Mroczniej. "Ciemniejsza strona" Greya oczami Christiana. E L James. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: E L James
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-398-5
Скачать книгу
Grey,

      prezes Grey Enterprises Holdings, Inc.

      Uwielbiam tę jej zadziorność. Z Aną nigdy się człowiek nie nudzi. Odchylam się na krześle i splatam dłonie za głową, próbując zrozumieć swój fenomenalny nastrój. Czy kiedykolwiek czułem się równie radosny? Przeraża mnie to. Jej wpływ na mnie jest tak potężny, że potrafi mi dać nadzieję, ale też przyprawić o czarną rozpacz. Wiem, co mi bardziej odpowiada. Na ścianie mojego gabinetu jest puste miejsce; może powinienem powiesić na nim jeden z jej portretów. Zanim jednak zdążę się nad tym głębiej zastanowić, rozlega się pukanie do drzwi. Wchodzi Andrea z moją kawą.

      – Proszę pana, mogę zająć chwilkę?

      – Naturalnie.

      Przysiada na krześle po drugiej stronie biurka. Jest wyraźnie zdenerwowana.

      – Pamięta pan, że nie będzie mnie dzisiaj po południu i przez cały poniedziałek?

      Gapię się na nią, nie mając pojęcia, o czym mówi. Co, do cholery? Nie pamiętam niczego podobnego. Nie znoszę, kiedy jej nie ma.

      – Wydawało mi się, że panu przypominałam – dodaje.

      – Czy ktoś cię zastąpi?

      – Tak. HR przyśle kogoś z innego działu. Nazywa się Montana Brooks.

      – Okej.

      – To tylko półtora dnia, proszę pana.

      Parskam śmiechem.

      – Wyglądam na aż tak zmartwionego?

      Andrea uśmiecha się nieśmiało.

      – Tak, proszę pana.

      – Cóż, mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić.

      Wstaje.

      – Dziękuję, proszę pana.

      – Czy mam jakieś plany na ten weekend?

      – Golf jutro z panem Bastille’em.

      – Odwołaj. – Wolę spędzić ten czas z Aną.

      – Oczywiście. Jest też bal maskowy u pańskich rodziców na rzecz Damy Radę – przypomina mi Andrea.

      – Och. Do licha.

      – Ma pan to w swoim terminarzu od miesięcy.

      – Tak, wiem. Niech będzie.

      Ciekawe, czy Ana pójdzie ze mną.

      – Dobrze, proszę pana.

      – Znalazłaś kogoś na miejsce córki senatora Blandina?

      – Tak jest. Nazywa się Sarah Hunter. Zaczyna we wtorek, po moim powrocie.

      – Dobrze.

      – O dziewiątej ma pan spotkanie z panią Bailey.

      – Dziękuję, Andreo. Połącz mnie z Welchem.

      – Oczywiście, proszę pana.

      Ros kończy swoje sprawozdanie na temat zrzutu w Darfurze.

      – Wszystko poszło zgodnie z planem i NGO donosi, że zrzut nastąpił w określonym czasie i miejscu – relacjonuje. – Szczerze mówiąc, to wielki sukces. Pomoże wielu ludziom.

      – Wspaniale. Może powinniśmy to powtarzać co roku, jeśli zajdzie taka potrzeba.

      – To dużo kosztuje, Christianie.

      – Wiem. Ale tak trzeba. Poza tym to tylko pieniądze.

      Posyła mi nieco rozdrażnione spojrzenie.

      – To wszystko? – pytam.

      – Na razie tak.

      – Dobrze.

      Dalej przygląda mi się z ciekawością.

      – Co jest?

      – Cieszę się, że wróciłeś.

      – Co masz na myśli?

      – Dobrze wiesz. – Wstaje i zbiera swoje papiery. – Byłeś nieobecny, Christianie.

      – Przecież byłem tu przez cały czas.

      – Nie, nie było cię. Ale cieszę się, że wróciłeś i nie jesteś już taki rozkojarzony, poza tym wydajesz się szczęśliwszy. – Posyła mi szeroki uśmiech i kieruje się do drzwi.

      To aż takie oczywiste?

      – Rano widziałam zdjęcie w gazecie.

      – Zdjęcie?

      – Tak. Ty i młoda dama na wystawie fotografii.

      – A tak. – Nie potrafię ukryć uśmiechu.

      Ros kiwa głową.

      – Widzimy się po południu na spotkaniu z Markiem.

      – Jasne.

      Ros wychodzi, a ja się zastanawiam, jak zareaguje dzisiaj reszta moich pracowników.

      Barney, mój techniczny geniusz i starszy inżynier zbudował trzy prototypy tabletu na energię słoneczną. Mam nadzieję, że produkt sprzeda się na całym świecie za wysoką cenę i pokryje koszty akcji rozdania go za darmo w krajach rozwijających się. Upowszechnianie technologii jest jedną z moich pasji – chcę, żeby była tania, funkcjonalna i powszechnie dostępna dla najbiedniejszych narodów, co pomoże im wyjść z nędzy.

      Nieco później w laboratorium omawiamy prototypy leżące na warsztacie. Fred, wiceprezes naszego oddziału telewizyjnego, prezentuje, w jaki sposób można zainstalować baterie słoneczne w tylnej obudowie każdego urządzenia.

      – Dlaczego nie możemy zamontować ich w całej obudowie, nawet na ekranie? – pytam.

      Siedem głów obraca się ku mnie jednocześnie.

      – Nie na ekranie, ale może… w okładce? – mówi Fred.

      – Koszty? – niemal natychmiast odzywa się Barney.

      – Myślmy przyszłościowo, ludzie. Nie skupiajcie się wyłącznie na ekonomii – odpowiadam. – Tutaj sprzedamy to za wysoką cenę, a gdzie indziej rozdamy praktycznie za darmo. O to chodzi.

      W laboratorium rozpętuje się prawdziwa burza mózgów i dwie godziny później mamy trzy pomysły, jak ukryć baterie słoneczne w urządzeniu.

      – …Oczywiście na rynku lokalnym będzie można z niego korzystać w systemie WiMAX – oznajmia Fred.

      – A w Afryce i w Indiach wbudujemy satelitarne łącze internetowe – dodaje Barney. – Pod warunkiem, że dostaniemy dostęp. – Zerka na mnie pytająco.

      – Na razie to sprawa na przyszłość. Mam nadzieję, że uda się nam podpiąć pod europejski system nawigacji satelitarnej Galileo. – Zdaję sobie sprawę, że negocjacje będą długie, ale mamy czas. – Zajmuje się tym zespół Marca.

      – Technologia jutra dzisiaj – oznajmia Barney z dumą.

      – Doskonale – kiwam głową z aprobatą. Zwracam się do mojej wiceprezes odpowiedzialnej za zaopatrzenie. – Vanesso, na czym stoimy w kwestii wydobycia minerałów? Jak sobie radzisz z konfliktem?

      Jakiś czas później siedzimy przy stole w sali zarządu i Marco przedstawia zmodyfikowany biznesplan dla SIP oraz klauzule wynikające z podpisania projektu umowy, co się odbyło wczoraj.

      – Chcą, aby przez miesiąc nie ujawniano, że zostali kupieni – mówi. – Chodzi chyba o to, by nie odstraszyć autorów.

      – Poważnie? A co to autorów obchodzi? – pytam.

      – To