Wcisnęła mu go w dłoń. Powóz zniknął za domem wdowy Fuentes, który pilnie potrzebował nowego dachu. Musi porozmawiać o tym z Valverdem.
Padre Domingo czytał na głos:
– Charles Prévost, człowiek wielce godny zaufania, przybędzie do Villagarcíi z około ośmioletnim chłopcem. W imię mojej miłości do Ciebie i Twojej do mnie błagam, żebyś zaopiekowała się chłopcem i dała mu swoją macierzyńską ochronę.
Doña Magdalena zesztywniała cała na ciele i przygryzła wargę.
– Chłopiec jest synem jednego z mych najlepszych przyjaciół – kontynuował brat – którego imienia nie wolno mi wyjawić, którego wszak wysokie urodzenie i reputacja jest poza dyskusją. Chłopiec ten, o imieniu Hieronim, musi otrzymać wychowanie należne synowi rycerza, lecz życzeniem jego ojca jest, żeby nie stał się nadmiernie ambitny oraz żeby ubierał się skromnie. – Ponownie ostrożnie zwinął list. – Chłopiec około ośmioletni – powtórzył. – To znaczy, że urodził się trzy lata wcześniej, zanim poznałaś don Luiza.
– Tak.
Uśmiechnął się ze współczuciem.
– Jedną z największych zalet bycia księdzem jest to, że wierzy się swemu Mistrzowi w sposób bezwarunkowy. Lecz do tej chwili uważałem, że twemu mężowi nie można nic zarzucić. Oczywiście łatwo żywić wiarę, póki nie podlega ona próbie.
– Zadam pytanie kapłanowi, zakonnikowi – głos jej się łamał i ciągle patrzyła na oddaloną wioskę, gdzie nie widać było teraz żadnego ruchu. – Dlaczego miałoby być wolą Boga, żebym nie mogła dać syna don Luizowi?
Wziął głęboki oddech.
– Nie wiem, chiquita.
– Przynajmniej jesteś uczciwy.
– Oczywiście, nie ma sensu zbytnio spekulować – rzekł powoli. – Ale być może... może Bóg chce, żebyś wylała całą swą miłość na tego tam chłopca.
Wreszcie się odwróciła. Wargi miała białe.
– Mówisz, że nie ma co spekulować. A ja mogę mieć tylko nadzieję, że nie taka jest wola Boża. Bo jest mi bardzo trudno nie żywić do niego nienawiści, jeszcze zanim go zobaczyłam. A teraz zejdźmy na dół.
Szybko opuściła pomieszczenie i zaczęła schodzić wąskimi schodkami. Ojciec Domingo szedł za nią w milczeniu.
Stał za nią w korytarzu na pierwszym piętrze, gdy klasnęła w dłonie, wzywając służbę: dwie dueñe4, doñę Isabel i doñę Petronilę de Alderete – ubrane całkiem na czarno, nie licząc dwóch białych czepków; lokajów: Diego Ruiza i Juana Galarzę – weteranów wojny przeciwko niewiernym w Tunisie; Pedro, majordoma; Valverde, jałmużnika umiejącego zarówno czytać, jak i pisać; trzech paziów i dwie ze służących: Luisę i La Rubię5, z rudymi warkoczami i tysiącem piegów. Z pierwszego piętra wiodły szerokie schody na podwórze, gdzie była studnia oraz starannie przystrzyżone, ulubione krzewy don Luiza.
Wszyscy tworzyli zwartą gromadę u wejścia na schody. Ojciec Domingo uśmiechał się gorzko. „Ona nie przyjmuje przecież gościa – myślał – odpiera jedynie atak.” Nigdy jeszcze nie widział jej takiej. Może to syn don Luiza. Coś takiego już się zdarzyło... chociaż don Luiz... no cóż, nawet najbardziej prawemu człowiekowi może powinąć się noga. Lecz jeżeli to prawda, to nie można mieć pretensji do chłopca. Nawet najlepsze i najuczciwsze kobiety nie potrafiły być sprawiedliwe, gdy w grę wchodziły emocje. A w dodatku, jeśli – z nieznanego powodu – niewieście samej niemogącej począć, podrzuca się na wychowanie dziecko innej kobiety, żywy wyrzut wobec jej niepłodności... Don Luiz nie powinien był tak jej zaskakiwać. Gdyby przygotował ją należycie...
Otwierała się brama zbrojona żelazem i oto wjechał powóz, stukocząc i posuwając się z trudem obok krzewów i studni, i znowu krzewów. Następnie skręcił w lewo i zatrzymał się.
Kątem oka ojciec Domingo widział twarz siostry: napiętą i bladą. Nie mógł dostrzec jej oczu.
Z powozu wyłonił się tęgi mężczyzna ze wspaniałym wąsem, spojrzał w górę, zdjął kapelusz, ukłonił się, włożył ponownie kapelusz, obrócił się i zobaczył, że jego towarzysz, któremu chciał pomóc wysiąść, już to zrobił.
Szczupły chłopczyk o włosach blond i niebieskich oczach, skromnie ubrany, stał u podnóża schodów. Widząc, że nie ma nikogo, spojrzał w górę, po czym zaczął powoli wchodzić po schodach.
Słychać było tylko jego lekkie stąpanie.
Patrzył prosto na doñę Magdalenę. W połowie schodów zatrzymał się. Być może otyły mężczyzna powiedział mu, że zobaczy wielką damę. Może przypomniał sobie, czego uczyła go Ana de Medina o właściwym przywitaniu najznakomitszej damy. Ukląkł na jedno kolano i podniósł ręce ze złożonymi dłońmi.
Nastąpił szelest czarnego welwetu, koronek oraz błyszczących białych krez i pani na Villagarcíi schyliła się nad chłopcem, podniosła go i wzięła w swe ramiona.
Ojciec Domingo wypowiedział półgłosem bardzo radosną małą modlitwę, jako że on również zszedł na dół. Nadal przyciskając do siebie rozczochraną głowę chłopca, doña Magdalena podniosła załzawioną twarz.
– Jaka szkoda – szepnęła. – Jaka szkoda, że nie jestem matką tego anioła.
Ojciec Domingo uśmiechnął się tak szeroko, że prawie znowu się rozzłościła.
Łacina była fatalna, ale greka została chyba wymyślona przez diabła.
Hieronim zasugerował to całkiem poważnie ojcu Guillenowi Prieto, który uczył go obu języków. A Prieto – sympatyczny, pulchny młody człowiek, z gęstą czupryną niesfornych czarnych włosów, równie poważnie zaznaczył, że jeśli to prawda, to nadal warto uczyć się greki.
– Jeżeli chcesz pobić wroga, musisz znać wszystkie jego sztuczki.
Hieronim spojrzał na niego co nieco z niedowierzaniem, zdecydował jednak ustąpić w tym punkcie. Gdy jednak padre Prieto opowiedział o tym ojcu Garcii Moralesowi, głównemu kapelanowi zamku, starszy ksiądz potrząsnął głową:
– Rzeczywiście niebezpieczny argument. Na jego podstawie chłopiec mógłby pomyśleć, że ma prawo studiować cokolwiek, co jest zabronione. Otóż, mógłby nawet studiować czarną magię!
– Tu w Villagarcíi nie będzie miał po temu zanadto okazji – odpowiedział wesoło padre Prieto.
– Być może nie będzie miał. Lecz nie będzie tu przebywał całe życie i może przypomni sobie twoje nauki, gdy kiedyś zetknie się z czymś zakazanym. Powinieneś mu był powiedzieć, że greka nie została wynaleziona przez diabła, skoro Kościół podczas Mszy używa przynajmniej kilku greckich słów.
– Kyrie eleison – uśmiechnął się Prieto przepraszająco. – Powiem to, gdy nauczy się czasowników nieregularnych.
Nie dodał, że to prawdopodobnie wymagać będzie lat. Hieronim był szybki w tym, czego lubił się uczyć.
Juan Galarza, który uczył go szermierki, używania lancy i kuszy oraz sztuki jeździeckiej, nie miał powodów do narzekania. Obaj szybko się zaprzyjaźnili i służące często chichotały,