrowicz.

      – A co? – zaciekawił się szeptem Pawełek. – Skorpiony też miałaś w zapasie?

      – No pewnie! I już mi matka zniszczyła…

      – A gdyby się chciało pojechać na pustynię na dwa dni, bez namiotu, o tym nawet myśleć nie można! – kontynuowała z ogniem pani Krystyna. – Namioty trzeba mieć dwa, bo w razie wiatru z jednego zostają strzępy. Gdyby zaś ocalały mimo pustyni, można je sprzedać.

      Pan Roman drgnął gwałtownie.

      – Ja tam nie jadę na handel…!

      – Ale właśnie miałam cię uprzedzić, że musisz mieć jakieś pieniądze na początek. Pożyczka Polservisu starcza najwyżej na miesiąc. Więc albo musisz mieć franki, które wymienisz na czarnym rynku…

      – Tam jest czarny rynek? – zainteresowała się ciotka Monika.

      – Oczywiście, to przecież socjalistyczny kraj. Albo weźmiesz coś na sprzedaż. Kawałkiewiczowa mówi, że najlepszy jest duży robot kuchenny, ale na sprzedanie robota ja się nie zgadzam. Będzie mi potrzebny…

      – Kto to jest Kawałkiewiczowa?

      – Żona kontrahenta. Była tam już cztery razy i siedziała po parę miesięcy. Mówi, że po raz pierwszy w życiu poczuła się jak prawdziwa kobieta. Siedziała w domu, gotowała obiady, nie miała nic do roboty i dostawała pieniądze od męża. Ja też tak chcę.

      – O Boże… – powiedziała ciotka Monika wzruszonym głosem.

      – Kawałkiewiczowa mówi, że bez pralki i termowentylatorów nie ma tam życia. Jeżeli się dostaje domek i chce się mieć ogródek, trzeba sobie przywieźć własne narzędzia ogrodnicze. W ogóle trzeba zabrać wszystko, czego człowiek używa w codziennej egzystencji.

      – Wiertarka udarowa to też jest przedmiot codziennej egzystencji?

      – Wiertarka udarowa koniecznie! Tam są ściany z czegoś takiego, ona nie wie, co to jest, ale bez wiertarki nie wbije się w to żadnego gwoździa. Nie powiesi się sznurka, wieszaka, lampy, nic! A jeżeli coś się zepsuje, trzeba to samemu zreperować, bo innej możliwości nie ma.

      Ciotka Monika z namysłem przeglądała pięć stron listy.

      – No tak… I czym to wszystko zamierzasz zabrać? Ciężarówką czy statkiem towarowym dookoła Europy?

      – Tirem z przyczepą – mruknął pan Roman.

      – Kawałkiewiczowa mówi, że można to wysłać frachtem morskim – podjęła żywo pani Krystyna. – Ale po pierwsze, musiałoby być zapakowane w drewnianych skrzyniach obitych taśmą stalową, a po drugie nie wiadomo, kiedy dojdzie. Samolotem wypada bardzo drogo, LOT bierze jakieś straszne pieniądze za każdy kilogram. Najlepiej jechać samochodem, upchanym do ostatecznych granic, ale wtedy prom z Marsylii do Algieru kosztuje dwieście pięćdziesiąt dolarów i nie wolno jechać przez Włochy, bo wszystko ukradną…

      Słuchająca pilnie Janeczka poruszyła się z nagłym ożywieniem.

      – Doskonale, mam nowy temat– oznajmiła pełnym zadowolenia szeptem. – Wymyślę mu trasę podróży. Co najmniej na parę razy powinna wystarczyć.

      – Ja nie wiem, czy ty nie przesadzasz – mruknął z powątpiewaniem Pawełek. – W końcu jutro ten kontrakt już się tam znajdzie…

      – No coś ty? Przecież słyszałeś, że pan Wiśniewski wyśle go pocztą! Zanim dojdzie, zanim co, nie wiadomo, ile czasu jeszcze minie. A ojciec może wysłać depeszę, że się rozmyślił i nie jedzie!

      – Myślisz…?

      – A popatrz na niego. Widać, że mu niewiele brakuje.

      Pan Roman siedział bezwładnie, rozparty w fotelu, z nogami wyciągniętymi prawie na środek pokoju, tępym wzrokiem wpatrzony w ścianę naprzeciwko. Nagle westchnął ciężko.

      – Jedna rzecz mnie odrobinę pociesza – oznajmił w posępnej zadumie. – O ile sobie przypominam obyczaje arabskie, wygląda to tak, że idzie ulicą facet z pustymi rękami, a za nim o trzy kroki z tyłu idzie jego żona, uginająca się pod ciężarem tłumoków. Potem ten facet siada i zapala fajkę, a żona zdejmuje mu buty i namaszcza nogi oliwą…

      – Po pierwsze, to ten facet jedzie na ośle – przerwała ciotka Monika. – A po drugie, ten widok z tyłu, objuczoną tłumokami żonę, możesz zobaczyć we własnym kraju na każdym kroku, bez obyczajów arabskich.

      – A po trzecie, jeśli przyniesiesz mi oliwę, chętnie namaszczę cię jej częścią – dodała pani Krystyna. – Resztę zużyję w kuchni.

      Pan Roman na nowo podupadł na duchu.

      – Potworne. Pustynia, strzępy i skorpiony. Jak ja tam… A, właśnie! Te moje dokumenty… Dzieci,