LUDZIE. KRÓTKA HISTORIA O TYM, JAK SPIEPRZYLIŚMY WSZYSTKO. Tom Phillips. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Tom Phillips
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Техническая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-627-8
Скачать книгу
rodzi pytanie: Do licha, jak właściwie można stracić całe ogromne jezioro?

      Odpowiedź jest prosta: zmieniasz bieg dwóch zasilających je rzek, bo wpadłeś na genialny pomysł uprawiania bawełny na pustyni. Tak właśnie zrobiły władze Związku Radzieckiego w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, ponieważ faktycznie chciały mieć więcej bawełny. Dlatego przystąpiono do realizacji potężnego projektu przekierowania wody z Amu-darii (która spływała do Jeziora Aralskiego z Uzbekistanu) i Syr-darii (która docierała do celu przez Kazachstan), żeby suche jak pieprz równiny pustyni Kyzył-kum mogły zostać przekształcone w monokulturę, która zaspokoi zapotrzebowanie Związku Radzieckiego na bawełnę. Trzeba przyznać, że plan nawodnienia ziem Turkmenistanu, Kazachstanu i Uzbekistanu okazał się częściowym sukcesem – chociaż ogromnie nieekonomicznym, ponieważ pustynie cechuje to, że są zupełnie suche i chłonne, więc siedemdziesiąt pięć procent wody z rzek nie miało szans dotrzeć na pola (doszła również kwestia stosowania defoliantów, które spowodowały niebosiężny skok wskaźników śmiertelności niemowląt i występowania wad wrodzonych).

      Zmiana biegu rzek, nie najgorsza dla przemysłu bawełnianego Azji Środkowej, okazała się katastrofalna dla Jeziora Aralskiego i jego otoczenia. Najwyraźniej nikomu nie przyszło na myśl – albo po prostu nikogo to nie obchodziło – że kiedy zatrzyma się wodę wpływającą do jeziora, szybko przestanie ono być jeziorem.

      Jezioro Aralskie zaczęło się kurczyć już w latach sześćdziesiątych, ale ten proces znacznie przyśpieszył od końca lat osiemdziesiątych. Tylko około jednej piątej wody, która wcześniej je zasilała, pochodziła z opadów deszczu – resztę dostarczały rzeki. Kiedy więc zniknęły, zabrakło świeżej wody, żeby uzupełniać to, co wyparowywało. Poziom wody opadał, zaczęły się pojawiać nowe wyspy i przesmyki; na przełomie wieków jezioro podzieliło się na dwie części: małą północną i większą południową, z dużą wyspą pośrodku. Woda opadała, wyspa rosła i z czasem tylko cienka wstążka wody łączyła wschodnią i zachodnią połowę południowej części jeziora. W końcu one też się rozdzieliły i latem 2014 roku zdjęcia satelitarne pokazały, że wschodnia część zupełnie wyschła, zostawiając po sobie tylko pustynię. Wschodnie jezioro pojawia się i znika, w zależności od pogody.

      To już samo w sobie jest wystarczająco złe, ale wyłania się kolejny problem: kiedy woda wyparowuje, zostawia po sobie to, co zawierała. Przede wszystkim sól. Gdy Jezioro Aralskie się kurczyło, sól zostawała, więc woda była coraz bardziej słona i coraz mniej zdatna do podtrzymywania życia. Zasolenie wzrosło dziesięciokrotnie, co zabiło dosłownie każdą istotę żyjącą w jeziorach i spowodowało zniszczenie prężnego przemysłu rybnego, w którym pracowało sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Co gorsza, wzrastało stężenie zanieczyszczeń przemysłowych i rolniczych, które w końcu osiadły na powierzchni wyłaniającego się dna. Pustynie są, jakie są, więc wiatr podrywał z wysuszonej ziemi tony toksycznego pyłu i soli i rzucał je na leżące wokół byłych jezior wioski i miasta, gdzie mieszkały miliony ludzi. Rażąco wzrosła liczba zachorowań na raka i choroby układu oddechowego.

      To niekoniecznie koniec Jeziora Aralskiego: ostatnie (bardzo kosztowne) wysiłki, by doprowadzić wodę, przyniosły pewną poprawę w małym północnym zbiorniku, w którym stopniowo pojawia się coraz więcej gatunków ryb. Zbiornik południowy praktycznie spisano na straty. Ale Jezioro Aralskie wciąż jest świadectwem naszej skłonności do myślenia, że możemy wprowadzać wielkoskalowe zmiany w środowisku naturalnym, nie wywołując przy tym katastrofalnych skutków ubocznych.

      Co dziwne, jedną z tych dwóch rzek przekształcono nie po raz pierwszy. Nie wiem, czy istnieje kategoria rekordów „najczęstsza zmiana biegu rzeki”, ale jeśli tak, Amu-daria ma duże szanse na zwycięstwo. Przez stulecia interwencje natury i ludzkich rządów zmieniały jej bieg – raz uchodziła do Jeziora Aralskiego, raz do Morza Kaspijskiego, a czasami do jednego i drugiego jednocześnie. Sądzi się, że w drugim stuleciu naszej ery wpływała na pustynię, gdzie wyparowywała, dopóki w pewnym momencie nie skręciła do Jeziora Aralskiego. Na początku trzynastego wieku wyjątkowo drastyczna interwencja imperium mongolskiego znowu zmieniła jej bieg (więcej na ten temat w dalszym rozdziale), kierując co najmniej część nurtu do Morza Kaspijskiego, a pod koniec szesnastego wieku Amu-daria wróciła do Jeziora Aralskiego. W latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku, na długo przed powstaniem Związku Radzieckiego, w cesarstwie rosyjskim poważnie rozważano, czy nie skierować jej z powrotem do Morza Kaspijskiego, ponieważ stwierdzono, że słodka woda się marnuje, wpadając do słonego jeziora. Co?! Ludzie, nie tak to działa.

      Rolnictwo pierwsze sprawiło, że zaczęliśmy wprowadzać dramatyczne zmiany w środowisku, często z nieprzewidzianymi skutkami, ale z czasem straciło monopol. Pod wieloma względami zostało daleko w tyle za przemysłem i naszym najwyraźniej niepohamowanym pragnieniem, by wyrzucać to, co zbędne, gdzie tylko się da – bez jednej myśli o konsekwencjach.

      Przykładem tych konsekwencji jest pożar na rzece Cuyahoga, która pewnego poranka w ciepły letni dzień 1969 roku stanęła w ogniu.

      Rzeki, żeby było jasne, nie powinny płonąć. Dla czytelników, którzy wciąż mają mętne pojęcie na temat ogólnej koncepcji rzek, wyjaśnienie: rzeka to masa wody płynącej w naturalnym korycie, a przecież woda nie jest powszechnie uważana za ciecz szczególnie łatwopalną. Rzeki robią bardzo dużo różnych rzeczy – przenoszą wodę z wyżyn na niziny, są metaforą upływu czasu, tworzą meandry, żeby dzieci mogły nauczyć się nowego słowa na lekcji geografii – ale stawanie w płomieniach absolutnie do nich nie należy.

      Jednak w 1969 roku rzeka Cuyahoga się zapaliła i co więcej, nie po raz pierwszy. I nawet nie drugi. Cuyahoga, która leniwie meandruje przez uprzemysłowioną północną część Ohio, przecina miasto Cleveland i wpada do jeziora Erie, została opisana przez dziewiętnastowiecznego burmistrza Clevelandu jako „otwarty ściek w środku miasta”, była tak zanieczyszczona, że w ciągu poprzednich stu jeden lat stawała w ogniu nie mniej niż trzynaście razy. Płonęła w roku 1868, 1883, 1887, 1912 (kiedy pięciu ludzi zginęło w spowodowanych przez ogień eksplozjach), 1922 i 1930. W 1936 roku potężny pożar szalał przez pięć dni – co, pozwolę sobie powtórzyć, nie jest tradycyjnym zachowaniem w przypadku rzek. Cuyahoga powtórzyła swój wyczyn w roku 1941 i 1948, a później, najbardziej niszczycielsko, w 1952 roku, kiedy zapaliła się zalegająca na wodzie plama ropy o grubości pięciu centymetrów, powodując pożogę, która strawiła most i stocznię; łączne zniszczenia oszacowano na półtora miliona dolarów.

      W porównaniu z pożarem w 1952 roku, ten w 1969 był stosunkowo niewielki, ale zapłon mieszaniny ropy, odpadów przemysłowych i śmieci, które utworzyły coś w rodzaju płynącej z nurtem łatwopalnej góry śmieci, zapewnił imponujące widowisko (płomienie miały wysokość pięciu pięter). Sytuacja została opanowana w ciągu pół godziny – najwyraźniej straż pożarna Clevelandu do perfekcji opanowała gaszenie płonącej rzeki. Ludzie z miasta tak przywykli do tego rodzaju zdarzeń, że gazeta „Cleveland Plain Dealer” poświęciła „pożarowi przeklętej rzeki” ledwie pięć akapitów w środku numeru.

      Ale jeśli anielsko cierpliwi mieszkańcy Clevelandu kwitowali pożary lakonicznym „O, znowu”, to w 1969 roku naród jako całość okazał się mniej wyrozumiały. Po ostatnim pożarze na Cuyahodze sytuacja się zmieniła. Były to przecież lata sześćdziesiąte i społeczeństwem do szpiku kości wstrząsały różne rewolucyjne nowe idee, takie jak „Mniej wojen”, „Nie bądźmy aż takimi rasistami” i „Może spróbujemy nie spieprzyć tej planety do samego końca”.

      Tak więc kilka tygodni po pożarze ukazał się na łamach magazynu „Time” artykuł o stanie amerykańskich rzek, zatytułowany Amerykański system ścieków i cena optymizmu, z pamiętnym opisem Cuyahogi: „Czekoladowobrązowa, oleista,