Czarodzieje. Lev Grossman. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Lev Grossman
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-453-3
Скачать книгу
jestem taki opóźniony!

      Alice zatarła dłonie.

      – Palce znieczulają mi się dopiero po kilku minutach.

      Ostrożnie, jakby wyjmowała gorący garnek z pieca, chwyciła czubkami palców kulkę. Szkło zrobiło się już plastyczne, ciągnęło się jak toffi. Pięcioma szybkimi, pewnymi ruchami ulepiła kulce cztery nogi i głowę. Potem zaczęła potrząsać rękami i dmuchać na poparzone palce, a kulka przewróciła się na bok, otrząsnęła i wstała. Zmieniła się w pulchne szklane zwierzątko, które zaczęło wędrować po blacie stołu.

      Tym razem nikt nie zaklaskał. Doskonale można było wyczuć chłód, jaki zapanował w sali. Quentinowi stanęły na baczność wszystkie włoski na ramionach. Słychać było tylko ciche tik-tik-katikkatik spiczastych szklanych nóżek na kamiennym blacie stołu.

      – Dziękujemy, Alice – powiedział profesor March, przejmując dowodzenie. – Tym, którzy jeszcze nie są wprowadzeni, wyjaśniam, że Alice wykonała właśnie trzy podstawowe zaklęcia. – Wyliczał je na palcach. – Cichą Termogenezę Dempseya, Mniejsze Poruszenie Cavaliera i jakiegoś rodzaju osłonę, która sprawia wrażenie domowego wynalazku, więc może powinniśmy nazwać ją twoim nazwiskiem, Alice.

      Alice popatrzyła na Marcha bez wyrazu, czekając, aż pozwoli jej wrócić na miejsce. Nie sprawiała nawet wrażenia zadowolonej z siebie, po prostu chciała już zostać zwolniona. Zapomniane szklane stworzonko dotarło do brzegu stołu. Alice wyciągnęła po nie rękę, ale spadło i rozbiło się na podłodze. Przykucnęła nad nim wyraźnie przerażona, lecz profesor March ciągnął swój wykład.

      Quentin obserwował ten mały dramat z mieszanką współczucia i zazdrości. Taka czuła dusza, pomyślał. I właśnie ją będę musiał pokonać.

      – Dziś przeczytacie pierwszy rozdział Historii magii Le Goffa w przekładzie Lloyda – powiedział March – oraz pierwsze dwa rozdziały Praktycznych ćwiczeń dla młodych czarodziejów Amelii Popper, książki, którą wkrótce znienawidzicie z całej duszy. Zachęcam do wypróbowania pierwszych czterech ćwiczeń. Każde z was wykona jedno z nich na jutrzejszych zajęciach. A jeśli uznacie oryginalną osiemnastowieczną angielszczyznę lady Popper za trudną, pamiętajcie, że w przyszłym miesiącu zaczniemy studiować staroangielski, łacinę i starowysokoholenderski, a wówczas będziecie wspominać jej przestarzały język z prawdziwą nostalgią.

      Studenci zaczęli się wiercić i zbierać książki. Quentin spojrzał na swój notatnik. Był pusty, wyjąwszy jedną niespokojną zygzakowatą linię.

      – Ostatnia uwaga, nim pójdziecie. – March podniósł głos ponad szuranie podręczników. – Nalegam, byście uznali ten kurs za czysto praktyczny, z minimum teorii. Jeśli zainteresuje was natura i pochodzenie sił magicznych, które będziecie tu powoli i z wielkim trudem oswajać, przypomnijcie sobie sławną anegdotę o angielskim filozofie Bertrandzie Russellu. Russell wygłosił kiedyś wykład o strukturze wszechświata. Po wykładzie podeszła do niego jakaś kobieta i powiedziała, że jest bardzo bystrym młodzieńcem, lecz myli się w swoich rozważaniach, ponieważ wszyscy wiedzą, że Ziemia jest płaska i spoczywa na skorupie żółwia. Kiedy Russell zapytał ją, na czym stoi ten żółw, odparła: „Jesteś bardzo bystrym, naprawdę bardzo bystrym młodzieńcem, niemniej to jest żółw i już!”. Oczywiście ta pani myliła się co do natury świata, miałaby jednak całkowitą rację, jeśli chodzi o magię. Wielcy magowie poświęcali całe życie na próby dotarcia do jej korzeni. Są to daremne rozważania, niezbyt zabawne, a czasami dość niebezpieczne. Ponieważ im niżej się schodzi, tym większe stają się żółwie, tym grubsze mają łuski i tym ostrzejsze dzioby. Aż wreszcie nie przypominają już żółwi, tylko smoki… Niech każdy weźmie sobie kulkę i możecie iść.

      Zaraz następnego dnia March nauczył ich prostego zaklęcia w dziwacznym, przypominającym cygański języku, którego Quentin nie rozpoznał (później Alice wyjaśniła mu, że to estoński). Należało wypowiedzieć je nad kulką, równocześnie wykonując trudny gest małym i wskazującym palcem obu rąk, przy czym trzeba było poruszać nimi niezależnie, co jest dużo trudniejsze, niż się wydaje. Ci, którym zaklęcie się udało, mogli wyjść wcześniej, reszta musiała zostać, póki im się nie uda. Skąd będą wiedzieli, że im się udało? No cóż, będą wiedzieli.

      Quentin intonował zaklęcie, póki nie zachrypł. Palce go piekły, światło za oknami zmieniło kolor, potem znikło zupełnie, rozbolał go pusty żołądek, a w odległej jadalni podano kolację i sprzątnięto po niej. Tkwił w sali, póki twarz nie zaczęła go palić ze wstydu, póki oprócz niego nie zostały tylko cztery osoby – niektórzy wychodzili, zaciskając pięść i wołając triumfalnie „yesssss!”. Alice wyszła pierwsza, w milczeniu, po jakichś dwudziestu minutach. Za którymś wreszcie razem, kiedy Quentin wypowiedział zaklęcie i wykonał gest – nie potrafił nawet stwierdzić, co teraz zrobił inaczej – kulka się zakołysała, bardzo lekko, ale wyraźnie.

      Nic nie powiedział, po prostu opuścił głowę na ławkę, chowając ją za zagiętymi łokciami, i pozwolił, by w ciemności krew waliła mu w uszach. Czuł pod policzkiem zimne drewno ławki. To nie był żaden fuks, żaden kawał ani żart. Zrobił to. Naprawdę zrobił. Magia jest prawdziwa, a on potrafi ją uprawiać.

      A skoro potrafi, to mój Boże, tyle jeszcze zostało do zrobienia! Ta szklana kulka miała być jego towarzyszem przez resztę semestru. Stanowiła zimną, bezlitosną kwintesencję podejścia profesora Marcha do nauczania magii. Każdy wykład, każde ćwiczenie, każda demonstracja skupiały się na tym, jak nią poruszać i jak ją zmieniać. Przez następne cztery miesiące Quentin nosił ją ze sobą wszędzie. Bawił się nią pod stołem przy kolacji. Chował ją w wewnętrznej kieszeni marynarki. Kiedy brał prysznic, kładł ją w mydelniczce. Zabierał ją do łóżka, a gdy wreszcie udawało mu się zasnąć, śnił o niej.

      Nauczył się ją schładzać, aż pokrywała się szronem. Zmuszał ją, by toczyła się po stole. Umiał zawieszać ją w powietrzu i rozpalać od środka. Ponieważ była przezroczysta, łatwo mógł uczynić ją niewidzialną, tyle że natychmiast ją zgubił i profesor March musiał ją dla niego zmaterializować. Nauczył się sprawiać, by unosiła się na wodzie, przechodziła przez drewno, latała slalomem między przeszkodami i ściągała opiłki metalu jak magnes. Prawdziwie mrówcza praca, same podstawy. Dramatyczny pokaz magii, jaki Quentin zaprezentował na egzaminie, choć w opinii nauczycieli całkiem zadowalający i widowiskowy, pozostawał anomalią, upuszczeniem skumulowanej mocy. Coś takiego często się dzieje podczas pierwszego wykorzystania mocy przez czarodzieja. Miną lata, nim zdoła to powtórzyć.

      Studiował również historię magii. Okazało się, że nawet czarodzieje wiedzą o niej mniej, niż sądził. Magowie żyli w społeczeństwie zawsze, choć jako jednostki wyobcowane i w zasadzie nieznane. Wielkie postaci historii magii wcale nie były sławne w normalnym świecie, a te, które same narzucały się na myśl, Leonardo, Roger Bacon, Nostradamus, John Dee, Newton, okazywały się przeciętniakami. Jasne, wszyscy oni w jakimś stopniu opanowali magię, lecz zdolności mieli skromne. Sam fakt, że stali się sławni, przemawiał przeciwko nim. Wedle standardów społeczeństwa magicznego nie sprostali nawet pierwszej przeszkodzie – nie starczyło im rozsądku, by trzymać własne brudy przy sobie.

      Drugi podręcznik Quentina, Praktyczne ćwiczenia dla młodych czarodziejów lady Popper, okazał się cienką książką w dużym formacie zawierającą liczne niezwykle złożone układy palców i zaklęć ułożone w porządku od najłatwiejszego do najtrudniejszego. Większość sztuczek, jakie Quentin opanował, polegała na bardzo precyzyjnych ruchach rąk, którym towarzyszyło zaklęcie – należało je wymówić lub wyszeptać, lub wykrzyczeć, lub wyśpiewać. Każdy najdrobniejszy nawet błąd w układzie palców czy intonacji osłabiał albo niwelował,