– Szramogęby! – kwiczała La Rubia. – Stary Szramogęby!
Galarza wycelował kciukiem.
– Ona myśli, że mnie zdenerwuje. – Zaśmiał się cicho. – Szrama to rzecz, z której jest się dumnym – odezwał się głośno – ale piegi rosną na twarzy dziewczyny jeden za drugim, znacząc każdy grzech, jaki popełni. No, nie zazdroszczę temu aniołowi, który musi je liczyć w tym wypadku.
Hieronim nie był zainteresowany pojedynkiem swego nauczyciela z La Rubią. Trąc własny delikatny policzek, rzekł w zadumie:
– Musiałeś źle odparować ten cios.
– Tak myślisz? Może rzeczywiście, ale ma się tylko dwoje ramion i gdy ów niewierny obrzezany pies rzucił się do przodu ze swą zakrzywioną szablą, lewą ręką trzymałem tarczę nad don Luizem, a prawą odpierałem atak lancy. Co byś zrobił w takim wypadku?
Hieronim pomyślał chwilę. Unosząc brwi, zapytał:
– Co znaczy: obrzezany?
Galarza chrząknął:
– To coś, co robią Turcy. Wycinają coś. Więc wówczas...
– Gdzie oni to wycinają?
– W Tunisie – odpowiedział Galarza z naciskiem. – To zdarzyło się w Tunisie, a co to się działo pod Santiago. Jak mówiłem, osłaniałem don Luiza. To największy wojownik, jakiego kiedykolwiek widziałem.
– Taki jak Cyd6?
– Właśnie taki.
– Więc dlaczego on sam się nie osłaniał?
– To proste, nie mógł się sam osłaniać, ponieważ osłaniał cesarza. – Uniósł machinalnie czapkę.
– Oj, to on tam też był? – spytał Hieronim.
– Czy on tam był? Był naszym głównodowodzącym, chłopcze! Był naszym jefe7, i nie ma lepszego, nie tylko na tym świecie. Podobno jest już stary i nie cieszy się takim zdrowiem, jak kiedyś. Ale wówczas potrafił zabić Turka z kuszy z odległości większej niż sto kroków. Sam to widziałem. No cóż, minęły czasy, gdy szlachetni rycerze kręcili na kusze nosami, twierdząc, że nie jest to czysta broń i dobra jedynie na maruderów.
– Tak mówili?
– Tak. Dawała pospólstwu zbytnią przewagę. Grot kuszy przebijał zbroję. Muszę przyznać, że w dużej mierze odbierała walce jej charakter. Zanim wprowadzono kusze, rycerz był właściwie niezniszczalny. Nieprzyjemna sprawa. Mój dziadek mówił mi, że dawno temu, gdy papieżem był Innocenty III, zakazał kusz. Powiedział, że ta broń nie nadaje się do używania przez chrześcijan i że jest znienawidzona przez Boga.
– Twój dziadek zakazał używania kuszy?
– Nie dziadek, tylko papież. Dlatego nigdy nie używał kuszy, nawet jej nie tykał. Zamiast niej używał halabardy. No, to też niezła rzecz, ale...
– Papież używał halabardy?
– Nie, mój dziadek, nie papież. Co się z tobą dzieje?
– Lecz skoro kusza jest zakazana, to jak mógł używać jej cesarz?
Galarza podrapał się w ucho:
– Może papież zmienił później zdanie. Ostatecznie cesarz używał jej przeciwko niewiernym. Czy skończysz wreszcie zadawać głupie pytania? Podnieś kuszę i załaduj ją. Możesz celować tam, gdzie wczoraj.
Hieronim usłuchał machinalnie. Oczywiście jego kusza nie była taka, jakiej używa regularny żołnierz. Zbudował mu ją Galarza – podobnie jak czterem dorosłym strzelcom strzegącym zamku – z drewna, rogu, stali, katgutu. Wykonał też groty i zaopatrzył je w odpowiednie lotki, naoliwił również żłobienie i mutrę obrotową. Była to piękna broń. W każdym razie, jeśli papież zabronił jej używania... Tu przypomniał sobie padre Prieto: dobrze było i należało poznać wszystkie sztuczki diabła. Twarz mu się rozjaśniła, uniósł kuszę, starannie wycelował i pociągnął za spust.
– O jednego Turka mniej – rozpromienił się. – Szkoda, że don Luiz tego nie widział.
Don Luiz. Wszyscy w Villagarcíi mówili o nim tak, jak padre Vela w Leganés zwykł mówić o Bogu. „Jeżeli chcesz przypodobać się don Luizowi, musisz nauczyć się więcej słówek łacińskich.” „Jak przyjedzie don Luiz, będzie chciał, żebyś mu pokazał, jak dobrze trzymasz się na koniu.” „Don Luizowi nie spodobają się plamy na twoim płaszczu.” „Nie opieraj się łokciami na stole, usiądź prosto, don Luiz nie będzie tolerował chłopca niezwracającego uwagi na maniery.”
Wcale nie był pewien, czy polubi don Luiza. Oni wszyscy go tu lubili, nawet jeśli nie wyrażali tego licznymi słowami. Od razu wiedział, czy ludzie lubią osobę, o której rozmawiają. Gdy ją lubili, w ich głosach brzmiała jakaś delikatność, nawet jeśli chodziło o Juana Galarzę.
Tía8 kochała don Luiza, ale to było oczywiste, skoro wyszła za niego za mąż. Najpierw zwracał się niej: „doña Magdalena”, jak mu kazał señor Prévost, ona jednak od razu powiedziała, że może jej mówić „tía”. Było cudownie, że miał ją jako ciocię. Raz, gdy nie czuł się zupełnie dobrze – akurat poprzedniego dnia nadeszły pierwsze świeże figi – położyła go do łóżka i pielęgnowała. Miała chłodne i białe ręce, które pachniały kwiatami.
– Tío...
– Tak, Hieronimie? – Nigdy nie mówiła mu chico czy jeszcze gorzej chiquito9, jak było to w zwyczaju niektórych głupich ludzi – jakby nie wiedział, że nie należy do najwyższych jak na swój wiek.
– Tío, prawda, że jestem straszliwie bogaty?
– Dlaczego? Co masz na myśli, Hieronimie?
– Większość chłopców ma kilka matek i kilka cioć...
– Kilka matek?
– Oczywiście, ich własną oraz Matkę Boską. To znaczy dwie, a dwie – to kilka, prawda? A ja nie, ja mam tylko jedną, ale to Matka Boska. I mam tylko jedną ciocię, a to jesteś ty!
Spojrzał na nią przenikliwie, lecz nie zaśmiała się. Nawet się nie uśmiechnęła. Wyznała:
– Miło, że to powiedziałeś, Hieronimie. Bardzo ci dziękuję.
Nikt nie mógł jej dorównać ani na nią zasługiwać, nawet don Luiz.
Była też dobra – dobra jak święta. Codziennie chodziła na Mszę do kaplicy i później musiał jej powiedzieć, ilu w tym czasie przyszło biednych. Wówczas przynosiła dla nich dwie torby pieniędzy: srebrnych i miedzianych. Znała wszystkich biednych po imieniu oraz gdzie mieszkali i kto był ich krewnym – wszystko. Począwszy od trzeciego dnia pozwoliła mu w swoim imieniu wypłacać im pieniądze, pod jej nadzorem – i nigdy mniej niż dwadzieścia maravedí10 każdemu, a często znacznie więcej. Był wśród nich pewien starszy mężczyzna, stary Pablo z Tordehumos, którego nikt nie lubił i łatwo było się domyślić dlaczego. Był okropnie brudny i miał brzydkie ręce, zniekształcone i pokryte kurzajkami.
Gdy nadeszła jego kolej, Hieronim udał, że upadła mu srebrna