Tulę ją jeszcze mocniej i całuję we włosy, a ona układa się wygodnie w moich objęciach.
Maleńka, to było bardzo dawno temu.
W końcu dopada mnie wyczerpanie. Kilka bezsennych nocy wypełnionych koszmarami daje o sobie znać. Jestem zmęczony. Chcę przestać myśleć. Przy niej, kiedy śpi u mego boku, koszmary mnie nie nawiedzają. Odchylam się na oparcie siedzenia i zamykam oczy. Milczę, bo wszystko już zostało powiedziane. Słucham muzyki, a kiedy się kończy, wsłuchuję się w jej cichy, równy oddech. Zasnęła. Jest znużona. Tak jak ja. Uświadamiam sobie, że nie możemy spędzić razem nocy, bo się nie wyśpi. Nie mogę się nie uśmiechnąć z satysfakcją. Udało mi się. Odzyskałem ją. Znowu jest moja. Teraz muszę ją tylko zatrzymać, co już samo w sobie jest wystarczającym wyzwaniem.
Mój pierwszy waniliowy związek – kto by pomyślał? Zamykając oczy, wyobrażam sobie minę Eleny, kiedy jej to oznajmię. Będzie miała mnóstwo do powiedzenia, jak zawsze…
– Po tym, jak stoisz, widzę, że chcesz mi coś powiedzieć.
Ośmielam się zerknąć na Elenę i dostrzegam, jak jej purpurowe usta układają się w uśmiech, kiedy krzyżuje ramiona, trzymając w ręce bicz.
– Tak, pani.
– Możesz mówić.
– Dostałem się na Harvard.
Oczy błyskają jej groźnie.
– Pani – dodaję szybko i spuszczam wzrok na swoje palce u stóp.
– Rozumiem.
Stoję nagi w jej piwnicy, a ona obchodzi mnie dookoła.
Zimny powiew pieści mi skórę, ale to myśl o tym, co mnie czeka, sprawia, że włoski na jej powierzchni stają dęba. I zapach jej perfum. Moje ciało zaczyna reagować.
Śmieje się.
– Panuj nad sobą! – warczy i smaga mnie biczem po udach.
Staram się, naprawdę się staram, żeby ciało było mi posłuszne.
– Chociaż może należałoby cię nagrodzić za grzeczne zachowanie – mruczy jak kotka.
I uderza znowu, tym razem w pierś, ale delikatnie, raczej dla zabawy.
– To prawdziwe osiągnięcie dostać się na Harvard, moje kochane zwierzątko.
Bicz ze świstem spada na moje pośladki i nogi zaczynają pode mną drżeć.
– Nie ruszaj się – ostrzega. Prostuję się w oczekiwaniu na kolejne uderzenie. – Więc mnie opuścisz – szepcze i uderza mnie w plecy.
Nie. Nigdy.
Otwieram oczy i spoglądam na nią z przerażeniem.
– Spuść wzrok – rozkazuje.
Patrzę na swoje stopy i czuję, jak ogarnia mnie panika.
– Zostawisz mnie i znajdziesz sobie jakąś miłą studentkę.
Nie. Nie.
Chwyta mnie za twarz, wbijając mi paznokcie w skórę.
– Zostawisz. – Jej lodowatoniebieskie oczy wpatrują się we mnie, czerwone usta wykrzywiają we wściekłym grymasie.
– Nigdy, pani.
Śmieje się, odpycha mnie i unosi rękę.
Ale cios nie nadchodzi.
Kiedy otwieram oczy, przede mną stoi Ana i z uśmiechem gładzi mnie po policzku.
– Kocham cię – mówi.
Budzę się, nie wiedząc, gdzie jestem, z walącym sercem – nie umiem odgadnąć, czy ze strachu, czy z podekscytowania. No tak, jestem na tylnym siedzeniu mojego Q7, a Ana śpi zwinięta na moich kolanach. Usta rozciągają mi się w głupkowatym uśmiechu. Potrząsam głową. Czy kiedykolwiek tak się czułem? Podnieca mnie myśl o przyszłości. Wprost nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak rozwinie się nasz związek. Jest tyle nowych rzeczy do spróbowania. Tyle możliwości.
Całuję ją we włosy i opieram brodę o czubek jej głowy. Wyglądam przez okno i widzę, że dojechaliśmy do Seattle. Napotykam wzrok Taylora we wstecznym lusterku.
– Jedziemy do Escali, proszę pana?
– Nie, do panny Steele.
W kącikach jego oczu dostrzegam zmarszczki.
– Będziemy tam za pięć minut – mówi.
Rany. Jesteśmy prawie w domu.
– Dziękuję, Taylorze.
Nie wiedziałem, że można tak długo spać na tylnym siedzeniu samochodu. Zastanawiam się, która jest godzina, ale nie chcę ruszać ręką, żeby popatrzeć na zegarek. Spoglądam na moją śpiącą królewnę. Usta ma lekko rozchylone, rozrzucone ciemne włosy przysłaniają jej twarz. Pamiętam, jak pierwszy raz w Heathman przyglądałem się jej, kiedy spała. Wyglądała wtedy tak spokojnie; teraz też tak wygląda. Nie chcę jej budzić.
– Pobudka, kochanie. – Całuję ją we włosy. Trzepocze rzęsami i otwiera oczy. – Hej – mruczę na powitanie.
– Przepraszam – bąka, prostując się.
– Mógłbym tak bez końca patrzeć, jak śpisz, Ano. – Nie masz za co przepraszać.
– Mówiłam coś? – pyta z niepokojem.
– Nie – uspokajam ją. – Jesteśmy prawie pod twoim domem.
– Nie jedziemy do ciebie? – Jest zdziwiona i chyba nieco zawiedziona.
– Nie.
Siada wyprostowana i patrzy na mnie.
– Dlaczego?
– Bo jutro idziesz do pracy.
– Och.
Jej naburmuszona minka mówi mi wszystko o jej rozczarowaniu. Mam ochotę roześmiać się na głos.
– A co, czyżby coś ci chodziło po głowie? – droczę się z nią.
Wierci się na moich kolanach.
Au.
Przytrzymuję ją rękami.
– Cóż, może – unikając mojego wzroku, odpowiada odrobinę nieśmiało.
Parskam śmiechem. W niektórych sprawach potrafi być bardzo odważna, w innych wstydliwa. Kiedy tak na nią patrzę, uświadamiam sobie, że muszę ją zachęcić do otwartości w sprawach związanych z seksem. Jeżeli mamy być ze sobą szczerzy, musi mi mówić o tym, co czuje. O tym, czego potrzebuje. Chcę, żeby miała dość śmiałości, by otwarcie mówić o swoich żądzach. Wszystkich, bez wyjątku.
– Anastasio, nie dotknę cię, dopóki nie będziesz mnie o to błagać.
– Co takiego? – Jest trochę zawiedziona.
– Musisz w końcu zacząć się ze mną komunikować. Kiedy następnym razem będziemy się kochać, powiesz mi dokładnie i ze szczegółami, czego pragniesz.
Będzie pani miała o czym myśleć, panno Steele.
Kiedy Taylor zatrzymuje się przed jej domem, zdejmuję ją sobie z kolan. Wysiadam i obchodzę samochód, podchodzę do jej drzwi i otwieram je. Gramoli się z auta, zaspana i urocza.
– Mam