Sam napił się anyżówki.
– Nasi ludzie. To mnie martwi. Musimy zachować swoich ludzi na terenie kasyn.
Wayne kiwnął głową.
– Pan Hughes się zgadza. Przekonałem go, że w ten sposób transakcja przebiegnie o wiele bardziej bezproblemowo.
Carlos przeszedł na drambuie.
– Księgi Funduszu. Co się tam dzieje?
– Chcę wykupić banki i firmy pożyczkowe, żeby wyrobiły marginalny zysk i pracowały jako pralnie pieniędzy. W Los Angeles jest należący do Murzynów bank, który mnie interesuje. Hughes Air jest w LA, a potrzebujemy kanału blisko granicy.
Sam pokręcił głową.
– Nie lubię interesów z czarnuchami.
Carlos pokręcił głową.
– Są porywczy, za łatwo się wzburzają.
Santo pokręcił głową.
– Dobrobyt ich demoralizuje.
Sam napił się anyżówki.
– Z czym nasz mały Dick zrobi porządek.
Wayne się podrapał. Skóra go swędziała. W uszach pulsowało.
– Wayne ma nieprzychylną reakcję na tę rozmowę – powiedział Santo.
– Wayne pod wieloma względami jest jak otwarta książka – powiedział Sam.
Santo napił się galliano.
– Jaka książka? Czarne króliczki, które wypatroszyłem?
– Wayne to dawny łowca asfaltów – powiedział Carlos.
Sam zarechotał.
– Więc może w tym szkopuł.
– Co to szkopuł? – spytał Santo. – Gadasz jak pedał.
Carlos spojrzał na Wayne’a. Carlos podniósł ręce i skierował je dłońmi w dół – spokojnie, powoli, powoli.
Santo zakasłał.
– Dobra, zmieńmy temat.
Sam zakasłał.
– Dobra, to może o polityce? Ja osobiście głosuję na Dicka.
Carlos zakasłał.
– A może nasza wyprawa zwiadowcza? Posłuchajmy o tym.
Sam przeszedł na XO.
– Byłem we wszystkich trzech miejscach. Jak dla mnie ciężko się zdecydować. Panama ma ten jebany kanał, a Dominikana ma jebany wyspowy wiatr. We wszystkich za sznurki pociągają prawicowi chłopcy, co jest najważniejsze. Moja przyjaciółka Celia jest z Dominikany, więc lobbuję za nią.
Carlos udał, że wali konia.
– Sam ochujał dla cipki.
Santo udał, że wali konia.
– Celia to, Celia tamto, Sam ma udar od wyspiarskiej dupki.
Sam się zarumienił. Carlos podniósł dłonie i opuścił je dłońmi do dołu – spokojnie, powoli, powoli.
Santo przeszedł na drambuie.
– Zespół operacyjny. Pogadajmy o tym. Jak już wybierzemy punkt, będziemy musieli wysłać tam jakichś ludzi.
Wayne zakasłał.
– Chcę wprowadzić Jean-Philippe’a Mesplède’a.
Carlos głośno przełknął. Santo głośno przełknął. Sam głośno przełknął. Każdy odwrócił wzrok w inną stronę. Mesplède wyruchał Carlosa w Sajgonie na interesie z herą. Najemnik pochodzenia francusko-korsykańskiego. Bojownik antycastrowski. W tamten weekend był w Dallas. Strzelał z trawiastego wzniesienia.
Sam westchnął.
– Przyznam, że to dobry wybór, ale mieliśmy z nim problemy.
– Słyszałem, że jest tu w Miami – powiedział Santo. – Gdziekolwiek robią jakieś gówno antyfidelowskie, Jean-Philippe na pewno tam jest.
– Czy tu właśnie zawsze się mówi „Co było, to było”? – spytał Sam.
Carlos napił się drambuie.
– Trzy nazwiska przychodzą mi do głowy. Mały ptaszek wciąż mi mówi, że Mesplède chce ich załatwić.
Bob Relya. Gaspar Fuentes. Miguel Diaz Arredondo.
Wieśniacki strzelec i dwóch kubańskich uchodźców. Część sajgońskiej kliki. Relya stanął po stronie Carlosa i zrobił w chuja Wayne’a i Mesplède’a. Relya dołączył do zespołu Memphis i kropnął doktora Kinga. Fuentes i Arredondo stali przeciwko Wayne’owi i przeciwko Mesplède’owi. Zeszłej wiosny zapadli się pod ziemię.
Santo westchnął.
– Przyznam, że to dobry wybór.
Sam westchnął.
– Wiem, że on mówi po hiszpańsku. „Co było, to było”? No nie wiem, wy mi powiedzcie.
– Ja go chcę – powiedział Wayne.
Santo napił się drambuie.
– Będzie chciał kropnąć tych gości.
– To twój wybór, Wayne – powiedział Carlos.
Wayne krążył po Małej Hawanie. Całodobowej, gorącej, pełnej robaków. Roje robaków, bombardowania robaków. Robaki większe niż Rodan i Godzilla. Robaki uderzały w szybę samochodu. Włączał wycieraczki i miażdżył je na sok. W Małej Hawanie było GORĄCO.
Krążył. Gapił się na akcję na chodniku. Sklepiki spożywcze, stoiska z owocami, sprzedawcy granity. Dystrybucja ulotek. Gówniarze z paczkami broszur, w koszulkach „Zabić Fidela”. Biura organizacji politycznych: Alpha 66, Venceremos, Batalion 17 kwietnia. Skręcił we Flagler Street i minął rząd domów. Co kilka sekund zerkał w lusterko wsteczne. Tak – znowu jest ten granatowy sedan, chowa się dwa samochody dalej.
Wcisnął gaz do dechy, cztery razy gwałtownie skręcił i znalazł miejsce do parkowania na Flaglerze. Zero granatowego sedana, dobra.
Wayne poszedł z buta. Garnitur od razu mu znowu oklapł. Przepychały się uliczne głupki. Dostrzegł dziwne spojrzenia – Ty nie Cubano, ty biały. Niebo wybuchło. Ale światła! Wayne znał źródło: fajerwerki na konwencji.
Ludzie stali i się gapili. Papowie podnosili dzieci do góry. Uliczna walka na pięści zamarła w pół ciosu.
Wayne patrzył. Koleś rozdający ulotki machał małą flagą. Wayne zerknął w okno kawiarni i zobaczył Jean-Philippe’a Mesplède’a.
Spojrzenia uciekły. Mesplède wstał i się ukłonił. Le grenouille sauvage – habillé tout en noir. Czarna koszula, czarna marynarka, czarne spodnie – le grand plus noir.
Wayne wszedł. Jean-Philippe go uściskał. Wayne wyczuł co najmniej trzy sztuki broni pod jego ubraniem.
Usiedli. Mesplède był w połowie piątego pernoda. Kelner przyniósł świeżą szklankę.
– Ça va, Wayne?
– Ça va bien, Jean-Philippe.
– Co cię sprowadza do Miami?
– Polityka.
– Par example, s’il vous plaít?
– Na przykład szukam ciebie.
Mesplède napiął ręce. Jego wytatuowane pitbulle