Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kyung-Sook Shin
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 9788366658073
Скачать книгу
w usłużnym pokłonie. Jej głos zabrzmiał dobitnie, choć nie mówiła głośno.

      – Przynieście też łyżkę.

      Jin nie mogła oderwać wzroku od kwiatów zdobiących mur, który wyłaniał się zza pleców królowej. Oczarowana wpatrywała się w komin wzniesiony w kształcie sześciokąta, w czarne dachówki pokrywające ten sześciokąt i w czarną puszkę, umieszczoną na tych czarnych dachówkach. Tu i ówdzie wyłaniały się wyryte w kamieniu głowy demonów i postaci mitycznych feniksów, tańczyły wizerunki dziesięciu symboli długowieczności sipjangsaengdo, przewijały się cztery symbole szlachetnego uczonego sagunja, rzucały w oczy sanskryckie symbole szczęścia i pomyślności manjamun.

      Minęły bramę Yangeui i weszły do środka rezydencji królowej.

      Jin usiadła obok królowej, przycupnęła niczym dzika gęś nad brzegiem wody, zastygła niczym kropla deszczu na kwiecie gruszy.

      Weszła dwórka. Na tacy niosła połyskującą gruszkę, nożyk do krojenia owoców i łyżkę. Postawiła tacę między królową i Jin. Królowa ujęła małą rączkę Jin i położyła na niej gruszkę.

      – Też jesteś taka samotna?

      Jin poczuła wyraźnie, jak szorstka, wilgotna skórka gruszki przenika jej dłoń. W tym samym momencie objawiła jej się twarz mamy.

      Twarz, którą po raz ostatni widziała tamtego dnia, gdy grusze obsypały się kwieciem, unoszonym przez wiatr na wszystkie strony świata.

      – Chcesz?

      Z oczu królowej bił wciąż ten jasny blask, ale teraz jej głos tchnął jakimś smutkiem. Królowa wzięła do ręki nóż i kolistym ruchem odkroiła nim górną części gruszki, odsłaniając biały, soczysty miąższ. Wzięła do ręki łyżkę i zaczęła go delikatnie zeskrobywać, a potem włożyła łyżkę do buzi Jin.

      – Smakuje?

      Dziewczynka skinęła głową.

      Królowa uśmiechnęła się i ponownie zaczęła zeskrobywać łyżką biały miąższ. Kilka kropli trysnęło na rękaw jej płaszcza, lecz królowa nie zwróciła nawet na to uwagi. Napełniła łyżkę białym miąższem i podsunęła dziewczynce. „Aaa! Otwórz buzię!” Wkładając łyżkę do buzi Jin, po­nownie się uśmiechnęła. Dwórki przyglądały się królowej z pewnej odległości, patrzyły ze zdziwieniem i rumieńcem na twarzy.

      – Smakuje?

      Dziewczynka ponownie skinęła główką.

      Tak samo robiła jej mama, kiedy mieszkały tuż obok sadu z gruszami. Jak tylko uporała się z szyciem, przynosiła gruszkę, zeskrobywała z niej miąższ i wkładała jej do buzi. „Smakuje?” – pytała, a Jin tylko przytakiwała główką, bo usta miała pełne i nic nie mogła powiedzieć. Mama czekała, aż wszystko przełknie, po czym znowu napełniała łyżkę po brzegi i wkładała do jej buzi.

      – Smakuje?

      Pytała znowu.

      Patrzyła na zaróżowione, wypchane miąższem policzki Jin. „Jesteś gruszą” – mówiła.

      Jakie to dziwne… Kto zasadził gruszę na tym obcym wybrzeżu? Co robi tutaj sama? Jak się tutaj znalazła? To przecież nie jest jej miejsce. Czy sztorm pozwoli jej zakwitnąć? Czy pozwoli obrodzić owocom? Tak mnie to martwiło. Dlatego zabrałam tę gruszę znad morza i przyniosłam do domu. Przyniosłam ciebie, bo jesteś tą gruszą.

      Przez oczami Jin siedzi królowa, a przecież słyszy głos mamy. Rozgląda się wokół, w jej oczach zbierają się łzy.

      – Smakuje ci przecież, więc skąd te łzy?

      Królowa wyciągnęła dłoń i otarła łzy wzbierające w oczach Jin.

      A potem znowu zaczęła zeskrobywać miąższ z soczystej gruszki. Jin otwierała buzię i pozwalała się karmić, jak pis­klę dzikiej gęsi. Czuła, jak napiera na nią jakaś nieokreślona tęsknota. Jej buzię wypełniał słodki sok, w jej oczach zbierały się łzy. Jak przez mgłę zaczęła do niej docierać myśl, że już nigdy nie wróci w tamto miejsce, gdzie kwiaty gruszy wirowały lekko na wietrze, że już nigdy nie powróci ten czas, gdy była razem z mamą.

      Chłopiec znad stawu

      Osoba samotna powita obecność dziecka, jak wita się ciepły powiew wiatru.

      Księżna Cheolin każdego ranka wyczekiwała przybycia Jin. Sama nie wiedziała, jak to się stało, że zaczęła tęsknić za towarzystwem dziewczynki, która przypominała listek młodej jabłoni rajskiej. Mając ją u swojego boku, wsłuchiwała się w jej oddech, przysłuchiwała się jej szczebiotom, przyglądała niewinnym psotom – i rzadziej wytykała damom dworu ich błędy. Złagodniała bruzda, przecinająca jej czoło między brwiami, częściej się odzywała, przychylniej patrzyła na swoją świtę, z większą też przyjemnością spożywała posiłki.

      Choen, gwi, man, nak – „niebiański”, „bogaty”, „obfity”, „radosny”… Ilekroć księżnej Cheolin doskwierała samotność, pokazywała Jin chińskie znaki, wyryte na murze otaczającym jej rezydencję. Gang, man, nyeon, chun – „kres”, „liczny”, „rok”, „wiosna”… Jin wprawiała wszystkich w zadziwienie, powtarzając bezbłędnie znaki i kryjące się w nich słowa modlitwy, które słyszała po raz pierwszy. Za każdym razem, gdy z jej małych ust padała odpowiedź, księżna Cheo­lin uśmiechała się szeroko. Nie upominała Jin, gdy ta siadała zbyt blisko przy stole, gdy zaczynała jeść pierwsza i sięgała po potrawy, których ona sama nie zdążyła jeszcze spróbować. Nie upominała Jin, gdy nabazgrała coś tam na pałacowym murze.

      W ciągu dnia Jin była hołubiona przez księżnę Cheolin, w nocy opiekowała się nią pani Seo. Policzki Jin zaokrągliły się zdrowo, nabrały rumieńców. Jin w niczym nie przypominała tej smutnej sieroty, jaką była po śmierci matki. Szyja i ramiona nabierały siły, jej czarne włosy lśniły blaskiem. Pani Seo czesała jej włosy przed wyjściem do pałacu. Robiła to także księżna Cheolin. Sadzała Jin przed sobą i raz jeszcze rozplatała jej włosy, by je ponownie uczesać. Kiedy Jin zapadała w drzemkę, księżna Cheolin kładła dłoń na lśniącym czole Jin. Czasami wydawała z siebie westchnienie i długo wpatrywała się w twarz dziewczynki.

      Coraz trudniej przychodziło księżnej Cheolin rozstać się z Jin, więc Jin wracała do Banchon coraz później i później.

      Z polityki wycofał się Wielki Książę, który rządził państwem ponad dekadę. Władzę przejęła Partia Modernizacji. Japonia siłą wymusiła otwarcie portów koreańskich. Wieść tę z entuzjazmem przyjęły wszystkie mocarstwa zachodnie, począwszy od Francji i Stanów Zjednoczonych, które na próżno usiłowały nawiązać relacje handlowe z Koreańczykami i bezskutecznie starały się złamać militarny opór Korei – tego odległego, odciętego od całego świata kraju, położonego na wschodnim krańcu kontynentu euroazjatyckiego. Wielkie mocarstwa ruszyły pospiesznie w kierunku Półwyspu Koreańskiego, obawiając się, że Japonia ustanowi Koreę strefą swoich wpływów. W tym samym mniej więcej czasie siedemdziesięciu sześciu emisariuszy koreańskich udało się do Japonii, by przez dwadzieścia dni obserwować zachodzące w tym kraju przemiany. Jin skończyła siedem lat i już od ponad dwóch lat towarzyszyła księżnej Cheolin.

      Pewnego wieczora, kiedy Jin wróciła do Banchon, ujrzała na podwórzu obcego mężczyznę, stał pod drzewem moreli. Przytulona do pleców dwórki Yi otwarła ze zdziwienia oczy. Pierwszy raz w życiu widziała taką twarz, nigdy wcześniej nie widziała takiego stroju. Ten obcy mężczyzna miał na sobie czarny płaszcz, który sięgał do kolan. Był wysoki, brązowa, kędzierzawa broda opadała w dół aż po szyję, na białej twarzy odbijał się wyraźnie duży nos i niebieskie oczy.

      Dwórka Yi była równie