W libijskim obozie tych osiem osób spotkało się z Salahem Chalafem (Abu Ijadem), założycielem Czarnego Września, a także z Mohammadem Oudehem (Abu Daoudem), długoletnim bojownikiem Fatahu, godnym zaufania powiernikiem Abu Ijada. Ten ostatni poinformował ich, że wezmą udział w niezwykle ważnej operacji, nie ujawniając jednak jej szczegółów. Przez następne tygodnie grupa doskonaliła umiejętność posługiwania się bronią, w tym pistoletami, pistoletami maszynowymi i granatami, jak również nabierała wprawy w walce wręcz.
Szczególny nacisk położono na kamuflaż. Bojownicy otrzymali pseudonimy i podrobione libijskie paszporty. Polecono im ukrywać twarze przez całą operację i zmieniać często ubrania, żeby obserwujący ich odnieśli wrażenie, że grupa jest o wiele liczniejsza niż w rzeczywistości.
Wywiad izraelski całkowicie przegapił przygotowania odbywające się w Libii. 7 lipca palestyński agent „Lucyfer” ostrzegał Mossad, że „Czarny Wrzesień planuje atak w Europie”, a 5 sierpnia donosił, że „Czarny Wrzesień przygotowuje operację na skalę międzynarodową”377. Nie podawał jednak żadnych szczegółów, a do działu analiz Mossadu wpływało tak wiele alarmów terrorystycznych, że całkiem sporo trafiało do kosza. Raporty „Lucyfera” znalazły się wśród nich.
3 i 4 września 1972 roku ośmiu bojowników Czarnego Września poleciało różnymi samolotami do RFN. Spotkali się w Monachium, gdzie właśnie odbywały się igrzyska olimpijskie. Zmagania sportowców oglądały miliony osób na całym świecie. W imieniu pozbawionych państwa Palestyńczyków chciała wziąć w nich udział OWP, ale spotkała się z odmową Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. „Prawdopodobnie z punktu widzenia tego szanowanego gremium, które udaje apolityczne, nie istnieliśmy – powiedział później Chalaf. – Kierownictwo Czarnego Września postanowiło więc wziąć sprawy w swoje ręce”.
W przededniu akcji w restauracji nieopodal dworca kolejowego w Monachium Oudeh wreszcie przedstawił plan. Ośmiu mężczyzn spisało wspólnie ostatnią wolę i poszło odebrać broń i ładunki wybuchowe, które przemycono z Hiszpanii i ze Szwecji i ukryto w skrytce na dworcu. Oudeh zabrał im paszporty i skierował do bramy A25 w wiosce olimpijskiej. Z łatwością pokonali ogrodzenie i ruszyli w kierunku budynku przy Connollystrasse 31, w którym mieszkali izraelscy sportowcy. W tym czasie w wiosce przebywało trzydziestu dwóch policjantów, jednak tylko dwóch z nich było uzbrojonych, ponieważ niemieckim organizatorom zależało na stworzeniu pokojowej atmosfery. Żaden z funkcjonariuszy nie zauważył, co się dzieje.
5 września około czwartej rano bojownicy Czarnego Września wpadli do budynku zajmowanego przez sportowców z Izraela. Jednemu z nich udało się uciec. Trener zapaśniczy Mosze Weinberg i ciężarowiec Josef Romano próbowali opierać się terrorystom, lecz zostali zastrzeleni. Ich ciała leżały na podłodze przez kolejne dziewięć godzin, a dziewięciu członków drużyny, którzy zostali zakładnikami, musiało na nie patrzeć. Na ciele Romana znaleziono później poważne rany.
Massalha (Issa) rozpoczął negocjacje z przedstawicielami bawarskiej policji i rządu, podczas gdy przyglądały się temu setki milionów widzów na całym świecie. Tego ranka w Jerozolimie Golda Meir z ponurą miną poinformowała Kneset: „W zamian za wypuszczenie zakładników mordercy oczekują uwolnienia dwustu terrorystów przetrzymywanych w izraelskich więzieniach”.
Podczas pełnienia funkcji premiera Meir bezgranicznie polegała na opiniach wyższych urzędników Ministerstwa Obrony i kierownictwa służb bezpieczeństwa378. Z jednym zastrzeżeniem: nie przewidywała negocjacji z terrorystami, pod żadnym warunkiem.
Niemcy zdecydowanie odmówili zawieszenia igrzysk, twierdząc, że zachodnioniemiecka telewizja nie przygotowała alternatywnego programu. „Niewiarygodne, że to ciągną – napisał Jim Murray w «Los Angeles Times». – To prawie tak, jakby ktoś urządził potańcówkę w Dachau”.
Członkowie Sajeret Matkal natychmiast rozpoczęli przygotowania do akcji ratunkowej. Jednak ku zdumieniu Izraelczyków Niemcy (o wiele mniej doświadczeni w rozwiązywaniu tego typu kwestii) odmówili wpuszczenia ich do kraju. Pozwolili jedynie przylecieć dwóm funkcjonariuszom wyższego szczebla (szefowi Mossadu Zewiemu Zamirowi i szefowi działu przesłuchań Szin Betu Wiktorowi Cohenowi). Mogli z oddali przypatrywać się negocjacjom.
Pochodzący z Syrii Cohen mówił biegle po arabsku i miał ogromne doświadczenie w przesłuchiwaniu terrorystów, poza tym prowadził negocjacje z porywaczami samolotu linii lotniczych Sabena. „Pozwolono mi pracować przy sprawie Sabeny – wspominał Cohen. – Z rozmów z porywaczami wiele wywnioskowałem. Z ich dialektów – skąd pochodzą, z tonu ich głosu – w jakim są humorze, z tempa wypowiedzi – jak bardzo są zdenerwowani. Kiedy wyczułem, że są zmęczeni, powiedziałem ludziom z Sajeret Matkal, że czas na akcję”379.
Niestety, w Monachium oferta pomocy ze strony Cohena i Zamira została odrzucona. Izraelczycy mogli tylko patrzeć, jak terroryści wyprowadzają zakładników z budynku i prowadzą ich do stojących w pobliżu dwóch wojskowych śmigłowców Bell UH-1. Scena ta wywarła na Zamirze ogromne wrażenie: „Nie zapomnę tego widoku do końca życia. Po obu stronach ścieżki stały dziesiątki tysięcy ludzi z niezliczonych krajów. Panowała całkowita cisza. Stałem obok [niemieckiego ministra spraw wewnętrznych Hansa-Dietricha] Genschera i [Franza Josefa] Straussa, mając przy sobie Wiktora, i patrzyliśmy na izraelskich sportowców, którzy otoczeni przez terrorystów szli ze związanymi rękami w kierunku helikopterów. To był przerażający widok, zwłaszcza dla Żyda na niemieckiej ziemi, w Monachium”380.
Zakładnicy i porywacze polecieli helikopterami na pobliskie lotnisko wojskowe, gdzie czekał na nich samolot, którym mieli odlecieć, gdy tylko zapadnie decyzja o uwolnieniu palestyńskich więźniów. W ślad za nimi wyruszyły śmigłowce z Zamirem, Cohenem i niemieckimi funkcjonariuszami na pokładach.
Niemcy zaplanowali na lotnisku akcję odbicia zakładników, ale żołnierze, których tam rozlokowali, byli kiepsko wyszkoleni i brakowało im rozpoznania wywiadowczego, ekwipunku snajperskiego i niezbędnego wsparcia. Strzelali w chaotyczny sposób i nie zranili ani nie zabili wystarczającej liczby terrorystów, żeby zapobiec masakrze.
„Terroryści ostrzelali budynek, w którym byliśmy – powiedział mi Zamir. – Wiktor i ja zbiegliśmy po schodach, w ciemności i pod ciągłym ostrzałem, szukając dowódców operacji. Zobaczyliśmy, że terroryści zastrzelili pilotów helikopterów – leżeli na brzuchach. Kiedy znaleźliśmy [niemieckich] dowódców, zażądałem wstępu na dach, żeby porozmawiać z terrorystami i ostrzec ich, że w wypadku dalszego ostrzału zostaną zabici. Dowódcy odmówili, ale my dalej nalegaliśmy, aż w końcu się zgodzili pod warunkiem że będziemy rozmawiać po arabsku, a nie po niemiecku”.
Cohen wziął megafon i próbował nakłonić terrorystów do tego, by się poddali.
„Ale było już na to za późno – ostrzelali nas tylko i ledwo uszliśmy z życiem” – wspominał381.
Zamir zapytał Niemców, dlaczego nie atakują terrorystów. Odpowiedzieli, że czekają na wozy