LUDZIE. KRÓTKA HISTORIA O TYM, JAK SPIEPRZYLIŚMY WSZYSTKO. Tom Phillips. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Tom Phillips
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Техническая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-627-8
Скачать книгу
tysiące strasznych niebezpieczeństw, które czyhają na każdym kroku, i przekazał swoje geny następnemu pokoleniu. Jeśli się uda, zadanie wykonane. Jeśli nie, pech. To oznacza, że ewolucja naprawdę nie jest dalekowzroczna. Jeżeli jakaś cecha zapewnia nam przewagę w danej chwili, zostanie wybrana bez względu na to, czy w końcu nie obciąży naszych prapraprapraprawnuków czymś, co jest żałośnie przestarzałe. Ewolucja nie daje punktów za przewidywanie – argument „Och, ta cecha teraz jest przeszkodą, ale wierz mi, stanie się naprawdę przydatna dla moich potomków za milion lat” absolutnie do niej nie trafia. Ewolucja osiąga wyniki nie przez planowanie, ale raczej przez proste rzucanie absurdalnie wielkiej liczby głodnych, napalonych organizmów w niebezpieczny, bezwzględny świat i patrzenie, kto padnie ostatni.

      To oznacza, że nasz mózg nie jest wynikiem drobiazgowego procesu projektowania, mającego na celu stworzenie jak najlepszych myślących maszyn; jest luźnym zbiorem klisz, improwizacji i skrótów, które uczyniły naszych przodków o dwa procent lepszymi w znajdowaniu pożywienia albo o trzy procent lepszymi w przekazywaniu informacji „O cholera, uważaj, to lew”.

      Te skróty myślowe (formalnie rzecz ujmując, nazywają się „heurystyką”) są absolutnie konieczne do przetrwania, do kontaktów z innymi i do uczenia się na błędach: nie można każdorazowo siadać i opracowywać od podstaw wszystkiego, co chce się zrobić. Gdybyśmy za każdym razem, aby uniknąć szoku na widok wschodzącego słońca, musieli stosować poznawczy odpowiednik wielkoskalowego badania randomizowanego z grupą kontrolną, jako gatunek doszlibyśmy donikąd. Rozsądniejsze dla naszego mózgu jest przyjęcie „O tak, słońce wstaje” po tym, jak kilka razy widzieliśmy to zjawisko. Na tej samej zasadzie, jeśli Jeff mówi, że się zrzygał po zjedzeniu tych fioletowych jagód z tamtego krzaka nad jeziorem, prawdopodobnie lepiej po prostu uwierzyć mu na słowo, niż próbować to sprawdzić.

      Ale tu również zaczynają się problemy. Nasze skróty myślowe (jak wszystkie skróty), jakkolwiek przydatne, czasami spychają nas na niewłaściwą ścieżkę. I w świecie, gdzie problemy, z którymi mamy do czynienia, są bardziej skomplikowane niż „Czy powinienem zjeść te fioletowe jagody?”, prowadzą do wielu błędów. Mówiąc wprost, przez większość czasu twój mózg (i mój, i zasadniczo wszystkich innych ludzi) jest strasznym idiotą.

      Na początek weźmy wspomnianą wcześniej zdolność dostrzegania wzorców i związków. Rzecz w tym, że nasze mózgi są tak bardzo zainteresowane ich szukaniem, że zaczynają widzieć je wszędzie – nawet tam, gdzie ich nie ma. Nie jest to wielkim problemem, kiedy dotyczy czegoś takiego jak na przykład pokazywanie gwiazd na nocnym niebie i mówienie: „Spójrz, to lis polujący na lamę”. Ale jeśli wymyślony wzorzec, który zauważamy, jest czymś w rodzaju „Większość przestępstw popełnia jedna konkretna grupa etniczna”, to… cóż, wtedy robi się naprawdę duży problem.

      Istnieje mnóstwo określeń na ten rodzaj błędnego postrzegania, na przykład „korelacja iluzoryczna” czy „iluzja grupowania”. Podczas drugiej wojny światowej wielu ludzi w Londynie było przekonanych, że niemieckie pociski V-1 i V-2 (już same w sobie ogromnie przerażające) spadają na miasto w ściśle określonych skupiskach – co skłaniało londyńczyków do szukania schronienia w rzekomo bezpieczniejszych dzielnicach czy do podejrzeń, że w pewnych, pozornie nietkniętych, rejonach mieszkają niemieccy szpiedzy. Sytuacja była na tyle niepokojąca, że brytyjski rząd zlecił statystykowi, niejakiemu R.D. Clarke’owi, sprawdzenie, czy to prawda.

      Do jakich wniosków doszedł? „Skupiska” nie były niczym więcej jak sztuczkami płatanymi przez umysł, iluzorycznymi duchami dopasowywania wzorców. Okazało się, że Niemcy nie dokonali dramatycznego przełomu w technice naprowadzania pocisków i że dzielnica Clerkenwell nie była gniazdem tajnych agentów Wehrmachtu; bomby wystrzeliwano w kierunku miasta na chybił trafił. Ludzie widzieli wzory tylko dlatego, że właśnie tak reagują nasze mózgi.

      Nawet wysoko wykwalifikowani profesjonaliści mogą paść ofiarą tego rodzaju iluzji. Na przykład wielu pracowników medycznych z głębokim przekonaniem powie, że pełnia Księżyca nieuchronnie prowadzi do koszmarnie złej nocy na szpitalnym oddziale ratunkowym – napływ pacjentów, dziwaczne obrażenia, psychotyczne zachowanie. Kłopot w tym, że przeprowadzono badania i o ile wiadomo, to po prostu nieprawda: nie ma związku pomiędzy fazami Księżyca a liczbą pacjentów przyjmowanych przez SOR-y. A jednak gromada utalentowanych, doświadczonych profesjonalistów przysięgnie, że taki związek istnieje.

      Dlaczego? Cóż, wiara nie bierze się znikąd. Przekonanie, że w czasie pełni ludzie dziwnie się zachowują, pokutuje od wieków. Stąd słowo „lunatyzm”, stąd mitologia wilkołaka (może być z tym również związane przekonanie o rzekomej korelacji między fazami Księżyca a cyklem menstruacyjnym kobiet). I kiedyś rzeczywiście mogło to być swego rodzaju prawdą. Przed wynalezieniem sztucznego oświetlenia – zwłaszcza latarni ulicznych – światło Księżyca miało znacznie większy wpływ na ludzkie życie. Jedna z teorii mówi, że Księżyc w pełni nie dawał spać bezdomnym koczującym pod gołym niebem, a bezsenność nasilała ich problemy ze zdrowiem psychicznym (ponieważ lubię teorie łączące się z piwem, przedstawię alternatywną sugestię: ludzie przypuszczalnie więcej pili w te wieczory, kiedy wiedzieli, że Księżyc oświetli im drogę do domu, i mniej ich martwiło zabłądzenie albo napaść, albo potknięcie się i umieranie w rowie).

      Bez względu na to, skąd się wziął pomysł na dziwaczny wpływ Księżyca, na długi czas utrwalił się kulturze. I kiedy ktoś usłyszy, że pełnia zwiastuje noc wariactw, prawdopodobnie przypomni sobie wszystko, co potwierdza te słowa – a zapomni wszystko, co im zaprzecza. Mózg nieumyślnie stworzył wzór z przypadkowości.

      Powtarzam, dzieje się tak dlatego, że nasz mózg używa skrótów myślowych. Dwa główne skróty to „heurystyka zakotwiczenia” i „heurystyka dostępności”. I oba bez końca sprawiają nam kłopoty.

      Kotwiczenie oznacza, że gdy podejmujemy jakąś decyzję, zwłaszcza nie za bardzo mając się na czym oprzeć, niewspółmiernie duży wpływ ma na nas pierwsza zasłyszana informacja. Na przykład w sytuacji, gdy brak nam niezbędnej wiedzy, żeby dokonać w pełni przemyślanej oceny – powiedzmy domu, który widzimy tylko na zdjęciu (uwaga dla milenialsów: domy to te wielkie ceglane rzeczy, na których kupno nigdy nie będzie was stać). Nie mając żadnych informacji, możemy tylko spojrzeć na zdjęcie, stwierdzić, że dom wygląda mniej lub bardziej fajnie, i strzelić w ciemno. Ale ocena może zostać dramatycznie wypaczona, jeśli wcześniej usłyszymy sugerowaną sumę – jak choćby w formie pytania: „Jak sądzisz, ten dom jest wart mniej czy więcej niż czterysta tysięcy funtów?”. Ważne jest, by zrozumieć, że tak naprawdę pytanie nie dostarczyło nam żadnych pożytecznych informacji (na przykład za ile ostatnio zostały sprzedane domy w tej okolicy). A jednak ludzie, którym podsunie się sumę sześciuset tysięcy funtów, ocenią dom znacznie wyżej niż ci, którym podsunięto sumę dwustu tysięcy. Takie pytanie, chociaż nie zawiera żadnych informacji, wpływa na naszą ocenę, ponieważ dostaliśmy „kotwicę” – mózg ją chwyta jako punkt odniesienia i dostosowuje się.

      Robimy to niemal do absurdalnego stopnia: strzęp informacji, którego używamy jako kotwicy, może być równie mało pomocny jak przypadkowo wygenerowana liczba, lecz mimo to nasz mózg będzie się go trzymać i od niego uzależniać nasze decyzje. To może być naprawdę niepokojące: w swojej książce Pułapki myślenia Daniel Kahneman podaje przykład eksperymentu przeprowadzonego w 2006 roku na grupie doświadczonych niemieckich sędziów. Pokazano im szczegóły sprawy sądowej, w której kobieta była winna kradzieży w sklepie. Następnie poproszono ich, by rzucili dwiema kośćmi, które (o czym nie wiedzieli) były obciążone w taki sposób, że zawsze wypadało łącznie trzy albo dziewięć oczek. Zapytano ich, czy kobieta powinna zostać skazana na więcej lub mniej miesięcy niż wyrzucona liczba oczek, a na koniec mieli podać długość wyroku.

      Można