Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-257-0651-7
Скачать книгу
trzech dniach starzec pojawił się znowu wśród proszących. Wówczas Hieronim uklęknął przed nim, ucałował jego dłoń i ciągle klęcząc, podał mu srebrną monetę.

      Gdy spojrzał w twarz tíi, wiedział, że wszystko znów było dobrze.

      Rozdział czwarty

      Wracał don Luiz. Wyglądało jakby ta wiadomość odmieniała na zamku wszystkich i wszystko. Tía chodziła tam i z powrotem jak we śnie. Gdy Hieronim zadawał pytanie, częściej niż rzadziej zapominała odpowiedzieć albo mówiła coś, co nie miało związku z pytaniem.

      Galarza polerował całą broń, służki krzątały się, czyszcząc, odkurzając i wycierając, nawet La Rubia, która nie bardzo przejmowała się pracą. Całe skrzydło zamku zostało przygotowane i oddane do użytku – położono dywany, wypucowano meble.

      Hieronim czuł się zapomniany. Służący nie pozwolili mu nawet wejść do nowego skrzydła, gdzie byli tak zajęci. Byli nerwowi i spięci.

      A ponieważ byli nerwowi i spięci, zapomnieli zamknąć na klucz drzwi do gabinetu don Luiza, i gdy służący jedli kolację, wśliznął się do środka, żeby dobrze się przyjrzeć.

      To był piękny i bardzo duży pokój, z witrażowym oknem, niczym kościół. Było tam duże, ciężkie biurko, podpierane przez dziwne figury z drewna barwy miodu, z dopasowanymi krzesłami; podłogę pokrywały wielobarwne dywany. Postawienie przez służące kwiatów w pokoju było widomym znakiem, że don Luiz przybędzie jeszcze dzisiaj. Książki – jedna, dwie, trzy... sześć. Nie widział nigdy tylu książek w jednym miejscu, a wszystkie były oprawione w piękną skórę, wysadzaną srebrnymi ozdobami.

      Na ścianie wisiało wielkie malowidło: tía – tía w czarno-złotej sukni, lekko uśmiechnięta. Z pewnością człowiek, który to namalował, musi być czarodziejem. To nie tylko wyglądało jak tía, to wręcz była tía. Wydawało się, że za chwilę zacznie mówić.

      Okno było otwarte i widział, jak drzewa poruszają się delikatnie na wietrze i jakby wzdychają.

      Wówczas dostrzegł tę rzecz na drugiej ścianie – ścianie za biurkiem, i oczy mu się rozszerzyły. Był to krucyfiks, drewniany krzyż z przybitą figurą Chrystusa. Lecz... lecz był na wpół nadpalony.

      Przeraziło go to. Kto mógł to zrobić? Może któraś z pokojówek? Czy tía o tym wie? Gdyby dowiedzieli się, że był w tym pokoju, mogliby pomyśleć, że on to zrobił...

      Ta myśl go zaszokowała. Odwrócił się i... stanął twarzą w twarz z tíą. Sapał. Próbował znaleźć słowa, żeby wyjaśnić, dlaczego się tu znalazł, że niczego nie zrobił, że to nie jego wina. Wówczas zobaczył, że nie patrzyła na niego, tylko na krucyfiks. Jej piękna, blada twarz przybrała wyraz, jakiego nigdy wcześniej nie widział i którego znaczenia nie rozumiał. Był tam smutek i pokora, lecz również radość i duma. Po chwili odezwała się:

      – Ze wszystkich rzeczy znajdujących się w zamku, ta jest najcenniejsza. – Zbliżyła się i położyła rękę na jego ramieniu. – Powiem ci, dlaczego, Hieronimie. Juan Galarza powiedział ci chyba, że don Luiz towarzyszył cesarzowi w wyprawie krzyżowej przeciw niewiernym z Tunisu. Tunis był wtedy gniazdem piratów; żaden statek – chrześcijański czy inny – nie był bezpieczny. Istniało też podejrzenie, a nawet więcej niż podejrzenie, że kontaktowali się oni z moryskami na południu naszej ojczyzny – ludźmi, którzy podawali się za chrześcijan i uczestniczyli w Mszy Świętej, a w nocy potajemnie wracali do islamu i wzywali Mahometa. Zanim don Luiz wstąpił do marynarki, podróżował po Huerta de Valencia i ktoś doniósł mu o pewnym domu, gdzie moryskowie zbierali się na tajnych spotkaniach. Wówczas przebrał się i zatrzymał w sąsiednim domostwie. Następnej nocy zauważył ogień płonący na podwórzu tamtego domu. Wspiął się na mur, uważając, żeby nie zrobić hałasu, i oto było tam około sześćdziesięciu morysków siedzących wokół ogniska i modlących się na klęczkach, kiwających się w górę i w dół swoim zwyczajem.

      Hieronim poczuł, że ręka jej lekko zadrżała.

      Przez cały czas, gdy opowiadała, miała wzrok utkwiony w krucyfiksie, tak jakby czytała ze zwęglonego, okaleczonego drewna, słowa prostego, naturalnego poematu.

      – Chcę być taki, jak on! – Głos chłopca zaskoczył ją. Odwróciła się do niego. Twarz miał zbielałą, oczy roziskrzone, dłonie ściśnięte w pięści.

      – Chcę być taki, jak on! – powtórzył. – Matko Niebieska, daj mi, proszę, bym stał się taki, jak on!

      – Jak Nasz Pan? – zapytała doña Magdalena.

      Potrząsnął głową.

      – Któż może być jak Bóg – powiedział – skoro prawie niemożliwym jest być jak don Luiz?

      Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu spostrzegł w jej oczach łzy.

      – Co się stało, tío? Czy powiedziałem coś niewłaściwego?

      – Nie, nie... – wzięła jego głowę między swoje ręce. – Mam nadzieję, że on ci się spodoba – wyszeptała.

      Dwie