Poza murami, na widok zbliżającej się kawalkady krzyczała, piszczała, tańczyła i klaskała w dłonie cała wieś.
Don Luiz jechał na czele – tylko przed nim mogła otworzyć się brama – i Hieronim ujrzał wysokiego, atletycznie zbudowanego mężczyznę o poważnej brodatej twarzy pod lekkim, lnianym beretem, ubranego w długi jedwabny płaszcz, dosyć zakurzony od długiej jazdy. Jechał na szlachetnym andaluzyjskim mule, okrytym lśniącym białym płaszczem, w bogato zdobionej srebrem uprzęży. Za nim postępowało kilku oficerów na koniach oraz rząd mułów obładowanych bagażami.
Jak go pouczono, Hieronim przyklęknął, żeby podać klucze.
Don Luiz zsiadł z muła. Lecz zamiast zabrać klucze podszedł prosto do doñi Magdaleny i zdejmując beret, uściskał ją całując w oba policzki. Dopiero wtedy zwrócił się w kierunku klęczącego chłopca, wziął od niego klucze i delikatnym dworskim gestem dał mu znak, żeby wstał. Przez krótki moment Hieronim mógł ujrzeć z bliska twarz bohatera z Huerta de Valencia, jego krzaczaste czarne brwi, wydatny orli nos, czarną spiczastą bródkę, z małą tylko domieszką siwizny. Ciemne oczy don Luiza miały nieokreślony wyraz, a on sam się nie uśmiechał. Za moment już go nie było, zniknął wśród ludzi wiwatujących i wznoszących okrzyki. Kapela, skupiona przy wejściu na główne schody, zabrzmiała dźwiękami pieśni Quixadów. Juan Galarza podniósł flagę, a Hieronim z pustą poduszką w rękach, poczuł się nagle samotny wśród tej sceny triumfu, w której nie uczestniczył.
Tego dnia wysłano go wcześnie spać i z poczucia opu-szczenia przez dwie godziny leżał, nie mogąc zasnąć, słu-chając słabych wątków muzyki dochodzącej z sali balowej. Może od teraz tak już będzie. Przybył don Luiz i w niczyjej głowie nie było już miejsca na kogokolwiek innego.
Widział go ponownie na porannej Mszy oraz podczas śniadania, ale byli tam też oficerowie oraz rozmawiano dużo o polityce w związku z Flandrią i Niemcami, przywołując dziesiątki imion, które nic mu nie mówiły. Tía obdarzyła go przelotnym pocałunkiem w czoło i pospieszyła zadbać o potrzeby gości. Wówczas wstał padre Prieto i skinął na niego. Hieronim podążył za nim do pokoju duchownego, żeby odbyć zwyczajową lekcję.
– Przetłumacz na grecki: „Gdy król perski powiedział Leonidasowi, iż jest ich tak wielu, że ich strzały przysłoniły słońce, król Sparty odrzekł: «Tym lepiej, będziemy walczyli w cieniu...»”.
Następnie była lekcja łaciny, a po niej francuskiego. Robili z niego mnicha albo prawie mnicha.
Poczuł się lepiej, gdy Juan Galarza przybył zabrać go na lekcję jazdy.
– Dzisiaj nie będzie nic nowego – odezwał się znowu Galarza. Ciekawe, że tym razem niczego nie skrytykował, choć Hieronim wiedział, że zrobił parę błędów, zwłaszcza w ćwiczeniach kombinacyjnych.
Zbliżała się godzina posiłku południowego i Hieronim poszedł do swego pokoju, by się przebrać i umyć. Akurat gdy udawał się do sali jadalnej, zjawiła się La Rubia, żeby donieść mu, że don Luiz pragnie widzieć go w swym gabinecie.
Don Luiz... w gabinecie... Skinął dziewczynie zdawkowo i skierował się do gabinetu. Zdawało się, że stąpa coraz drobniejszymi krokami, a gdy zapukał do drzwi, nogi jakby odmówiły mu posłuszeństwa, tak iż ledwo się na nich trzymał.
Głęboki głos poprosił go, by wszedł, co uczynił, zamykając za sobą drzwi.
Don Luiz siedział za swoim biurkiem, pod krucyfiksem, o który wystąpił do walki przeciwko sześćdziesięciu moryskom.
– Podejdź bliżej, Hieronimie – rzekł ani uprzejmie, ani nieuprzejmie. – Chcę ci powiedzieć, że generalnie jestem zadowolony z twoich postępów. Greka, jak się wydaje, zanadto cię nie interesuje, i żałuję, że tak jest. To jedyny język, który swym pięknem dorównuje hiszpańskiemu, a czytanie Homera, Tukidydesa czy Eurypidesa w oryginale sprawia dużo przyjemności.
Oczywiście to samo usłyszał od padre Prieto.
– Trochę lepiej idzie ci z łaciną i podoba mi się twoja wymowa francuska – ciągnął dalej don Luiz. – Musisz dojść do perfekcji w obu tych językach. Łacina jest językiem, którym Bóg przemawia do nas za pośrednictwem swego świętego Kościoła. Francuski natomiast jest językiem naszego chrześcijańskiego nieprzyjaciela i musimy go rozumieć. Nie będziesz musiał uczyć się ani tureckiego, ani arabskiego, bo jedyny język, jakim mówimy do Turków i Arabów – to język miecza. Obecnie się go uczysz, obserwowałem cię.
Hieronim się zaczerwienił.
– Nigdy nie będziesz dużym, ciężkim mężczyzną – dodał don Luiz. – Dlatego musisz zwiększyć siłę swych mięśni. Porozmawiam na ten temat z Galarzą. Jazdę poprawisz, gdy nauczysz się traktować swego rumaka jak przyjaciela, a nawet więcej: jako część samego siebie. W fechtunku bacz, byś panował nad swym temperamentem. W ostatecznym rozrachunku, opanowany gracz zawsze triumfuje nad rozgorączkowanym, wtedy gdy siła, umiejętności i jakość broni są równe. Ale ogólnie, jak powiedziałem, jestem zadowolony.
– Dziękuję, don Luizie – odpowiedział Hieronim prawie bez tchu.
– Jeszcze jedno. – Don Luiz powstał. – Doña Magdalena opowiedziała ci historię tego oto krucyfiksu. – Zdjął go i trzymał z uszanowaniem w rękach. – Weź go – powiedział cicho.
Musiał powtórzyć, zanim Hieronim odważył się wykonać to polecenie. Palce chłopca drżały, gdy zaciskał je na tym świętym drzewie.
– Jest twój – rzekł don Luiz.
Hieronim wykrztusił:
– M-mój?
– Powieś go nad swym łóżkiem i strzeż dobrze, żeby Ten, który jest tam przedstawiony, strzegł ciebie.
Z oczami pełnymi łez chłopiec ucałował nadpalone stopy Ukrzyżowanego. Nie potrafił wyrzec słowa. Potajemnie się modlił, żeby Bóg pozwolił mu umrzeć za pana Villagarcíi.
Dlaczego? Dlaczego don Luiz tak go uhonorował? Nie zrobił nic, żeby na to zasłużyć. Jeszcze niczego w ogóle nie zdziałał ani dla Boga, ani dla cesarza. Ale z drugiej strony każdy modli się w czasie Mszy Świętej: Domine, non sum dignus... Panie, nie jestem godzien... – potem jednak podchodzi do balasek. To zwykła zuchwałość, naprawdę, Bóg jednak jakby się nie sprzeciwiał. Tak samo cesarze starali się naśladować jak najdokładniej Boga, a podle urodzeni – jak najdokładniej cesarza. I może dlatego władcy czasami uhonorowywali poddanych, zanim ci na to zasłużyli. Nawet zwykły żołnierz otrzymywał srebrnego reala, zanim jeszcze włożył mundur.
Ale ten krucyfiks to coś więcej – to więcej niż najwyższy zaszczyt, o jakim można pomyśleć. Tía powiedziała, że jest to najcenniejszy przedmiot na zamku. To był relikt, święty relikt, i został oddany w jego pieczę. Jeszcze wczoraj czuł się nikim, wydawało mu się, że nikomu na nim nie zależy, teraz zaś został stróżem najcenniejszego przedmiotu na zamku. Don Luiz powiedział nawet, że należy on do niego. Lecz tak przecież być nie może. Nikt nie może go mieć na własność, jak czapkę lub płaszcz, konia czy dom. Nikt nie może być właścicielem rzeczy, która jest święta.
Padre Prieto donosił, że jego uczeń robi zadziwiające postępy. To samo meldował Galarza.
– Jest zwinny jak kot. Czego mu nie dostaje po stronie czystej siły, nadrabia szybkością i finezją. Jeżeli tak dalej pójdzie...
Don