Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Almudena Grandes
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-808-9
Скачать книгу
Ale przecież mówisz lepiej ode mnie, obruszyła się Celsa. Nie ma o czym gadać, zaoponowała jej nowa przyjaciółka, jesteś mi bardzo potrzebna…

      – Miała najlepsze cycki, jakie w życiu widziałam – podsumowała, opowiadając tę historię Manolowi. – Ale rzuciła mnie i wyszła za polskiego murarza.

      – O rany…

      – No właśnie, ona też to często mówiła.

      Meg zakochała się w Celsie na całego, nawet bardziej niż w Perrym, koledze brata, za którego prawie się wydała.

      – Czasami wolę facetów, a innym razem babeczki. Cóż pocznę? To nie moja wina. Tyle tylko, że Perry tego nie rozumiał.

      – Lepiej było mu o tym nie mówić.

      – No tak, ale… Jestem świrniętą gringą, a nie rozsądnym Hiszpanem.

      A jednak mieli wiele wspólnego, nade wszystko łączył ich fakt, że przez całe dzieciństwo oboje tęsknili za ojcem i matką. Ponadto Meg odkryła w Manolu cenne źródło informacji dotyczących życia, jakie jej hiszpańska kochanka wiodła, nim się poznały. Nowy przyjaciel opowiadał jej o swoim dzieciństwie w wiosce w prowincji León, wilgotnym chłodzie i mgle ponad łupkowymi dachami, do złudzenia podobnymi do tych, które wspominała, spowite nieodmiennie tą samą mokrą i zimną mgłą, pewna dziewczyna wyrosła w zabitej dechami wsi w Orense. Niesprawiedliwość, smutek, bieda, przesycające każdy szczegół historii Celsy, niczym drogowskazy nieuchronnego przeznaczenia uczyniły z Margaret C. Williams zdecydowaną stronniczkę Republiki, jeszcze zanim poznała Manola Arroyo. On uosabiał ten sam los, który jednak potoczył się zupełnie inaczej dzięki światłu możliwości, które wniosła w jego życie Fundacja Sierra Pambley, prowadzona przez nią szkoła w Villablino i rodzina Azcáratów. Historia młodego hiszpańskiego dyplomaty, idealnego produktu Wolnego Instytutu Naukowego, zmieniła sympatię Amerykanki w żarliwą namiętność, która doprowadzić miała do owocnej i bliskiej współpracy zawodowej. Jeszcze bardziej owocna i bliska okazała się ich przyjaźń.

      – To pieprzone miasto nie jest zbyt zabawne, co? – zapytała go kilka dni po zawarciu znajomości, kiedy spotkali się na koktajlu delegacji francuskiej.

      – Nie. To miasto to kurewskie zawracanie dupy. – Wybuchnęła śmiechem, jak zawsze, gdy słyszała jakieś zdanie, które przypominało jej Celsę. – Ale poza tymi imprezami ma też swoje uroki, nie myśl sobie. Jeśli chcesz, mógłbym ci to i owo pokazać.

      – No to bombeczka! Chodźmy.

      Dla obojga nie było wskazane, by Meg publicznie obnosiła się ze swoją sympatią dla Republiki, dlatego nigdy nie przychodzili razem ani nie opuszczali salonu jednocześnie; umawiali się na drinka w którymś z nielicznych nocnych barów, na tyle podłych, że nie zaglądał do nich korpus dyplomatyczny. Tam pili jak dwoje współtowarzyszy broni, gapili się na kobiety, komentowali ich zalety i defekty, a także wymieniali informacje.

      – I ten cholerny faszysta, tłumacz Hegla.

      – Żartujesz!

      – Niech się odpieprzy! Jack mi opowiadał, że nosi w portfelu liścik od Alfonsa XIII. A kiedy go pokazał pani ambasador Włoch, rozpłakał się i w ogóle, pedał jeden.

      – Cholera! Nie nadążamy… A tak w ogóle, w tym kontekście nie używa się niech się odpieprzy.

      – Serio?

      Dzięki Miss Williams hiszpańska delegacja oprotestowała i odrzuciła z całą należną gorliwością i energią wysłanników puczystów i monarchistów, którzy próbowali wniknąć do Ligi Narodów. Pomijając już wagę owej współpracy, Meg stała się dla Manola Arroyo najlepszym przyjacielem i najlepszą przyjaciółką w jednej osobie, jego jedyną genewską rodziną.

      Miał niewiele doświadczenia w kontaktach z kobietami. Gdy był dzieckiem, jego siostra María próbowała zrekompensować mu brak czułości i uwagi ze strony matki, a Leo często się z nim bawiła; urwało się to w jednej chwili, gdy miał siedem lat, po przeprowadzce do don Marcosa. Później, w zakrystii, w szkole, na uniwersytecie, zawsze otaczali go osobnicy płci męskiej. Przez długie lata dziewczyny jawiły mu się niczym ciasteczka, które oglądał w witrynie cukierni w Leónie, kiedy w niedzielę bez grosza w kieszeni wychodził na spacer. Podziwiał je, pragnął ich i pożądał, ale wydawały mu się zupełnie niedostępne. Jego edukacja miłosna nastąpiła późno i była niekompletna, chociaż po skończeniu studiów nawiązał coś w rodzaju narzeczeństwa z córką jednego ze wspólników kancelarii, w której pracował. To ona się nim zainteresowała, jednak poddała się po trzech miesiącach. Manolito narzucił sobie tak wyczerpujący program akademicki, że pochłaniało mu to bez reszty czas, którego zabrakło na porządne zabieganie o względy panny. Dziewczyna dosyć mu się podobała, jednak nie na tyle, by zmienił dla niej plany, dlatego też nie zabolała go specjalnie jej utrata. To było całe jego uczuciowe doświadczenie, gdy przybył do Genewy, i ani sporadyczne przygody z mężatkami, znudzonymi samotnym przesiadywaniem w domach całymi dniami, w czasie gdy ich mężowie bezustannie pracowali, ani mało konkretne flirty z dziewczynami szukającymi męża nie przygotowały go na spotkanie z kobietą tak szczególną jak Meg Williams.

      – Niech mi pan powie jedną rzecz, Manolo… Podobam się panu?

      Znali się od roku. Tego dnia byli u podnóża masywu Jury, w małym urokliwym hoteliku położonym na terytorium francuskim, którego kamienne ściany, dach z łupka, wszechobecne mgła i zimno nie były smutne ani nędzne, lecz niezwykle malownicze. Spędzili tu już kilka weekendów. Przyjeżdżali z psami; w dzień chodzili na długie spacery, a wieczorami upijali się przy kominku. Miejsce to tak bardzo przypadło im do gustu, że kiedy Meg zaproponowała, by właśnie tam powitali 1934 rok, natychmiast się zgodził. Tym razem nie zabrali ze sobą psów. Jedną z głównych atrakcji hotelu była wyśmienita restauracja; wymagano, by na uroczystą kolację sylwestrową goście przyszli ubrani zgodnie z etykietą.

      – Oczywiście, że mi się podobasz. – Manolo uśmiechnął się, ponieważ był przekonany, że za chwilę zapyta go, czy sądzi, że podoba się również kelnerowi napełniającemu ich kieliszki czerwonym winem lub ubranej na biało dziewczynie, która wyglądała na bardzo znudzoną, żegnając dobiegający końca rok w towarzystwie starszej pani, zapewne swojej babci. – Przecież wiesz.

      – Nie, nie, chłopcze… – Meg zdążyła już sporo wypić; zaprzeczywszy, zakołysała kieliszkiem i opróżniła go duszkiem. – Wiem, że się kumplujemy, ale nie o to mi chodzi… Chcę, żebyś mi powiedział, czy ci się podobam, znaczy… Miałbyś na mnie ochotę?

      On również sporo wypił i być może dlatego spojrzał na nią, jakby dopiero co się poznali. Przed nim siedziała wysoka i atrakcyjna kobieta, szczególnie efektowna w jedwabnej sukni w kolorze bakłażana, którą wybrała na ten wieczór. Owal twarzy był może nieco zbyt pociągły, nos bez wątpienia, lecz rekompensowały to ładnie wykrojone usta i nieskazitelna cera; twarz wyrażała mocną osobowość, niezbyt częstą u osób o tak jasnych włosach i oczach. Nim odpowiedział, Manolo przyznał sam przed sobą, że gdyby w tym momencie zobaczył Meg po raz pierwszy, na pewno zwróciłaby jego uwagę. Chwilę później potrząsnął głową i wybuchnął śmiechem.

      – Margaret Carpani Williams – oświadczył uroczystym tonem – czy ty mi proponujesz to, co mi się zdaje, że mi proponujesz?

      – Kilka numerków?

      – W liczbie mnogiej?

      – No i bombeczka! – Zaśmiała się i podniosła kieliszek, jak gdyby właśnie wygłosiła toast. – Skoro pytasz…

      Spojrzał na nią uważnie i przez chwilę zdjął go strach. Że się myli, że to zepsuje, zniszczy ich więź,