Ocena Piłsudskiego jest jedną z najtrafniejszych wypowiedzi politycznych w całej historii Polski. Rzeczywiście – przeciwko Niemcom Polska uzyskała w 1939 roku pomoc polityczną, w postaci deklaracji wojny, choć bez żadnej realnej pomocy militarnej ze strony Francji i Wielkiej Brytanii. Natomiast wobec ZSRR pozostawała (jeżeli nie liczyć iluzorycznego sojuszu z Rumunią) zupełnie osamotniona.
Zastanawia brak refleksji politycznej w latach trzydziestych w Warszawie nad kruchością polskiej niepodległości – między dwoma wielkimi państwami totalitarnymi i przy własnej ekonomicznej i militarnej słabości. Rząd RP swoją działalnością polityczno-propagandową uniemożliwiał sobie zresztą jakikolwiek manewr w krytycznym momencie dziejowym, a w tym zakresie znajdował niestety oparcie w postawie znacznej części opozycji. Gdy dzisiaj czytamy rządową i prorządową prasę Polski międzywojennej z lat poprzedzających Drugą Wojnę Światową, uderza dość swoisty jej stosunek do obu sąsiadów. Wbrew prymitywnym oskarżeniom propagandy PRL, prasa polska lat trzydziestych była o wiele przychylniej nastawiona wobec dyskretniejszej polityki zagranicznej ZSRR, którego rząd nie głosił aż do ostatniej chwili żadnych pretensji wobec Rzeczypospolitej, tworząc pozory całkowitego uznania przez siebie status quo w Europie. Niemcy natomiast atakowali nieustannie Rzeczpospolitą w wystąpieniach publicznych i propagandowych, w okresie przedhitlerowskim nawet gwałtowniej niż w latach 1933–1938, domagali się rewizji granic, oskarżali Polskę o prowokacje lub stałe utrudnianie realizacji ich praw gwarantowanych przez umowy międzynarodowe. Wszystko to ustawiało propagandę polską przeciwko Rzeszy. Nikt oczywiście nie mógł tego głosić otwarcie, jednakże cała opinia publiczna była przeświadczona, że polski wysiłek obronny jest niezbędny przede wszystkim z uwagi na groźbę niemiecką; że groźba radziecka w ogóle nie istnieje. Przebudzenie 17 września miało być straszne.
Dochodziło do tego swoiste zadufanie propagandy rządowej. Kierując swoje twierdzenia zresztą bardziej w stronę nieufnej i oskarżającej władze o zaniedbania opozycji, niż na użytek za granicą, Rząd RP dawał społeczeństwu wyraźnie do zrozumienia, iż Rzeczpospolita schyłku lat trzydziestych jest właściwie „ósmym mocarstwem świata”[62], że Wojsko Polskie dysponuje siłą co najmniej (sic) równą armii niemieckiej. W tej sytuacji polska opinia publiczna przyjmowała jako oczywistą ewentualność zbrojnego oporu wobec wszelkich żądań Hitlera, nie będąc w ogóle przygotowaną na możliwość jakichkolwiek ustępstw czy nawet kompromisu z Rzeszą, choćby odsuwających na rok czy parę lat groźbę wojny. Społeczeństwo polskie nie rozumiało, a co gorsza, nie rozumiał tego również Rząd RP, iż utrzymanie pokoju z Niemcami – wbrew temu, co twierdził min. Beck w swoim słynnym przemówieniu sejmowym 5 maja 1939 – właśnie nawet „za wszelką cenę”, w ówczesnej sytuacji międzynarodowej było warunkiem dalszej egzystencji Polski niepodległej lub choćby mającej jeszcze realną szansę na odzyskanie w przyszłości pełnej, choćby doraźnie chwilowo nadwerężonej swojej suwerenności państwowej.
Znakomity ekonomista polski, świetny znawca stosunków niemieckich, prof. dr Stanisław Swianiewicz wyraził kiedyś opinię, że z żadnym rządem niemieckim w okresie 1919–1939 rząd polski nie mógł dojść do ułożenia modus vivendi stosunkowo tak łatwo i tak nikłym kosztem, jak właśnie z rządem Adolfa Hitlera[63]. Po doświadczeniach lat 1939–1945 brzmi to jak paradoks, a jednak przed 23 sierpnia 1939 było prawdą. Było faktem, iż Rząd RP nie zdołał doprowadzić ani do interwencji w Rzeszy w 1933 roku, ani do zbrojnej akcji koalicyjnej po militaryzacji przez Hitlera Nadrenii w 1936 roku. Dalsze pchanie się w koalicji z Zachodem w konflikt z Rzeszą było w tych warunkach samobójstwem, gdyż skłaniało Niemcy do poszukania antypolskiego partnera właśnie w ZSRR. Co gorsza, polskie koła rządowe nie doceniały tempa ówczesnych przemian w stosunkach międzynarodowych i szybkości, z jaką zbliżała się Druga Wojna Światowa.
Prymitywne oskarżenia Józefa Becka o „filogermanizm” są nie tylko niesprawiedliwe; są nade wszystko bezpodstawne. Beck doprowadził w końcu do zbrojnej konfrontacji Polski z Rzeszą hitlerowską, na fali wytworzonych przez propagandę Rządu RP nastrojów opinii publicznej, przekonując społeczeństwo o konieczności, a przede wszystkim o realnej możliwości stawienia Niemcom skutecznego oporu (co prawda, jeżeli idzie o możliwość oporu, za wprowadzenie w błąd polskiej opinii publicznej znacznie większą odpowiedzialność ponosi marszałek Rydz-Śmigły). Dlatego też jakiekolwiek ustępstwa wobec Hitlera, mające na celu utrzymanie pokoju między Polską a Niemcami tak długo, póki nie rozgorzałaby wojna między Niemcami a koalicją zachodnią, okazały się w końcu niemożliwe.
Wokół sprawy szans polskich na przełomie lat 1938/1939 nagromadziło się tyle sporów i dyskusji, że trudno dzisiaj wdawać się w pełną ich analizę. Oczywiście: najkorzystniejsze byłoby wspólne z Czechosłowacją wystąpienie przeciwko Niemcom we wrześniu 1938 roku, gdyby Czechosłowacja była w ogóle skłonna do prowadzenia wojny i takiego współdziałania, przy minimalnym choćby poszanowaniu interesów polskich (trzeba pamiętać o wabieniu Stalina przez Benesza perspektywą wkroczenia do Polski Armii Czerwonej). Pamięć o wydarzeniach roku 1920 zbyt jednak ciążyła na stosunkach obu państw, a chociaż jest pewne, że Śląsk Zaolziański nie był wart ryzyka totalnej klęski Polski[64], to jednak jest również oczywiste, że trudności w zbliżeniu między Polską a ČSR w nie mniejszym stopniu tkwiły po stronie czeskiej co polskiej. Po Monachium było zapewne jedno tylko wyjście, mogące zapewnić Polsce los lepszy niż ten, jaki ją spotkał w latach 1939–1945: natychmiastowe przystąpienie do Paktu Antykominternowskiego i powolne, jak najbardziej opóźniane, ale realne wejście w przejściowy alians z Hitlerem, nawet za cenę korektur granicznych i pewnego ograniczenia na jakiś czas samodzielności polskiej polityki zagranicznej, przy jednoczesnym znacznym rozluźnieniu stosunków z Francją, a w sferze ideowej przy bardzo znacznym wzmocnieniu roli doktryny „prometejskiej”.
Jest oczywiste, że jeszcze przez pewien czas można było ustępować Hitlerowi stosunkowo tanim kosztem, Gdańsk mógł przestać być „wolnym miastem”, a euforia z powodu włączenia tego miasta i portu do Rzeszy dałaby co najmniej kilka miesięcy, jeżeli nie rok pokoju, przy czym Polska, poza porażką prestiżową, nie poniosłaby żadnej istotnej straty. Można było ustąpić potem w kwestii eksterytorialnej autostrady przez „korytarz”, który to projekt był przecież początkowo pomysłem polskim z końca lat dwudziestych, gdy mnożące się konflikty graniczne zaczęły skłaniać Warszawę do szukania jakiegoś wyjścia z sytuacji. Gdy jednak zażądał tego w końcu Hitler, Beck – w zrozumiałym zresztą emocjonalnie odruchu oburzenia – usztywnił się skrajnie. Oczywiście, trzeba było się liczyć z dalszymi jeszcze ustępstwami, może na Górnym Śląsku, może na Pomorzu… najlepiej rozkładając ustępstwa na małe raty. Wszystko to służyłoby przede wszystkim celowemu wzmożeniu zaniepokojenia Wielkiej Brytanii i Francji. Chodziło właśnie o to, aby obudzić Zachód, odwrócić odeń pierwsze, zbyt wczesne uderzenie Hitlera i zarazem dać Aliantom szansę na spieszne się dozbrojenie, nie tylko nie wiążąc się