Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Almudena Grandes
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-808-9
Скачать книгу
że nic się nie stało. Wobec tego uśmiechnął się.

      – To oznacza tak czy nie?

      Manuel Arroyo Benítez podniósł się z krzesła, podszedł do Meg i wyciągnął do niej rękę. Do końca ostatniej nocy 1933 roku brakowało trzydziestu pięciu minut. Ona wybuchnęła śmiechem, przyjęła jego zaproszenie, wstała i wspólnie wyszli z jadalni. Kiedy maître pojawił się na sali z gongiem, gotów uderzyć weń dwanaście razy, by w ten sposób rozpocząć nowy rok, szalona gringa i rozsądny Hiszpan przechodzili właśnie od liczby pojedynczej do mnogiej.

      – Nie mogliśmy tak dłużej ciągnąć – wyznała później. – Musiałam wiedzieć, co się stanie, czy mogę to z tobą zrobić… Wiesz przecież, że co drugi dzień kręcą mnie faceci. A w niektóre z tych dni kręcisz mnie właśnie ty.

      Meg nigdy nie zakochała się w Manolu. Manolo nigdy nie zakochał się w Meg. Przespali się wiele razy, a jeszcze więcej razy tego nie zrobili. Seks uczynił ich szczęśliwszymi, nie udziwniając ich relacji, bo pieprzyli się z równą naturalnością, jak rozmawiali, pili i spędzali razem czas; wzmocnił za to tajemniczą więź, która rozwinęła się bujnie na ziemi niczyjej, gdzie udało im się ją posiać. Ona nigdy wcześniej nie uwierzyłaby, że to jest możliwe, on tym bardziej. Oboje podejrzewali, że Meg woli kobiety od mężczyzn, a jednak w łóżku z nim zachowywała się tak kobieco, jak pragnęła, by zachowywały się kobiety, z którymi sypiała. Nigdy nie przyszło im do głowy spróbować trójkąta. Na początku oboje dużo o tym wszystkim myśleli. Potem, niemal jednocześnie, przestali to roztrząsać.

      W niektóre wieczory na eleganckich koktajlach lub w podejrzanych spelunkach Manolo pokazywał Meg palcem jakąś kobietę, z którą się przespał, a ona śmiała się i wymierzała mu łokciem kuksańca.

      – Ty skurczysynu!

      Innym razem to Meg poruszała w powietrzu kieliszkiem, jakby zamierzała wznieść toast, by skierować uwagę Manola na któryś ze swoich ostatnich podbojów, a wtedy on parskał śmiechem.

      – Ale z ciebie cholera!

      Jednak zdarzały się i takie dni, gdy żadne z nich nie otwierało ust, choćby tuż obok znajdowała się nie wiadomo jak atrakcyjna kobieta, którą oboje zdobyli, i sami nie wiedzieli, czemu wolą to przemilczeć, zresztą nie próbowali tego dochodzić. Tym sposobem stali się dla siebie niezbędni; tworzyli prawdziwą, bardzo ekscentryczną parę, choć żadne z nich nie uświadamiało sobie tego w pełni aż do lata 1936 roku, gdy Manolo zawiadomił ją, że wyjeżdża do Londynu, a Meg przepłakała z tego powodu całą noc.

      – Kocham cię, pieprzony Hiszpańcu – wyznała mu rano.

      – Ja też cię kocham, szalona gringo.

      Kiedy machał jej na pożegnanie ręką ze schodków samolotu, oboje wiedzieli, że coś się skończyło, ale ich przyjaźń przetrwa, dopóki będą żyli. Wiedzieli również, że Manolo nie miał wyboru.

      W ambasadzie w Londynie czekało na niego wszystko to, za czym tak bardzo tęsknił w Genewie. We wrześniu 1936 roku Pablo de Azcárate pełnił nie tyle funkcję ambasadora Republiki w Zjednoczonym Królestwie, co raczej jej przedstawiciela przed Komitetem Nieinterwencji25, który działał w brytyjskiej stolicy od miesiąca i który nie zareagował, ani nie miał zareagować przez resztę wojny, na ciągłe bezczelne pogwałcenia porozumienia w postaci pomocy płynącej z Berlina i Rzymu dla obozu puczystów. Praca Manola polegała na wskazywaniu kolejnych odstępstw, dostarczaniu dowodów dotyczących działalności Bernhardta i HISMA, Ciana i włoskich wolontariuszy, transportów samolotów, wojsk, amunicji, których Lord Windsor-Clive, prezes Komitetu i najlepszy z aliantów, jakiego Franco mógłby sobie wymarzyć, nigdy nie uznawał za wiarygodne, wystarczające czy ostateczne.

      W rezultacie nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że wyrwano go z rozkosznego luksusowego uzdrowiska, by wrzucić w jeden z kręgów piekła; wręczono mu niezbyt duże wiaderko, za pomocą którego miał opróżnić morze, dbając przy okazji o dostarczenie rozrywki obojętnej publiczności. Tak właśnie się czuł, oddając uśmiechy i ściskając dłonie wszystkich tych laburzystów, socjalistów i socjaldemokratów, którzy słuchali go bardzo poruszeni. Nieraz wręcz stawały im w oczach łzy współczucia pośród uroczystych zapewnień o solidarności, a potem nawet palcem nie kiwnęli w jego sprawie. A to jeszcze wcale nie było najgorsze. Koktajle w Londynie to było prawdziwe pole minowe dla republikańskich dyplomatów, którzy konwersując z kieliszkiem w dłoni, musieli liczyć się z każdym słowem, nie okazywać nigdy oburzenia, rozczarowania lub gniewu, skrywając je za uprzejmym uśmiechem. Manuel Arroyo Benítez nigdy dotąd tak wiele razy nie dochodził, w duchu, do wniosku, że stojący przed nim człowiek to podły skurwysyn. W żadnym razie jednak słowa takie nie padały z jego ust i nie zakłócały dalszego przebiegu rozmowy.

      Nie przestając tęsknić za samą Meg, bardzo odczuwał również brak jej zaangażowania i wspólnictwa, bezwarunkowego poparcia, które uczyniłyby bardziej znośnym jego przygnębiające życie i bezowocne zabiegi. Pisał do niej niesamowicie długie listy, w których nie mógł poruszyć żadnego naprawdę ważnego tematu, a ona odpowiadała mu równie obszernymi i nie mniej trywialnymi epistołami niż te, które otrzymywała z Londynu. Jedyną ważną informacją, jaką mogła mu przekazać, było stwierdzenie czegoś, co i tak już zauważył. „Przykro mi, że tak bardzo się nudzisz, pisała, ale nie mam żadnego przyjaciela w Anglii, który mógłby dotrzymać Ci towarzystwa, więc będziesz musiał upijać się sam…”. Zdążył się zorientować, że nie może liczyć na nikogo z ambasady Stanów Zjednoczonych, która dawała Republice wsparcie werbalne większe niż ktokolwiek inny, z tymi samymi, czyli zerowymi, skutkami praktycznymi. To była jedna ze spraw, którymi zajmował się codziennie, i w grudniu, kiedy ambasador zaprosił go na kolację, zapowiadając, że chce mu powierzyć misję specjalną, nie spodziewał się przełomu. Po geście, jakim przywitał go Azcárate, pojął, że się mylił, jeszcze nim szef zdążył potwierdzić jego przeczucie dwoma starannie dobranymi przymiotnikami.

      – To delikatna sprawa – urwał, obrzucając go uważnym spojrzeniem – a zapewne także niebezpieczna.

      Podróż do Walencji, raz w miesiącu, w charakterze łącznika pomiędzy Pablem de Azcárate i jego przyjacielem Juanem Negrínem, ministrem skarbu w rządzie Largo Caballero, przypominała urlop znacznie bardziej niż jakiekolwiek inne zadanie, którego mógł się podjąć Manuel Arroyo jako pracownik ambasady w Londynie.

      Jego misja była delikatna i właśnie dlatego niebezpieczna. Jedynym powodem, dla którego Azcárate chciał informować bezpośrednio Negrína i znać na bieżąco jego zdanie, jedynym powodem, dla którego ministrowi skarbu zależało na podtrzymywaniu tego kanału kontaktu obok innych oficjalnych sposobów komunikacji, był ten, że obaj panowie darzyli się bezgranicznym zaufaniem, jakiego nie mieli do swojego wspólnego przełożonego. Francisca Largo Caballero, premiera i ministra wojny, uważali za równie niezdatnego na każde z tych stanowisk, lecz gdyby wyszło na jaw, że wysłannik ambasadora w Londynie, który okresowo obraduje z rządem, równolegle wymienia informacje z jednym z jego członków, łańcuch zerwałby się w miejscu najsłabszego ogniwa, którym bez wątpienia był Manolo.

      – W takim wypadku – otwarcie uprzedził go Azcárate – musielibyśmy cię poświęcić i chcę, żebyś o tym wiedział. Jeśli Largo się dowie, powiemy, że konspirowałeś na własną rękę i że nie wiemy ani dlaczego, ani dla kogo, bo ja nigdy ci tego nie zlecałem, a minister skarbu przyjmował cię wyłącznie przez wzgląd na przyjaźń ze mną. Dlatego chcę, żebyś porządnie to sobie przemyślał, nim coś zdecydujesz. Nie muszę ci chyba wyjaśniać konsekwencji, jakie pociągnęłaby za sobą twoja wpadka, dlatego nie będę miał do ciebie żalu, jeśli odmówisz.

      Manolo


<p>25</p>

Comité de No Intervención en España – komitet powołany w 1936 roku z inicjatywy Francji i Wielkiej Brytanii w celu zapobieżenia ingerencji państw postronnych podczas hiszpańskiej wojny domowej, a tym samym rozprzestrzenieniu się konfliktu zbrojnego na inne kraje.