Nieśmiała. Sarah Morant. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sarah Morant
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 9788372297976
Скачать книгу
a on uśmiechnął się do niej szeroko. Osunęłam się na krześle.

      – Cześć, przystojniaczku! Usiądziesz ze mną? – zapytała Vanessa, odpowiadając mu równie promiennym uśmiechem.

      – Nie, nie mogę. Ruda mnie tu więzi – ściemnił, robiąc smutną minę.

      Puścił do mnie oko, ale zignorowałam to. Jak zahipnotyzowana przyglądałam się mojej drżącej dłoni ściskającej ołówek. Wiedziałam, że Vanessa zmiesza mnie z błotem. Nie należałam do grona jej ofiar ani nie byłam klasowym kozłem ofiarnym, ale od czasu do czasu mogłam stać się obiektem wyzwisk i wrogich spojrzeń.

      – Och… Niemota? Nie zawracaj sobie nią głowy. Jest aspołeczna – oznajmiła arogancko Vanessa.

      – To prawda, Ruda?

      – Ja…

      – Sam rozumiesz. Nic tylko się jąka – rzuciła blondyna z irytacją.

      Mocniej ścisnęłam ołówek i spuściwszy wzrok, podziwiałam swoje dżinsy. Czułam na sobie wzrok Jasona, który najwyraźniej czekał na moją reakcję.

      Może spodziewał się, że zaprotestuję, rzucę jakiś komentarz albo odpłacę się uwagą, od której dziewczyna poczerwienieje ze wstydu.

      Ale ja nie miałam odwagi. Byłam nieśmiała. Poza tym nic nie przychodziło mi do głowy. Może wieczorem, kiedy będę leżała w łóżku, wspominając to zdarzenie, znajdę wystarczająco uszczypliwą ripostę.

      Po prostu mój umysł pracował zbyt wolno.

      W końcu Jason stracił zainteresowanie mną i wrócił do rozmowy z księżniczką, bo przecież tak to właśnie działało. Popularni zadawali się wyłącznie ze sobą nawzajem. Uznałam, że to chyba największy stereotyp rodem z hollywoodzkich produkcji, który z łatwością można dopasować do amerykańskich licealistów. Ci banalni, którzy niczym się nie wyróżniali, nie zwracali na siebie uwagi i tworzyli kolonie mrówek. Tylko nieliczni nastolatkowie mieli w sobie coś wyjątkowego, co czyniło z nich postaci rozpoznawalne na korytarzach. Szaloną charyzmę, talent plastyczny albo pokaźne konto w banku.

      W tym małym świecie koszykarz poślubiał cheerleaderkę. Mieli gromadkę dzieci równie ładnych jak oni sami, które później zapełniały to samo liceum co oni i cieszyli się taką samą popularnością jak ich rodzice. No tak, ale chyba już o tym wspominałam. Właśnie tak działały szablony stworzone przez społeczeństwo.

      Na stołówce w pośpiechu zapłaciłam za kanapkę i niepostrzeżenie wycofałam się na szkolny dziedziniec. Czasem jadała ze mną Kinae, ale dzisiaj wolała dołączyć do swojego chłopaka przy stoliku dla koszykarzy. A ja nie czułam się dobrze w ich towarzystwie.

      Po co miałabym tkwić na stołówce? Wśród tych wszystkich fałszywych ludzi, którzy przyglądaliby mi się uważnie, jak w samotności spożywam swój posiłek. Wolałabym już chyba podziwiać popisy naszego starego wuefisty, który gimnastykował się, jak mógł, żeby napić się piwa ukrytego między strojami sportowymi.

      Kiedy wychodziłam ze stołówki, zerknęłam w stronę stolika popularnych dzieciaków i zauważyłam, że Jason nie spuszcza ze mnie wzroku. Pewnie się zastanawiał, czemu jestem sama. Może szukał odpowiedzi. Może osądzał mnie z powodu tego, że trzymałam się na uboczu.

      Koniec końców nie był lepszy od innych. Oceniał po pozorach. Spodobałam mu się, więc postanowił przyjrzeć mi się z bliska. Zniechęciło go jednak moje zachowanie, więc wolał porozmawiać z Vanessą.

      Zaskoczył mnie jednak, kiedy wstał i ruszył w moją stronę, nieznacznie marszcząc czoło.

      – Gdzie jadasz? Możesz dołączyć, jeśli…

      – Nie! Jadam na zewnątrz. Ale dzięki – przerwałam mu gwałtownie, przerażona myślą o spędzeniu przerwy na lunch między Vanessą a Justinem.

      – No dobrze… Do zobaczenia na zajęciach. – Dał za wygraną i nie dodał już nic więcej.

      Patrzyłam, jak wraca do swojego stolika. Odniosłam wrażenie, że puścił mimo uszu niemiłe komentarze królowej liceum.

      Dawniej nie byłam taka ugodowa. Kilka lat wcześniej na pewno coś bym odpowiedziała, broniłabym się. Ale wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam.

      Nie rodzimy się nieśmiali.

      Dopiero inni – czy też ich spojrzenia – wytrącają nas z równowagi. Może dlatego, że czujemy się źle we własnej skórze. Może z powodu kompleksów albo lęku, że zostaniemy osądzeni przez innych albo przez kompleksy. Oczywiście można się pozbyć tej beznadziejnej cechy, która obraca wniwecz nasze egzaminy ustne. Jednym wystarczy zmiana wyglądu, dieta albo wizyta u fryzjera, żeby zaakceptować siebie i otworzyć się na innych.

      Ale bywa też tak, że zamykamy się w sobie, kiedy napotykamy zbyt wielką przeszkodę. I wyjście ze skorupy graniczy z cudem, kiedy nie ma się nikogo.

      Kiedyś miałam tarczę chroniącą mnie przed światem, kogoś, kto stawał w mojej obronie. Wtedy nie czułam się samotna ani bezbronna. Kiedy miałam kłopoty, wiedziałam, że istnieją ludzie, którzy przybędą mi na ratunek. Ludzie, którzy mnie wesprą.

      Teraz nie miałam nikogo. I czułam się strasznie krucha.

      3

JASON

      Jason wrócił do stolika nonszalanckim, zdecydowanym krokiem. Czuł na sobie spojrzenie Rudej, spływające po jego ciele niczym lawa. Ale nawet na nią nie zerknął, aby nikt sobie nie pomyślał, że się nią interesuje. Panienki potrafiły doszukiwać się zainteresowania tam, gdzie nie było nic prócz ciekawości.

      Ale ta Ruda była niezwykła. Zrozumiał to, gdy tylko wszedł do klasy pierwszego dnia szkoły. Wszystkie dziewczyny bez skrępowania komentowały wtedy jego wygląd. Wszystkie poza nią. Ona ani na moment nie przestała gryzmolić w zeszycie miniaturowych rysuneczków, od których nie odrywała wzroku. Wyczuł dziwne napięcie w jej drobnym ciele, kiedy usiadł obok niej, jakby lada moment miała eksplodować niczym rozgrzany szybkowar. Ale później się roześmiała. Spodobał mu się ten dźwięk, nawet jeśli nie bawił się tak dobrze jak ona. Niestety po milisekundzie na nowo zamknęła się w swojej skorupie. To jednak pozwoliło mu się zorientować, że nie jest taka nudna, za jaką próbowała uchodzić. Może więc w tej muszli skrywała się prawdziwa perła. Dopiero kiedy usiadł przy stoliku, spojrzał w stronę drzwi stołówki. Rudowłosa dziewczyna zniknęła. Jak ona się nazywała? Elena? Leonie? Nie, to było jakieś staromodne imię… Eleonore? Tak, Eleonore. Przeniósł wzrok na Vanessę, która siedziała naprzeciwko niego, po czym wzniósł oczy do nieba. Dziewczyna wyrzucała z siebie dwadzieścia słów na sekundę, czym zafundowała mu potworną migrenę. Tymczasem w trakcie matematyki i literatury, które spędził u boku Rudej, rozkoszował się błogą ciszą.

      Ta dziewczyna bardzo rzadko otwierała usta, co czyniło ją wyjątkową wśród innych przedstawicielek płci pięknej. Wolałby, żeby zareagowała na uszczypliwości Vanessy, ale przecież nie mógł spodziewać się po kimś takim agresywnego zachowania. Laska była nieśmiała. Ale zaskoczyły go jej tęczówki. Jeśli nie liczyć kota, którego dostał w dzieciństwie, nie znał nikogo, kto miałby różnokolorowe oczy. Podobały mu się i fascynowały go. Kiedy jednak w nie spoglądał, miał nieprzyjemne wrażenie, że Ruda rozkłada go na czynniki pierwsze, aby poznać jego myśli. Niełatwo było uchwycić jej wzrok, ale kiedy już się to udało, oderwanie się od niego graniczyło z cudem.

      – I pokazałam Niemocie, gdzie jej miejsce. Trzeba to było widzieć. Nie miała odwagi nawet na mnie spojrzeć tymi swoimi wiedźmowatymi ślepiami – szydziła Vanessa, całkowicie pochłonięta rozmową z rosłym brunetem o imieniu Gabriel.

      – Mnie się podobają