Mały Oświęcim. Błażej Torański. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Błażej Torański
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788382345155
Скачать книгу
z nich zrobiła Genowefie Pohl sweter z motylkami, z pomarańczowej wełny. Widziałam, że dostawała potem od niej dodatkowe kromki chleba.

      Nelly Pielaszkiewicz:

      Dawała wybranym więźniarkom kromki chleba za to, że cerowały jej pończochy i robiły skarpety na drutach.

      Brygida Sierant-Casselius:

      Raz widziałam, jak kręciły jej loki z włosów.

      Więźniarki zapamiętały też Wikcię. Zatrudniona w pralni, wpadła do kotła z gotującą się wodą.

      Jadwiga Pawlikowska:

      Chcieliśmy ją ratować, ale Pohl odgoniła nas pejczem i biła Wikcię, gdzie popadło. Zatłukła ją. Wikcia zmarła, a ja do tej pory nie znam jej nazwiska.

      ***

      Maria Pawłowska-Gapińska zapamiętała śmierć koleżanki, Czeszki Novaczkowej. Było to w żeńskiej filii w Dzierżąznej. Zimną jesienią ze stawu spuszczono wodę i kazano więźniarkom rozebrać się do koszul, a potem ze szlamu wyciągać karpie.

      – Novaczkowa nie chciała zdjąć ubrania. Powtarzała, że jest córką burmistrza i nie będzie łowiła ryb. Pohl wściekła się, zaczęła krzyczeć i bić ją pejczem. Kiedy dziewczynka upadła, Pohlowa zepchnęła ją nogą do wody pod koło młyńskie. Wyłowiono jej zwłoki.

      W raporcie złożonym esesmanowi Fugemu nadzorczyni napisała, że Czeszka popełniła samobójstwo.

      Jesienią 1944 roku Maria przechodziła obok furtki wejściowej niemieckiego cmentarza z pierwszej wojny światowej.

      – Widziałam pod drzewem świeżą mogiłę. Koleżanki mówiły, że to grób Novaczkowej.

      ***

      Genowefa Pohl vel Eugenia Pol:

      Nie dokonałam żadnego morderstwa, Wysoki Sądzie, nie nadzorowałam dzieci przy łowieniu ryb. Pamiętam, że wśród więźniarek była jakaś Czeszka, śpiewała rzewne piosenki, ale nie wiem, co się z nią stało.

      ***

      W lutym 1944 roku Stefan Marczewski był osłabiony po tyfusie. Matka przyniosła mu paczkę. Pohlowa odmówiła jej widzenia z synem. Kluski z paczki wyrzuciła, śmietankę z garnuszka wylała.

      Stefan Marczewski:

      Widziałem matkę z daleka, ale nie mogłem się do niej odezwać, bo naraziłbym się na surową karę.

      Po wojnie jego matka spotkała Pohlową na łódzkiej ulicy. Doznała szoku, że obozowa oprawczyni jest na wolności. Pohlowa rozpoznała ją i szybko uciekła.

      ***

      Helena Sznerch:

      Raz w Dzierżąznej, w niedzielę, była piękna pogoda. Miałyśmy wolny dzień. Chciałyśmy wyjść na spacer, pooddychać świeżym powietrzem. Pohlowa zamknęła nam drzwi na klucz. Nie mogłyśmy opuścić budynku. Innym razem, pierwszego lipca, obudziła nas o czwartej nad ranem, abyśmy śpiewały piosenki pani Halince, prawej ręce Hansa Fugego, która miała imieniny.

      ***

      Gertruda Skrzypczak:

      Kiedy dowiedziałam się o śmierci mojej rodziny w Oświęcimiu, chciałam popełnić samobójstwo, wypić szklankę lizolu. Wtedy, jedyny raz w obozie, Genowefa Pohl wyraziła odruch serca: wytrąciła szklankę i przytuliła mnie. „Nie płacz, może się to inaczej skończy”, powiedziała.

      ***

      Maria Wiśniewska-Jaworska:

      Tak, zeznawałam przeciwko Genowefie Pohl w jej słynnym procesie. Ale w tym temacie proszę uważać, bo moim zdaniem po wojnie powstało na jej temat dużo przesady. Jestem z zawodu prawnikiem, więc nie umknęły mi pewne szczegóły, jakie dostrzegłam podczas przygotowywania aktu oskarżenia. Sędzia samowolnie napisał, że biła, choć mówiłam, że osobiście nigdy Pohlowej bijącej nie widziałam. Jak powiedziałam, że była zła, on napisał „bardzo zła”. Dziewczynki wielokrotnie skarżyły się na fizyczną przemoc z jej strony, lecz ja tego nie doświadczyłam, co zeznałam zgodnie z prawdą. Reichel była dużo gorsza, a Linke wciąż się na nas darła, ale nie biła. A swoją drogą… Na początku lat pięćdziesiątych mieszkałam przez chwilę w Łodzi przy ulicy Nawrot i spotkałam kiedyś Pohlową na Piotrkowskiej. Spojrzała, poznała mnie i gdzieś pospiesznie skręciła. Przyszło mi wówczas do głowy pytanie: co ona robi na wolności?

      Urszula Grenda:

      Jak była rozprawa wachmanki Pohlowej, sędziowie nam wmawiali, że nic nie pamiętamy. Parę razy nas przepytywali. Postawiono nam dziesięć podobnych, jednakowo ubranych kobiet i musiałyśmy wskazać właściwą. Każda z nas od razu ją poznała. Psychologowi powiedziałam, że nauczyciel dziecka nie pozna, bo dziecko się zmienia, ale dziecko nauczyciela pozna zawsze. Powiedziałam mu: „Niech mi pan nie wpiera, że my nie pamiętamy”. Dobre się długo pamięta, ale złe jeszcze dłużej. A Pohlowej powiedziałam prosto w oczy, że moja siostra, mając osiemnaście lat, pracowała w Niemczech dla Niemców i się nie zniemczyła. Ani mój ojciec. A ona jako volksdeutschka przyszła dzieci gnębić, bo była ładna, przystojna. A moja siostra była bardzo ładna. Z Niemiec ją wzięli i w Oświęcimiu tylko trzy miesiące przeżyła. To powiedziałam prosto w oczy Pohlowej na rozprawie. Jeździliśmy z bratem Geniem na rozprawy, parę lat to trwało. Na Piotrkowskiej był prokurator i powiedział, że chce doprowadzić to do końca. I doprowadził. Wiele lat Pohlowa w więzieniu spędziła.

      Alfreda Drzewiecka-Boniecka:

      Po wojnie na rozprawie Genowefy Pohl ktoś zeznał, że dała mi pięćdziesiąt batów, ale ja nigdy nie dostałam od niej bicia. Nic mi złego nie zrobiła.

      Zuzanna Polok:

      Na procesie Pohlowej nie byłam, bo nie miałam z nią złych doświadczeń. Myślę, że wiele na ten temat dodano. Widziałam, jak na apelach bije dziewczynki, ale uderzała obok, po stołku. Ale też człowiek nie był jako dziecko taki światły, tylko pogubiony, nie wiedział, czy coś jest dobre, czy złe.

      ***

      W 1947 roku peerelowskie władze śledcze poszukiwały Genowefy Pohl, ale Biuro Ewidencji Ludności informowało, że nie jest w Łodzi zameldowana. Tymczasem stale mieszkała w Łodzi przy ulicy Chełmońskiego. Pod zmienionym imieniem i nazwiskiem: Eugenia Pol. Aresztowano ją dopiero 12 grudnia 1970 roku.

      Tuż po wojnie zatrudniła się w żłobku Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Armii Ludowej i przepracowała tam kilkanaście lat.

      – Dla tych dzieci starałam się, jak mogłam. Przynosiłam im wszystko, co najświeższe. Warzywa pachniały. Kucharki chuchały i dmuchały na dzieci. Nie doprowadziłam do tego, aby miały krzywdę. Starałam się, jak mogłam. Byłam bardzo dobra w pracy – zeznała przed sądem.

      Monika Kwiatkowska, jej koleżanka z pracy:

      Polowa serdecznie żyła z dziećmi. Kiedyś jakieś dziecko zachorowało, to szukała lekarza. Kiedyś jakieś dziecko się zagubiło, to jeździła rowerem po mieście i go szukała.

      W Klubie Sportowym Włókniarz Eugenia Pol uprawiała kilka dyscyplin, między innymi rzut oszczepem. Regularnie chodziła na pochody pierwszomajowe.

      Jadwiga Orłowska, numer obozowy trzydzieści siedem, spotkała ją na jednej z łódzkich ulic.

      – Zamiast ukłonu powiedziałam: „świnia”.

      ***

      W areszcie śledczym przy ulicy Kraszewskiego w Łodzi poznała ją w 1971 roku publicystka Elżbieta Królikowska-Avis, wtedy działaczka tajnej, antykomunistycznej organizacji Ruch, skazana na dwa lata więzienia. W jedenastoosobowej celi siedziały ze złodziejkami, włamywaczkami i luksusowymi prostytutkami z hotelu Grand. Z Eugenią Pol sąsiadowały na tej samej, piętrowej pryczy. Dwudziestosześcioletnia dziennikarka i więźniarka polityczna spała na górze, a czterdziestoośmioletnia volksdeutschka