Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0651-7
Скачать книгу
czytał fragment z pism świętego o imieniu Bonawentura. Hieronim słuchał, ale niewiele z tego rozumiał. Raz i drugi czuł na sobie baczne spojrzenie przeora. Czyżby za dużo jadł?

      Gdy posiłek się skończył, przeor znowu odmówił mo­d­litwę, po czym bracia podjęli śpiew – radosny hymn dziękczynienia. Cały czas śpiewając, opuszczali refektarz, przechodząc następnie przez długi korytarz prowadzący z powrotem do kościoła.

      Przeor położył swą pulchną rękę na ramieniu Hieronima.

      – Czas na kompletę – odezwał się. – Nie sądzę, żebyś miał ochotę pójść z nami, co? Mógłbyś udać się do celi, gdzie będziesz spał dzisiaj w nocy; jest tam: druga z prawej. Porozmawiasz sobie trochę z panem Prévostem. Ostatecznie nie jesteś zakonnikiem.

      To powiedziawszy, odszedł, by dołączyć do pozostałych.

      Kompleta, czyli ostatnia modlitwa dnia. Znał ją, chociaż nigdy przedtem w niej nie uczestniczył. Podobali mu się radośni bracia i ich śpiew. A może ów starzec pojawi się w kościele. Chciał go znowu zobaczyć.

      Poszedł dalej, minął celę, gdzie miał spać i prześliznął się przez drzwi do kościoła.

      Teraz było całkiem ciemno, a on nie znał drogi. Nawet gdyby był tutaj starzec, nie byłby w stanie go dojrzeć.

      Słuchał, jak bracia śpiewali na chórze. Brzmiało to tym razem smutnie, niemal żałośnie. Nastała noc i następny dzień może nadejść tylko z Bożej łaski. Gdy obchodził drobnymi kroczkami wielką kolumnę, mógł ich dojrzeć – niczym duchy w mrocznym świetle kilku świec. Po chwili jednak wstali i ruszyli zbiorowo, ale nie żeby wyjść z kościoła, tylko przejść obok głównego ołtarza i dotrzeć do kaplicy Matki Boskiej. I jeszcze raz poszedł za nimi.

      Śpiewali po raz ostatni tego dnia: „Sal-ve Regi-na...”.

      Pozdrowienie Królowej Nieba, najbardziej godnej czci ze wszystkich istot ludzkich – tylko ludzkich, Matki Chrystusa, a od momentu Golgoty – Matki całej ludzkości.

      – Matko – powiedział Hieronim wolno i z uszanowaniem. – Matko, Orędowniczko nasza, one miłosierne oczy swoje ku nam zwróć, a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twego, po tym wygnaniu nam okaż.

      Gdyby tylko mógł Ją choć raz zobaczyć, tylko przez małą chwilę – taką jak wtedy, gdy widział pałac księżnej regentki. Ale w tym celu musiałby czekać aż do końca swych dni na ziemi. Tylko święci, i to niektórzy, widzieli Ją, zanim umarli.

      Wszyscy inni musieli zadowolić się swoimi matkami ziemskimi – jeżeli je mieli.

      Hieronim zacisnął wargi. On nie miał matki innej niż Królowa Nieba.

      „Módl się za nami, Święta Boża Rodzicielko, abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.”

      Służba dla cesarza pociągała za sobą wiele uciążliwości, jednak dola mnicha była znacząco gorsza. Łóżkiem Prévosta była drewniana deska pokryta cienką warstwą słomy. Dzbanek z wodą, stojący w kącie, służył zarówno do picia, jak i mycia. Dzwony budziły w środku nocy akurat w momencie, gdy po godzinach rzucania się i przewracania na tym łożu, zapadał wreszcie w sen. Całe szczęście, nie było karaluchów. To już dużo. Śniadanie też nie było najgorsze, przynajmniej dla gości klasztoru. Ale to ostatnia noc tutaj – co do tego nie miał wątpliwości.

      Szczęśliwie udało mu się złapać na podwórcu przeora. Po pewnej dozie gięcia się w ukłonach, zapytał go o werdykt.

      Przeor wzruszył ramionami:

      – Jest jeszcze za wcześnie, señor Prévost, musi pan to zrozumieć. Ale mimo to powinien mi pan powiedzieć nieco o chłopcu. Nie, nie, nie zamierzam wścibiać nosa w nieswoje sprawy. Czy coś pana gnębi, przyjacielu? Widać wyraźnie, że chowa pan jakiś sekret, prawda? Chciałbym wiedzieć jedno: jaką edukację duchową odbierał chłopiec do tej pory? Musiał mieć dobrego nauczyciela.

      – To był tylko stary proboszcz. Nie znajduję w nim nic szczególnego. Oczywiście, nie znam się na tym za bardzo...

      – Chłopiec jest niezwykle pobożny – stwierdził przeor zamyślony. – Obserwowałem go wczoraj podczas nieszporów. Również w czasie kolacji. Powiedziałem mu, że nie musi uczestniczyć w komplecie, a mimo to przyszedł. Obserwowałem go też dzisiaj rano na Mszy: pozostał na dziękczynienie. Niewielu świeckich to czyni, a już na pewno nie chłopcy w jego wieku. Przed chwilą też widziałem go, jak wślizgiwał się z powrotem do kościoła.

      – Znowu?

      – Tak. Nie wiem, jak dobrze zna go don Luiz...

      Prévost uniósł brwi:

      – Don Luiz widział go ostatni raz sześć lat temu, a wów-czas, rzecz jasna, chłopiec był jeszcze właściwie niemowlęciem.

      – Tym dziwniejsze, jeśli uważa, że chłopiec może mieć powołanie. Wie pan co? On może mieć rację. Nie mogę ocenić z całą pewnością. Przecież chłopiec nie przebywa tu jeszcze nawet cały jeden dzień, a ja nigdy nie podejmuję tak ważkiej decyzji, zanim gruntownie... – tu urwał.

      – Na pewno ojca nie słyszy – rzekł Prévost.

      Ale przeor nie patrzył na wychodzącego właśnie z kościoła chłopca, lecz na trzymającego go za rękę wysokiego siwobrodego mnicha.

      – Ojciec prowincjał...

      Nierówna para zbliżyła się.

      – Ojcze prowincjale, ojcze prowincjale... – przeor był podniecony. – Gdybyśmy tylko wiedzieli... nie mieliśmy pojęcia, że ojciec wrócił.

      Starzec uśmiechnął się, nie wyrzekł ani słowa.

      Prévost już nie mógł się pohamować:

      – Przewielebny ojcze, pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Charles Prévost, sługa Jego Cesarskiej Mości, i jestem tutaj z polecenia don Luiza Quixady, który będzie bardzo rad, jak się dowie, że udało mi się ojca spotkać. Don Luiz prosi ojca o wielką przysługę. Chciałby wiedzieć, czy... Hieronimie, jestem pewien, że masz pozwolenie urwać jeszcze kilka pomarańczy w ogrodzie...

      Lecz starzec nie puszczał ręki chłopca.

      – On będzie żył w świecie – powiedział uśmiechając się promiennie. – Powinien poradzić sobie w świecie, jak przyjdzie na to czas. Skinął chłopcu, delikatnie wysunął swe długie, cienkie palce i poczłapał zmęczonymi krokami, które wcześniej zawiodły go do dalekiego Rzymu, a później z powrotem.

      „Postarzał się – pomyślał przeor. – Bardzo się postarzał. Być może jego osąd nie jest już taki, jak kiedyś. Przecież zaledwie spojrzał na chłopca”.

      Lecz Prévost wyjąkał:

      – Żyć w świecie... żyć w świecie? Skąd on wiedział, że zamierzałem go zapytać? Jakim cudem mógł tak szybko ocenić? Ojciec powiedział...

      – Ojciec prowincjał chadza swymi własnymi drogami. – Czy w głosie przeora można było dostrzec odrobinę goryczy? – No cóż, w każdym razie ma pan swoją odpowiedź. I to znacznie prędzej, niż mógłby pan oczekiwać tego ode mnie.

      Od podwórza dał się słyszeć nagły głos trąb.

      Chłopiec podniósł głowę. W paru skokach był przy murze. Wspiął się nań ze zwinnością małpy.

      – Co też ty wyprawiasz? – krzyczał Prévost.

      – Lepiej zejdź na dół, chłopcze – rzekł przeor.

      Hieronim nie