Doszli do fazy tak lub nie. Mesplède powiedział, że może. Najpierw miał pilną sprawę. Wayne podniósł trzy palce. Mesplède kiwnął głową. Wayne powiedział, że rozmawiał z Carlosem. To teraz moja sprawa. Pozwolę ci zabić dwóch z trzech.
Fajerwerki wystrzeliły z rozmachem. Trach – jasne południe w środku nocy. Światło w oknie zgasło. Mesplède przeszedł na angielski.
– Kto ma prawo przeżyć?
– Bob Relya.
– Wiem dlaczego, ale wyjaśnij mi, proszę, dokładnie.
– W kwietniu miał wielką robotę. Jest za blisko ludzi, z którymi ja trzymam.
– Memphis.
– Tak.
– Ty też tam byłeś.
Wayne’a zakłuło.
– Tak, byłem.
Mesplède splunął na podłogę.
– Wstyd. Straszliwy cios dla amerykańskich Murzynów. Ja z nimi sympatyzuję, bo wielbię ich jazzowy artyzm.
Gęsia skórka, dreszcz, udar cieplny…
– Możesz zdjąć Fuentesa i Arredonda. Na ile to ode mnie zależy.
Mesplède wzruszył ramionami i kiwnął głową.
– Mogą być tu w Miami.
– Poszukajmy ich.
Wzięli wynajęty wóz Wayne’a. Mesplède zasmrodził go francuskimi papierosami. Pojechali. Wysiedli i zachodzili do barów i całodobowych sklepików. Sypali napiwkami i pytaniami o Fuentesa i Arredonda. Nie dostali nic.
Wayne’owi szumiało w głowie po pernodzie. Wciąż zerkał we wsteczne lusterko. Nie widział granatowego sedana. Wydało mu się, że widzi, jak przeskakuje jasnobrązowe coupé. Zbliżało się, odpadało, zbliżało. Kierowca: dzieciak ostrzyżony na rekruta, tuż po dwudziestce.
Wkurzył się. Skręcił kilka razy, aż wywołał u Mesplède’a chorobę lokomocyjną. Jasnobrązowe coupé zniknęło. Okrążyli Flagler i przeszli nią z powrotem. Tamtejsze siedziby były otwarte do późna. Komitet Akcji Kubańskiej Wolności, Komitet Wyborczy Kubańskiej Wolności, Rada Kubańskiej Wolności. Mesplède to uwielbiał. Mówił po hiszpańsku i przyciągał kupę nocnych próżniaków. Sępili fajki. Mesplède przedstawił swoje racje. W sumie zebrał trzy wskazówki.
Wskazówka nr 1: Fuentes i Arredondo przenieśli się na Środkowy Zachód. Wskazówka nr 2: Chyba napadają na domy towarowe. Wskazówka nr 3: Chyba napadają na stacje benzynowe w Chicago.
Czwarta rano. Mesplède zasnął w samochodzie. Wayne obudził go i podrzucił do wynajętego mieszkania. Pojechał do swojego hotelu, niemal zamroczony. Słonie i Dick Nixon. Kuba, ogony, upiory mafii, robaki jak Rodan.
Otworzył drzwi. Światło w pokoju było włączone. Facet z granatowego sedana siedział na krześle. Trzymał w ręku smitha .38. Do marynarki miał przypiętą odznakę biura prokuratora generalnego Nevady.
Wayne zamknął drzwi i oparł się o nie. Facet wskazał na wybrzuszenie na jego marynarce. Wayne rzucił swoją czterdziestkępiątkę na łóżko.
– Chuck Woodrell – powiedział facet.
Wayne ziewnął. Szeroko.
– Powiedz mi, co jest. Wiem, ale i tak mi powiedz.
Woodrell ziewnął. Szeroko.
– Ty i twoja macocha zabiliście twojego tatę. Prokurator generalny wie, że to zabójstwo, i chciałby wnieść oskarżenie. Wie, że pracujesz dla Wujka Carlosa i pana Hughesa, a i tak go to nie obchodzi, bo to facet z jajami. Mam odcisk palca Janice z krwią. Osiem punktów zgodnych, więc dla sądu wystarczy. Nie chcemy wnosić oskarżenia przeciwko umierającej kobiecie, ale biznes to biznes.
– Ile? – Wayne przetarł oczy.
Woodrell ziewnął i się przeciągnął.
– Może byście z Buddym Fritschem znaleźli podejrzanego? Plus pięćdziesiąt tysięcy i będzie po sprawie.
10
(Los Angeles, 6.08.1968)
Mieszkanie na dziuplę wynajął umeblowane: trzy pokoje w skaju i zniszczonej szenili. Klimatyzacja działała. Kanapa rozkładała się w łóżko. Przestrzeni wystarczało. Dwight wyobraził sobie, że mógłby tu mieszkać w pełnym wymiarze.
Silver Lake. Zestaw biurowy opłacony przez Biuro na rogu Sunset i Mohawk. Szkoła fryzjerska, gejowski bar i na dole księgarnia porno.
Karen mieszkała o milę na północny zachód. To był dobry punkt do spontanicznych schadzek w ciągu dnia. Zarejestrował biuro pod nazwą Firma Zatoczka. Idealnie mdłe. Nawiązywało do mieszkania Karen na rogu Baxter i Cove.
Dwight się wprowadził. Włożył ubrania do szafy, ustawił kuchenkę przenośną i maszynkę do kawy. Podłączył dwie standardowe linie telefoniczne i bezpieczną szyfrowaną. Rozpakował wyposażenie inwigilacyjne. Zamknął w sejfie pudełko z pistoletami.
Był zjebany jak pies. Złapał nocny lot z DC. Siedział na miniaturowym fotelu. Nogi miał przyciśnięte do klatki piersiowej. Jego codzienny tylko-ten-jeden-drink i jedna tabletka zapewniły mu godzinę snu pełnego koszmarów.
Pan Hoover zaakceptował przekaz telegraficzny: sześćdziesiąt tysięcy gotówką do banku w centrum. To był jego budżet na pół roku. Koszty utrzymania, opłaty dla informatorów i rozmaite wydatki. OPERACJA BARDZO ZŁY BRAT w toku.
Dwight uruchomił klimatyzację i zrobił efekt igloo. Ach, LA w sierpniu – gorąco bez przerwy. Miał trzy widoki z okna, wszystkie na północ. Knajpa z taco, cholo, smog w pełnym wymiarze.
Pan Hoover nie liczył się z nim. Stary pedał wpadł w szał doszukiwania się błędów. Pogłoski w stereo: Grapevine i Wayne junior. Powiedział panu Hooverowi, że te sprawy są wyciszone. To był uspokajacz i opóźniacz. BAT wisiało nad Grapevine. Wysłał Freda Otasha do St. Louis, żeby to sprawdził. Umowę z Wayne’em w każdej chwili mógł szlag trafić. Wayne odmówił udostępnienia list nienawiści Wayne’a seniora. Podobnie doktor Fred Hiltz.
Wayne powiedział, że skończył z biznesem nienawiści. Doktor Fred chciał za dużo kasy. Dwight zameldował się wczoraj szefowi agentów specjalnych LA. Jack Leahy pojechał humorem po panu Hooverze, niemal brawurowo. Jack nazwał starego pedała „Amfetaminową Aneczką”. Dwight zarechotał i przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę telefoniczną. Pan Hoover nabijał się, dąsał i podskakiwał. Panu Hooverowi daleko było do normalności. Pan Hoover wymienił wszystkich ludzi z Memphis, tylko żeby powiedzieć WIEM.
Dwight miał stracha. W igloo zrobiło się za zimno.
Rozejrzyjmy się po Czarnogrodzie.
Ślady po piwie słodowym znaczyły granicę. Po nich papierosy mentolowe. Piwo schlitz, colt .45, nigporty i koole. Asfaltowy konsumpcjonizm. Afro. Przylizane czarnuchy z twarzami białych i włosami czarnych.
Dwight