Kiedy ją podtrzymałem, żeby nie upadła, czułem, jak cała drży. Widać było, że naprawdę skręca się z bólu. Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej mnie to niepokoiło. Jedynym wytłumaczeniem tak gwałtownej reakcji było to, że ktoś już wcześniej ją uderzył. Ale jeśli faktycznie tak było, dlaczego po prostu się nam do tego nie przyznała, zamiast wykręcać się biblioteką i uciekać?
Wyszedłem ze stołówki na korytarz i z miejsca natknąłem się na Prestona. Miał twarz ubrudzoną szminką i rozwichrzone włosy, a na jego ramieniu wisiała blondynka, której imienia nie potrafiłem sobie przypomnieć.
– Wychodzisz? – zdziwił się, marszcząc czoło.
– Muszę coś załatwić – rzuciłem i wyminąłem go pośpiesznie, żeby uniknąć dalszych pytań.
– Mam iść z tobą? – zawołał mój przyjaciel.
– Nie!
Cały Preston, zawsze gotów do bijatyki. Od razu założył, że tylko coś takiego jest w stanie wyciągnąć mnie ze stołówki w trakcie obiadu. Grał w baseball i wiązał swoją przyszłość ze sportem w takim samym stopniu jak ja z futbolem. A mimo to zachowywał się jak idiota i czasem kompletnie się zapominał. Rwał się bezmyślnie do każdej bójki, przekonany, że bez niego żaden z nas nie da sobie rady.
Też taki byłem, ale w przeciwieństwie do niego myślałem o przyszłości i starałem się uważać. Byłem już tak blisko celu. Nie tylko miałem zapewnione miejsce na uczelni, ale po raz pierwszy w moim życiu był obecny ojciec. Czułem, że jest ze mnie dumny. Nareszcie komuś na mnie zależało. Denerwowało mnie tylko, że muszę zabiegać o uwagę ojca jak jakiś cholerny dzieciak. Ale nie miałem innego wyjścia, bo wcześniej prawie wcale się mną nie interesował.
Dlatego jeśli tylko się dało, unikałem wszelkich bójek. Dla własnego dobra, a także ze względu na Prestona. Dewayne i Marcus mieli troskliwych, kochających rodziców, którzy zrobiliby wszystko, żeby ich synowie poszli na studia. Ja i Preston musieliśmy niestety trochę bardziej wytężyć siły. Co ja gadam, harowaliśmy o wiele, wiele więcej od innych.
Pchnąłem drzwi biblioteki i wszedłem do cichego pomieszczenia wypełnionego regałami z książkami. Odwiedzałem to miejsce tylko wtedy, kiedy było to naprawdę konieczne. Zawsze gdy tu przychodziłem, dostawałem gęsiej skórki. Za dużo mądrych książek i na dodatek nie wolno się człowiekowi nawet odezwać. I jeszcze ta bibliotekarka, która miała chyba ze sto lat i była złośliwą jędzą.
Poczułem na sobie jej przeszywający wzrok i odruchowo zamarłem jak niesforny dzieciak. Miała niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu i lekko się garbiła. Jej rzadkie, białe jak śnieg włosy były spięte w ciasny koczek na czubku głowy. Patrząc na nią, byłem prawie pewny, że po kryjomu popija jakiś magiczny eliksir życia.
Obrzuciłem pomieszczenie wzrokiem, ale żadna z osób siedzących przy stolikach nie była atrakcyjną blondynką, której szukałem. A to oznaczało, że Trisha mnie okłamała i poszła gdzie indziej. Spodziewałem się tego od samego początku, ale miałem cichą nadzieję, że może jednak ją tu znajdę.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z biblioteki, a potem zacząłem przeglądać po kolei puste sale. Żałowałem, że nie znam jej planu zajęć, bo byłoby mi o wiele łatwiej ją odnaleźć.
– Rock! Chodź! Trener zarządził za chwilę odprawę w szatni. Mamy iść prosto do niego – zawołał Marcus, który szedł korytarzem w towarzystwie Prestona i Dewayne’a.
– Przecież mamy jeszcze kwadrans przerwy obiadowej – zauważyłem z irytacją.
– Trener świruje przed piątkowym meczem – wyjaśnił Marcus, uśmiechając się wyrozumiale.
Jasna cholera! Po przerwie obiadowej zawsze biegłem do szatni na stadionie na ćwiczenia siłowe, potem wracałem na zajęcia z algebry i na koniec znów szedłem na trening – na boisku. A teraz trener zburzył mi cały plan dnia. Chciałem jeszcze odszukać Trishę i upewnić się, że wszystko z nią w porządku.
– Dowiedziałem się, że w piątek zwalniają nas w południe, wsiadamy do autokarów i jedziemy do Rock Creek. Trener powiedział Simmonsowi, że musimy odpocząć przed meczem. Dlatego jedziemy trzy godziny wcześniej.
Obejrzałem się za siebie w głąb korytarza w nadziei, że zobaczę tam blondynkę, która tak mnie fascynowała, ale nigdzie nie było jej widać. Trudno, znajdę ją później.
– Rozdział VI –
Trisha
Krit i Green już na mnie czekali, gdy dotarłam na przystanek autobusu. Szeroko uśmiechnięci i wyraźnie zadowoleni, wymieniali się wrażeniami z całego dnia. Nie musiałam pytać, czy podoba im się ostatnia klasa gimnazjum, wystarczyło posłuchać ich ożywionej rozmowy.
Przyglądając się rozpromienionemu bratu, zapomniałam o wszystkich swoich problemach. Biedak nie miał w życiu zbyt wiele powodów do radości. Świadomość, że jest zadowolony ze szkoły, przyniosła mi wielką ulgę. Ja z kolei przez resztę dnia czułam pulsujący ból w żebrach, ale na szczęście nie musiałam się znów tłumaczyć przed Riley, bo nie miałyśmy już żadnych wspólnych zajęć.
– Cześć, skarbie! – zawołał Green, kiedy mnie zauważył.
Spojrzałam na niego ostro, ale tylko się roześmiał. Krit przewrócił oczami na znak, że nie bawią go zaloty kumpla.
– Jeszcze raz tak do mnie powiesz i po tobie – zagroziłam.
Green uniósł kilka razy znacząco brwi, a wtedy Krit popchnął go i ostrzegł:
– Weź przestań, stary. Serio.
Chude jak szczapa ciało Greena również nie nadążało za gwałtownym wzrostem. Przyjaciel Krita zatoczył się i wybuchnął śmiechem.
– Rany, ale z was sztywniaki.
– I jak ci poszło? – spytałam Krita, nie zwracając uwagi na Greena.
W jego przypadku dzień bez napadu agresji lub innej silnej emocjonalnej reakcji był już sporym osiągnięciem. Miał ostrą odmianę ADHD, a ja podejrzewałam, że może przy tym jeszcze cierpieć na jakiś rodzaj zaburzenia osobowości. Nie wiadomo dokładnie jaki, bo Fandorze nie chciało się chodzić z nim do specjalistów i robić badań. Najchętniej w ogóle nie podawałaby mu żadnych leków na uspokojenie, bo ich załatwienie zabierało jej cenny czas.
Ale gdy doszło do tego, że Krit uderzył cegłą w głowę jednego z jej facetów, który podniósł na mnie rękę, w końcu zaprowadziła go do lekarza, żeby przepisał mu leki. Niestety, ostatnio znowu było z nim gorzej. Krit miał skłonności do uzależniania się. Był jak żywe srebro, ciągle w ruchu. Wiecznie poszukiwał nowych wrażeń. A kiedy ktoś stawał mu na drodze, wybuchał.
Dlatego moim zadaniem było pilnowanie, żeby był spokojny.
– Byłem dziś jak anioł – oznajmił i lekko się uśmiechnął.
Poczułam ukłucie w sercu. Bardzo kochałam brata, do tego stopnia, że często wydawało mi się, że był moim własnym dzieckiem. Oczywiście byłam na to zbyt młoda, ale święcie wierzyłam, że właśnie tak odczuwa się instynkt macierzyński. Nie było rzeczy, której nie zrobiłabym dla Krita. Jego szczęście