Przez wiele miesięcy Hitler kusił Polskę perspektywą wspólnej wyprawy na ZSRR. Ostatnia szansa takiego porozumienia powstała w styczniu 1939 roku, w czasie wizyt Józefa Becka w Berchtesgaden i Joachima von Ribbentropa w Warszawie. Jak wiadomo, w kołach rządowych Polski (nie mówiąc już o opozycji) nie pojawił się nawet pomysł rozważań nad tego rodzaju alternatywą. Rzecz jasna, wojna z Rosją nie leżała w polskim interesie – i Rząd RP świetnie zdawał sobie z tego sprawę, będąc wszelako mniej świadomy nieuchronnych implikacji podjętej faktycznie decyzji. Z perspektywy historycznej jest oczywiste, że lepiej było wtedy uderzyć na ZSRR w sojuszu z Niemcami niż doczekać się w końcu (i rychło) wspólnego uderzenia na Polskę Niemiec i ZSRR. Jest prawdopodobne, że w sytuacji roku 1939 lub 1940 uderzenie niemiecko-polskie (i z drugiej strony japońskie) na Związek Radziecki zdruzgotałoby kompletnie imperium Józefa Stalina. Wystarczy przypomnieć pochód wojsk niemieckich w głąb Rosji latem i jesienią 1941 roku, miliony jeńców radzieckich, zagarniane z łatwością przez Wehrmacht, całkowity niemal rozkład władzy radzieckiej w pierwszych miesiącach wojny z Niemcami. A przecież przy porozumieniu niemiecko-polskim Hitler najpewniej nie miałby jeszcze wówczas w ogóle drugiego frontu na Zachodzie. Wielka Brytania jeszcze by czekała… jest prawdopodobne, że nareszcie gwałtownie się zbrojąc. Polskie 40 dywizji i brygad niewiele znaczyły w konfrontacji z Wehrmachtem. Dozbrojone przez przemysł niemiecki mogłyby jednak znaczyć sporo przy uderzeniu na ZSRR. Jest także prawdopodobne, że udział Polski zmusiłby Hitlera do bardziej pragmatycznej polityki wobec narodów ZSRR.
Oczywiście, nawet po klęsce Stalina Rosja istnieć by nie przestała, a bez względu na rozmiar klęski reżimu komunistycznego na ruinach ZSRR powstałoby w przyszłości nowe państwo rosyjskie (tyle że zdolne do aktywnej polityki międzynarodowej dopiero w kilka lat później) i – być może – inne udzielne państwa narodowe. Polsce oszczędzono by natomiast może nawet nie strat wojennych (gdyż tak czy owak kampania rosyjska musiałaby pociągnąć za sobą na polach bitew straty równe ofiarom Kampanii Wrześniowej), ale przynajmniej ruiny miast z Warszawą na czele, eksterminacji biologicznej wielkiej części społeczeństwa, strat materialnych i kulturalnych.
Tylko w takiej sytuacji mogła się ziścić jedyna polska szansa ocalenia w chwili, gdy wybuch Drugiej Wojny Światowej stał się nieuchronny z powodu ekspansywnych dążeń mocarstw totalitarnych w Europie. Polska mogła uniknąć katastrofy tylko przy rozłożeniu tej wojny na dwie fazy: fazę wojny na wschodzie i późniejszą fazę wojny na zachodzie i południu Europy. O takim rozwoju wojny mówiono niekiedy w kołach polskich w latach 1941–1943, marząc o powtórzeniu się historii Pierwszej Wojny Światowej: najpierw Niemcy biją zdecydowanie Rosję, potem Alianci zachodni pokonują Rzeszę, a w końcu Polska zrywa się ponownie do walki, odzyskując pełną niepodległość. Nie pojmowano, że podobny obrót wydarzeń byłby możliwy tylko przy aktywnym udziale Polski w pierwszej fazie wojny – nie po tej stronie, po której faktycznie Rzeczpospolita się znalazła.
Gdyby alianse 1939 roku ułożyły się inaczej, Druga Wojna Światowa trwałaby zapewne nie pięć lat, lecz dłużej, z tym że Polska znalazłaby się w nieporównywalnie lepszym położeniu… ciągle, przez długi okres, jako sojusznik Rzeszy Niemieckiej. Adolf Hitler w końcu musiałby przegrać. Gdyby nawet wzmocnione potencjały wojenne Wielkiej Brytanii i Francji, przy intensywnej pomocy USA po przełamaniu nastrojów izolacjonistycznych w Ameryce, nie wystarczyły do zmuszenia Niemiec do kapitulacji środkami konwencjonalnymi, tak czy owak kres dominacji niemieckiej w Europie przyszedłby w roku 1945 lub w początkach 1946. Albowiem w drugiej połowie 1945 roku Stany Zjednoczone byłyby już w posiadaniu broni atomowej. Wynikało to z naturalnego tempa rozwoju techniki nuklearnej w warunkach wojny, w Wielkiej Brytanii i w USA, gdzie badania nad tą bronią były od 1942 roku znacznie bardziej zaawansowane niż w Niemczech[65].
Ze strony polemistów, głównie o poglądach endeckich, słyszałem – przy podobnych rozważaniach – takie oto sprzeciwy: w jakże tragicznej sytuacji znalazłaby się Polska nawet po wyeliminowaniu z wojny Rosji – jako niechętny, i odsuwający się od współpracy, ale jednak sojusznik Hitlera w momencie jego klęski, zadanej Niemcom przez Aliantów zachodnich!
W tragicznej? Zapomina się często, że wśród państw dzisiejszego Paktu Warszawskiego (poza ZSRR) tylko Polska i Czechosłowacja znajdowały się w okresie Drugiej Wojny Światowej po stronie Wielkiej Koalicji. Po stronie Osi walczyły m.in. Rumunia i Węgry. Czy los Rumunii, Bułgarii i Węgier (nie wspominając już Finlandii) jest dzisiaj gorszy niż los Polski?
Istnieje zresztą znamienny przykład, w jakiej sytuacji mogłaby się znaleźć Polska, początkowo sprzymierzona z Hitlerem, potem odsuwająca się od Rzeszy w chwili, gdy Koalicja zachodnia zaczęłaby zadawać Niemcom skuteczne ciosy. Znalazłaby się w sytuacji podobnej do Italii roku 1943. Włochy pozostawały w stanie wojny z Francją i Wielką Brytanią przez trzy lata. Wojska włoskie walczyły z brytyjskimi w Afryce i na kontynencie po stronie armii Adolfa Hitlera. Czy przeszkodziło to porozumieniu między nowym rządem włoskim a Aliantami w 1943 roku? Czy dzisiejszy los Włoch jest gorszy niż los Polski? Czy ktoś wypomina dzisiaj Włochom (a choćby i Japonii) czynny udział w Drugiej Wojnie Światowej po stronie hitlerowskiej Rzeszy?
Niestety, w Polsce przełomu 1938/1939 roku nie było ani w sferach rządowych, ani w obrębie opozycji żadnego autorytetu politycznego, który – świadom powagi sytuacji i rzeczywistej groźby w najbliższej przyszłości – mógłby spowodować taką właśnie, radykalną reorientację polskiej polityki zagranicznej. Jedynym mężem stanu okresu międzywojennego, który byłby zdolny ocalić Rzeczpospolitą przez zasadniczą zmianę polityki państwa zanim wybuchła Druga Wojna Światowa, mógłby się okazać Józef Piłsudski – i to tylko ten z 1920 roku, a nie sterany wiekiem i schorowany, w 1939 roku 72-letni, Piłsudski, który nie padłby ofiarą choroby nowotworowej w 1935 roku. Niestety, Marszałek nie żył już od czterech lat, a wśród jego następców i politycznych spadkobierców żaden nie dysponował ani talentem politycznym, orientacją i przenikliwością, ani też autorytetem – mówiąc po prostu: charyzmatem – niezbędnym dla podjęcia tego rodzaju próby ocalenia Rzeczypospolitej w chwili zbliżającej się katastrofy.
Są to rozważania dzisiaj już bezprzedmiotowe, wykazujące jedynie, że w roku 1939 Polska wybrała los właściwie najgorszy (gorszym mogło być tylko nierealne zresztą poddanie się pod protekcję Moskwy), z powodu bezkrytycznej ufności swojego rządu w rzekomo trwały konflikt polityczny między Niemcami a ZSRR. Po traktacie niemiecko-radzieckim 23 sierpnia 1939 roku nic już nie mogło odwrócić klęski Rzeczypospolitej. Gdyby nawet Francja i Wielka Brytania uderzyły zdecydowanie wszystkimi swoimi siłami na froncie zachodnim już dnia 2 albo 3 września, jedynym tego skutkiem na froncie polskim byłoby najpewniej przyśpieszenie akcji ZSRR. Agresja radziecka na Polskę nastąpiłaby wtedy nie 17, lecz może już 10–12 września. Im skuteczniejsza byłaby polska obrona na naszym froncie zachodnim, tym pewniejsze uderzenie ze wschodu.
Dnia 23 sierpnia 1939 roku było już oczywiste – i powinno być jasne przynajmniej dla Rządu RP – iż w wypadku rozpoczęcia działań wojennych przez Niemcy, uderzenie ze strony ZSRR nastąpi bardzo rychło. Ocalić Polski w czasie Kampanii Wrześniowej nic już nie mogło. Można było natomiast – i to właśnie było podstawowym obowiązkiem ekipy rządowej RP w ostatnim tygodniu sierpnia i w pierwszych tygodniach września 1939 – przygotować odpowiednie działania polityczne i deklaracje, ustalić formy akcji propagandowej, opracować taktykę oddziaływania na światową opinię publiczną, wreszcie przygotować plan zbrojnej demonstracji oporu na granicy wschodniej i wydać rozkazy w sprawie powiadomienia ogółu społeczeństwa o obowiązkach obywatelskich w sytuacji podwójnej agresji i podwójnej okupacji… Wszystko na chwilę uderzenia Armii Czerwonej.
Tego nie uczyniono. Uderzenie 17 września okazało się całkowitym zaskoczeniem dla Rządu RP. Analizie politycznych skutków tego zaskoczenia dla przyszłości sprawy