Jeszcze tego samego wieczora została wezwana przed oblicze królowej. Minęły trzy lata, odkąd opuściła jej rezydencję i przeniosła się do siedziby francuskiego poselstwa. Wniesiono kawę i ciastka, postawiono między nią i królową. „Zbliż się” – powiedziała królowa. Pas jej szaty zdobiły jasnozielone frędzle związane w supełki, które przypominały pąki chryzantem. Ile to czasu ich nie widziała?
„Król nadał ci nazwisko własnego rodu, co oznacza, że uznał cię za swoją córkę” – wyjaśniła królowa. Ri Jin ukłoniła się nisko. Nie śmiała spojrzeć na pobladłą twarz królowej, którą okalały starannie upięte włosy i drogocenne ozdoby.
– Dlatego żegnam się z tobą, jak żegna się matka, która wydaje córkę za mąż.
Jin skłoniła głowę jeszcze niżej.
– Imiona ludzi roztaczają aurę, którą tworzy ich własne życie. Uczyń wszystko, żeby ludzie czuli łaskę wdzięczności, gdy będą wypowiadać twoje imię.
Jin słuchała z uwagą.
– Czy jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć?
Miała wiele do powiedzenia. Wszystkie te słowa, które wzbierały w jej sercu i nigdy nie zostały wypowiedziane. Nie mogły być, bo przed trzema laty opuściła nieoczekiwanie pałac i nie dane jej już było spotkać królowej. Wszystkie te żale i namiętności, wszystkie niepokoje i smutki.
Jin zdusiła je w sobie i podniosła głowę.
– Chciałabym zatańczyć Taniec wilgi.
Drobna twarz królowej zatopiona była w zamyśleniu. Na całym dworze to właśnie królowa upodobała sobie najbardziej jej taniec. I to królowa powiedziała w obecności całej świty, że Seo Yeoryeong najpiękniej wykonuje Taniec wilgi.
– Zatańcz.
Podniosła się skupiona i odeszła w głąb sali. A potem delikatnym krokiem weszła na kolorową matę hwamunseok. Taniec wilgi był tańcem solowym i cieszył się największą popularnością podczas dworskich przyjęć organizowanych wiosenną porą. W drobnych krokach tancerki, w pełnych gracji ruchach jej ramion, w eleganckim ukłonie kryło się całe piękno dworskiego tańca. Jin tańczyła bez akompaniamentu muzycznego, jej głowy nie zdobiła korona, nie miała na sobie odpowiedniego stroju, jednak każdy jej ruch emanował opanowaniem i pasją. Zdawała sobie sprawę, że być może tańczy przed królową po raz ostatni.
– Marzyłam, by zobaczyć wielki świat, lecz nigdy nie było mi dane opuścić pałac. Jakie wielkie spotkało cię szczęście.
Czuła, jak krople potu zraszają jej ciało. Słowa królowej kłębiły się wokół jej uszu jak biały obłok.
– Wyruszasz w wielki świat z mężczyzną swojego życia. Nie smuć się więc i niczego nie żałuj.
Jin stawała się w tańcu drzewem, stawała się ogniem.
– W tym wielkim świecie zrzuć łańcuchy, które cię tutaj pętały. Ucz się, zacznij nowe życie.
Jin stawała się w tańcu ziemią, stawała się kruszcem metalu.
– Jesteś pierwszą kobietą, która wyrusza w taką długą podróż.
Aż w końcu stała się wodą.
– Opuszczasz ten nieszczęsny kraj. Nie zapomnij go.
Nie zapomni. Tym bardziej nie zapomni królowej, która niegdyś przeżyć musiała swoją własną śmierć i swój własny pogrzeb. Jin stała się wilgą, która wiosną przysiada na gałęzi i wyśpiewuje pieśń. Każdy jej drobny krok stawiany na macie wyrażał prośbę o długie, spokojne życie królowej.
Oblana potem Jin ponownie skłoniła przed królową głowę.
– Wydałam już odpowiednie polecenia, a ciebie chcę prosić o listy. Opisz, co w tym dalekim świecie zobaczysz, co usłyszysz, co będziesz czuła.
Głowa smoka na jadeitowej spince, wpiętej we włosy królowej, zadrżała przed oczyma Jin. Wszyscy w pałacu wiedzieli, że królowa ciekawa jest życia, jakie toczy się poza granicami Korei. Chciała wiedzieć, jakie wyznają zasady, czym się leczą, co jedzą, jakie noszą ubranie, czego się uczą.
– Będziesz pisać?
Jin przytaknęła.
– Na twój list przyjdzie mi czekać dwa miesiące, a ja już teraz nie mogę się go doczekać.
Zroszona potem twarz Jin przybrała barwę moreli. Królowa ogłosiła, że ofiarowuje jej obraz piwonii. Czyniła to okazjonalnie, tylko wtedy, gdy chciała nagrodzić artystkę, której taniec, zaprezentowany podczas uroczystego przyjęcia, zachwycił ją najbardziej.
– Każ zawiesić na ścianie, kiedy dotrzesz na miejsce. I spójrz na niego czasami.
Królowa własnoręcznie zwinęła zwój i podała go Jin. A potem zdjęła z palca pierścień i włożyła go na palec Jin.
– Żegnaj!
***
Gdzie ja jestem?
Jin otwarła szeroko oczy. Miała wrażenie, że spada. Przytłaczał ją jakiś dziwny, męczący sen. Czoło zlane było potem, którym przesiąkły także rozpuszczone luźno czarne włosy. Dłońmi przetarła twarz. Poczuła szorstki dotyk niklowanego pierścienia. Rozłożyła palce i spojrzała na niego. Jej dziewczęcą twarz przesłonił smutek.
Usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła. Światło księżyca przeciskało się przez szczelinę nad progiem i niewyraźnie oświetlało wnętrze kajuty. Statek zdołał wreszcie wypłynąć na szeroką przestrzeń oceanu, pozostawiając za sobą wody Korei, nieprzystępne, zamknięte szczelnie cieśniną. Przed nią na wieszaku wisiał jego mundur dyplomatyczny. Pod rzymskim kołnierzem ciągnął się rząd okrągłych, złotych guzików, a pierś i rękawy zdobiły złote naszywki. Collin powiesił swój mundur na ścianie kajuty, choć nie zamierzał go wcale wkładać. Tak jak w konsulacie, gdzie również wieszał mundur z pieczołowitością, zawsze w widocznym miejscu. Jin wpatrywała się uważnie w mundur Collina i w zawieszoną tuż obok swoją suknię, tę błękitną, utrzymaną w secesyjnym stylu – suknię, która wywołała tak wielkie poruszenie w porcie. Na sąsiednim kołku wisiały pozostałe części jej garderoby: czarna, sięgająca bioder, wełniana garsonka, zdobiona wąskim kołnierzykiem kamizelka w paski, swobodnie opływające spodnie oraz sięgający do kolan podróżny płaszcz. Na kolejnych kołkach wisiał jego czarny kapelusz z wąskim daszkiem oraz jej kapelusz zdobiony haftowanymi wzorami róż.
Jin wyciągnęła dłoń.
Delikatnie dotknęła jego czoła – czoła mężczyzny, który składał jej niezliczone obietnice. Za dnia, kiedy pochłonięty był pracą, był powściągliwy, a czasem wręcz chłodny. Za to w nocy, kiedy zapadał w sen, przypominał bezbronne, ufne zwierzę.
Tamtej nocy w Szanghaju, gdzie przesiedli się na parowiec Villa, przed zaśnięciem zamierzał złożyć kolejną obietnicę.
– Jin.
Wraz z zapadnięciem nocy atramentowe wody oceanu oblekły się czernią. Przygryzła wargi, żeby zdusić uśmiech, który błąkał się po jej twarzy. Ilekroć wypowiadał jej imię, jego gardło, nienawykłe do obcej wymowy, spinało się z wysiłku. Stłumiła uśmiech. Wiedziała, że jeżeli tego nie zrobi, on już nigdy nie wypowie jej imienia.
–