Nieśmiała. Sarah Morant. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sarah Morant
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 9788372297976
Скачать книгу
trąciła stopę Jasona pod stołem, ale ten szybko się od niej odsunął. Nie dlatego że mu to przeszkadzało. Ani tym bardziej z powodu wpojonych mu przez babcię zasad dobrego wychowania. Nic podobnego. Jason lubił bawić się dziewczynami; w ten sposób zabijał czas. Problem z takimi panienkami jak Vanessa polegał na tym, że przyklejały się do człowieka jak guma do oparcia krzesła. Była arogancka, gadatliwa, pretensjonalna, a mimo to chłopakowi wystarczyły dwa dni, żeby zrobić z niej swoją marionetkę.

      Nie nadawała się. Jason uwielbiał bowiem wyzwania. To one go napędzały. Lubił walczyć o swoje ofiary. I gdy tylko je zdobywał, automatycznie je porzucał. Nagroda interesowała go tak długo, jak długo znajdowała się poza jego zasięgiem.

      Czy trzeba wyjaśniać, że nagrodą zawsze była dziewczyna? No może nie zawsze. Pewnego razu przegrał zakład i musiał poderwać chłopaka. Ale o tej historii wolał zapomnieć. Właściwie to nie miał nic przeciwko homoseksualistom, nie zaliczał się jednak do ich grona. Podobnie zresztą jak wspomniany koleś, który wyraził to dobitnie, kiedy walnął go z pięści.

      To prawda, że niespecjalnie szanował kobiety. Wyjątek stanowiła jego matka. Poza nią cała reszta tych urokliwych istot niczym się od siebie nie różniła. Wszystkie prowadziły mężczyzn do zguby. Chłopak przekonał się o tym na własnej skórze jeden, jedyny raz, z powodu dziewczyny tak powierzchownej i próżnej jak cała reszta. Postanowiła poróżnić go z jego najlepszym przyjacielem. I chociaż Jason zachował czujność, Matthew wpadł w jej sidła.

      Ale to było dawno. Obecnie uważał, że miał szczęście, że poznał tamtą zdzirę. To ona otworzyła mu oczy. Odtąd już zawsze się pilnował, żeby zwinąć żagle, zanim pojawi się uczucie. Poza tym nie był stworzony do monotonnej rutyny, która wymagała trzymania się za ręce dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie było mowy o namiętności ani o ryzyku.

      Chociaż z drugiej strony właśnie to lubił w wyzwaniach, które sobie rzucał. Ryzyko.

* * *

      Dysząc, wspiął się po kilku stopniach na piętro. Od kilku tygodni razem ze swoją matką mieszkał w tym skromnym mieszkaniu. Znajdowało się dość daleko od centrum miasta, więc musiał zainwestować w mały, czarny samochód.

      Jason spróbował otworzyć drzwi, ale nie ustąpiły.

      – Cholera! Moje klucze – zaklął, bez przekonania macając się po kieszeniach dżinsów.

* * *

      Pół godziny później jego matka roześmiała się na widok syna siedzącego z głową opartą na kolanach. Ostatecznie usadowił się bowiem w tej pozycji pod drzwiami.

      – Pomóż mi wnieść zakupy, Panie Zapominalski – zażartowała z uśmiechem, który syn odziedziczył po niej.

      Nieduże mieszkanko nie było do końca urządzone. Jego mieszkańcy bardziej cenili sobie swoje zajęcia niż ruchomy dobytek. Kilka kartonów wciąż walało się po kątach, czekając, aż ktoś je rozpakuje. Jedyne, co wkurzało tu Jasona, to wstrętny łososiowy kolor ścian w łazience. Pozostałe pomieszczenia były utrzymane w przyjemnej beżowej tonacji. Jego własny pokój niczym nie różnił się od pokoi jego rówieśników. Panował w nim bałagan, zwłaszcza że Jason nie miał odwagi rozpakować wszystkich bambetli i ostatecznie ograniczył się do wyciągnięcia ciuchów oraz gier wideo.

      Po kolacji pomógł mamie pozmywać naczynia, a potem rzucił się na swoje łóżko i chwycił zdjęcie, które stało na stoliku nocnym. Przedstawiało między innymi poważnego mężczyznę w wojskowym mundurze. Jego usta układały się w nieco wymuszony uśmiech. Jason uniósł kąciki ust na myśl, że on także nie lubi uśmiechać się na zawołanie. Wspomnienia o ojcu były niewyraźne, ale dzięki tej jednej fotografii pamiętał, że to była ich wspólna cecha. Miał sześć lat, kiedy ojciec wyruszył na wojnę, z której nigdy nie wrócił. Od tego czasu Jason zdążył uporać się ze smutkiem. Czas zatarł wspomnienia do tego stopnia, że poczucie straty stało się czymś niemal normalnym.

      Chłopak ponownie wbił wzrok w sufit, a w jego pamięci odżył obraz Rudej. Dlaczego o niej myślał? Była taka sama jak inne. Spotykał się z niezliczonymi dziewczynami, od próżnej małej księżniczki po superinteligentną przewodniczącą klasy, która odrabiała za niego prace domowe. Raz wybrał nawet śliczną gotkę. Nie za bardzo rajcowała go czarna szminka, ale do wszystkiego można przywyknąć.

      Oczywiście mógłby uwieść Vanessę, ale później całymi dniami musiałby znosić jej obecność i wysłuchiwać jej marudzenia przez długie godziny, gdyby w końcu ją rzucił. Dlatego to nie miało sensu. O nie. Vanessa nie była interesująca. Ale Ruda to co innego. Do tej pory buntownik nie igrał z żadną trusią. Mógł się nieźle zabawić, sprawdzając, czy zdoła skruszyć jej skorupę, czy da radę wywołać rumieniec na jej twarzy. Chciał się przekonać, jak bardzo dziewczyna się przed nim odsłoni.

      Ruda musiała mieć się na baczności, ponieważ wilk wyruszył na łowy.

      4

ELEONORE

      Jasonowi wystarczył tydzień, żeby zdobyć popularność w szkole. Nigdy nie znałam nikogo, komu udałoby się to równie łatwo. Dziewczyny się w nim kochały. Te samotne nie odrywały od niego wzroku, a te zajęte wywoływały zazdrość u swoich chłopaków, kiedy oglądały się za buntownikiem.

      Tymczasem on nadal siedział ze mną w ławce. Sądziłam, że zajmie miejsce obok Vanessy, ale nie. Wolał moje towarzystwo. Nie odzywał się do mnie, ale ja czułam na sobie jego spojrzenie. Niemal bez przerwy kierował na mnie te swoje niebieskie oczy.

      To wytrącało mnie z równowagi.

      Dlaczego poświęcał mi tyle uwagi? Marzyłam o śmiałości, dzięki której mogłabym go o to zapytać, ale dostawałam skurczy żołądka na samą myśl o tym, że miałabym zamienić z nim kilka zdań. Wiedziałam, że większość dziewczyn chętnie by się na niego rzuciła, żeby zapytać o numer telefonu. O jego adres. O jego grupę krwi.

      Ale mnie jego obecność tylko stresowała. Nawet się do mnie nie odzywał. Mimo to miałam wrażenie, jakbym nieustannie była do niego podłączona jak do gniazdka elektrycznego. Denerwowałam się jak idiotka. Kontrolowałam każdy swój gest. Na przykład za każdym razem upewniałam się, czy moje krzesło stoi wystarczająco daleko od jego krzesła, i pilnowałam, żeby żaden z moich długopisów nie przesunął się przypadkiem w jego stronę.

      Kinae zasypywała mnie pytaniami na jego temat, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć na żadne z nich.

      Większość dzieciaków kumplowała się z sąsiadem z ławki, zazwyczaj po to, żeby uniknąć nudy. Ale ja nazywałam się Eleonore Coop. Takie dziewczyny jak ja zaczynały się jąkać, gdy tylko nauczyciel wywołał je do odpowiedzi. Takie dziewczyny jak ja nie rozmawiały z chłopakami, bo wiedziały, że daleko im do typu zuchwałej femme fatale, w którym gustowali faceci. Pewnie Jason uważał mnie za szajbuskę albo sądził, że cierpię na agorafobię. Może nawet uznał, że jestem walniętą snobką albo zwykłą wariatką.

      Szczerze mówiąc, nie chciałam wiedzieć, co o mnie myśli.

* * *

      Stałam przy głównym wejściu do budynku i patrzyłam, jak strugi deszczu gwałtownie smagają szyby. Westchnęłam, otulając się połami mojej cienkiej kurtki. Zdarzało mi się zapomnieć, że lato dobiegło końca. Ścisnęłam mocniej szelki plecaka, spuściłam głowę i zmierzyłam się z ulewą.

      Najgorsze w takiej pogodzie jest to, że całkowicie zmienia dziewczynę. Najcieńsze nawet kreski rozmazują się na powiekach, włosy przeistaczają się w paskudne strąki, które wiją się niczym obmierzłe robaki, a ubranie przesiąka wodą i klei się do ciała, tak że nie da się ukryć żadnej krągłości. W dodatku śliczne i modne trampki zaczynają wydawać paskudne