Czarodzieje. Lev Grossman. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Lev Grossman
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-453-3
Скачать книгу
i problematycznym miejscu. To było miłe uczucie. Umysł mimowolnie obliczał szkody, jakie jego nieobecność spowoduje w domu na Brooklynie; na razie wydawały się ograniczone. Postarał się wyglądać jak najlepiej we wczorajszym wyjściowym garniturze, w którym przespał całą noc, po czym zszedł na dół.

      Dom sprawiał wrażenie kompletnie wymarłego. Nie spodziewał się oficjalnego przyjęcia, ale musiał krążyć dobre dwadzieścia minut po pustych korytarzach, klasach, bawialniach i tarasach, nim kamerdyner w białych rękawiczkach, ten sam, który wczoraj podawał kanapki, w końcu go odszukał i zaprowadził do gabinetu dziekana, zaskakująco małego i w większości zajętego przez ogromne biurko, wielkie jak czołg. Na ścianach wisiały półki z książkami i dziwacznymi mosiężnymi przyrządami.

      Dziekan, ubrany w jasnozielony płócienny garnitur z żółtym krawatem, przybył chwilę później. Zachowywał się szorstko, z werwą i nie okazał ani cienia zażenowania czy innych emocji w związku z wczorajszą sceną. Oświadczył, że już jadł, lecz Quentin może się posilać podczas rozmowy.

      – A teraz – uderzył dłońmi o kolana i zmarszczył brwi – najpierw rzeczy najważniejsze. Magia istnieje naprawdę. Choć to zapewne już pojąłeś.

      Quentin nic nie powiedział. Zachował kamienny wyraz twarzy i siedział nieruchomo, wpatrując się w punkt ponad ramieniem Fogga. Niczego nie zamierzał okazać, choć zapewne słowa Fogga stanowiły najprostsze wytłumaczenie tego, co stało się wczoraj. Jakaś część umysłu Quentina, ta, której najmniej ufał, zapragnęła rzucić się na tę ideę jak szczeniak na piłkę. Powstrzymał się jednak z powodu tego wszystkiego, co mu się w życiu przydarzyło. Zbyt długo czuł się rozczarowany światem – tak wiele lat szukał właśnie czegoś takiego, jakiegoś dowodu, że świat realny nie jest jedynym, jaki istnieje, i walczył rozpaczliwie z przeważającymi dowodami na to, że jednak jest. Więc teraz nie zamierzał dać się wrobić tak po prostu. Czuł się, jakby właśnie odkrył, że ktoś, kogo pochował i opłakał, tak naprawdę żyje.

      Pozwolił Foggowi mówić.

      – Żeby odpowiedzieć na twoje wczorajsze pytania: znajdujesz się w College’u Nauk Magicznych Brakebills. – Kamerdyner przyniósł tacę pełną zakrytych półmisków. Zaczął je odkrywać niczym kelner w hotelu. – Biorąc za podstawę pokaz, jaki dałeś podczas wczorajszych egzaminów, postanowiliśmy zaproponować ci tu naukę. Spróbuj bekonu, jest świetny. Z miejscowej farmy, karmią tam świnie śmietanką i orzechami.

      – Chce pan, żebym tu chodził do szkoły. Do college’u.

      – Tak. Tu zamiast na zwykły uniwersytet. Jeśli chcesz, możesz nawet zachować pokój, w którym spałeś.

      – Ale nie mogę tak po prostu… – Quentin nie wiedział, jak wyrazić w jednym zdaniu wszystko, co było śmieszne w tym pomyśle. – Przepraszam, to trochę zagmatwane. Chce pan, żebym odłożył na później pójście do college’u?

      – Nie, Quentinie. Nie odłożył. Żebyś zrezygnował z pójścia do college’u. Brakebills będzie twoim college’em. – Dziekan miał najwyraźniej dużą praktykę w takich rozmowach. – Nie dla ciebie Ivy League. Nie pójdziesz na uczelnię razem z resztą klasy. Nigdy nie będziesz członkiem bractwa Phi Beta Kappa, nie zrekrutuje cię do pracy żaden fundusz hedgingowy ani łowca głów. To nie jest szkoła na lato, Quentinie. Tu zdobywa się wszystko, całe wykształcenie. – Wymówił to zdanie bardzo wyraźnie, szeroko otwierając oczy.

      – Czyli cztery lata…

      – Pięć.

      – …po których dostanę co? Tytuł magistra magii? – Zabrzmiało to śmiesznie. – Nie wierzę, że odbywam tę rozmowę – powiedział gdzieś w przestrzeń.

      – Po których będziesz czarodziejem, Quentinie. Wiem, że ten rodzaj kariery jest dla ciebie czymś oczywistym. Twój doradca szkolny na pewno by jej nie zaaprobował. Nikt nie będzie wiedział, co tutaj robisz. Zrezygnujesz ze wszystkiego. Z dawnych przyjaciół, planów na przyszłość, ze wszystkiego. Stracisz jeden świat, ale zyskasz inny. Brakebills stanie się twoim światem. Wiem, że niełatwo podjąć taką decyzję.

      Rzeczywiście. Quentin odsunął talerz i skrzyżował ręce na piersi. Grał na zwłokę.

      – Więc jak mnie znaleźliście?

      – Och, mamy specjalne urządzenie do tego celu. Globus – Fogg wskazał na półkę, gdzie stało ich całe mnóstwo: globusy nowoczesne, globusy oceanów, białe globusy księżycowe, granatowe połyskliwe globusy sfer niebieskich, ciemne, przydymione i niewyraźne globusy pokryte groteskowo zniekształconymi kontynentami… – Wyszukuje młodych ludzi, którzy mają zdolności magiczne. Nie wdając się w szczegóły, powiem, że wyczuwa magię praktykowaną często mimowolnie przez niezarejestrowanych czarodziejów, takich jak ty. Jak przypuszczam, wyczuł twoją sztuczkę z wędrującą monetą. Mamy też zwiadowców – ciągnął. – Twój stary przyjaciel Ricky jest jednym z nich. – Dotknął swej szczęki w miejscu, gdzie Ricky nosił brodę à la amisz.

      – A ta kobieta z warkoczami? Ta ratowniczka? Ona też była zwiadowcą?

      Fogg zmarszczył brwi.

      – Z warkoczami? Widziałeś ją?

      – No tak. Tuż przed przybyciem tutaj. Nie wysłał jej pan?

      Na twarzy Fogga pojawił się wystudiowany nieodgadniony wyraz.

      – W pewnym sensie tak. To szczególny przypadek. Pracuje niezależnie. Można powiedzieć, że to wolny strzelec.

      Quentinowi zawirowało w głowie. Może powinien poprosić o ich prospekt informacyjny? Nie padło ani słowo na temat samej nauki. A pomimo tych darowanych koni i tak dalej, co właściwie wiedział o tym miejscu? Przypuśćmy, że to naprawdę szkoła magii. Ale czy dobra? A jeśli przypadkiem trafił do trzeciorzędnego magicznego college’u? Musi myśleć praktycznie. Nie zamierzał się skazywać na lokalny college czarnoksięstwa, jeśli mógł wybrać jakiś Harvard Magii czy coś w tym rodzaju.

      – Nie chce pan obejrzeć moich dotychczasowych wyników w nauce?

      – Oczywiście, że je obejrzę – zapewnił Fogg cierpliwie. – Choć dla nas liczy się tylko wczorajszy egzamin. Jest bardzo wszechstronny. Trudno się tu dostać, rozumiesz. Wątpię, czy w tym kraju jest inna równie elitarna szkoła. Tego lata zorganizowaliśmy sześć sesji egzaminacyjnych, żeby znaleźć kandydatów na dwadzieścia miejsc. Wczoraj zdały tylko dwie osoby, ty i ten chłopiec z tatuażami. Ten, który mówi, że nazywa się Penny, choć to nie może być jego prawdziwe imię.

      – To jedyna szkoła magii w całej Ameryce Północnej – ciągnął Fogg, odchylając się na krześle. Wyglądał tak, jakby go cieszyło skrępowanie Quentina. – Jest jeszcze jedna w Wielkiej Brytanii, dwie na kontynencie, cztery w Azji i tak dalej. Z jakichś powodów jedna w Nowej Zelandii. Ludzie wygadują bzdury o amerykańskiej magii, mogę cię jednak zapewnić, że utrzymujemy międzynarodowe standardy. W Zurychu nadal uczą frenologii, możesz w to uwierzyć?

      Coś małego, lecz ciężkiego spadło z brzękiem na biurko Fogga. Pochylił się, żeby to złapać: srebrna figurka ptaka, która najwyraźniej próbowała się wyrwać.

      – Biedaczek – powiedział, gładząc ją dużą dłonią. – Ktoś próbował go zmienić w prawdziwego ptaka, utknął jednak w połowie. Nieszczęśnik myśli, że jest żywy, ale jest za ciężki, żeby latać. – Metalowy ptak zaćwierkał słabo; suchy, klekoczący dźwięk jakby spustu nienabitego pistoletu. Fogg westchnął i wsadził go do szuflady. – Zawsze wyskakuje przez okno i ląduje w żywopłocie. A więc… – Tu dziekan pochylił się do przodu i złożył palce. – Jeśli zdecydujesz się