Godzina zagubionych słów. Natasza Socha. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Natasza Socha
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Короткие любовные романы
Год издания: 0
isbn: 9788308071953
Скачать книгу
prosto z drzewa.

      – Pysznie to brzmi – wyszeptała Katarzyna. – Naprawdę.

      – Powiesz mi, kto to jest? I dlaczego się z nim spotykasz? – spytała niespodziewanie Marianna.

      Katarzyna spuściła głowę. Wcześniej to pytanie nigdy nie padło. Były wyrzuty, pretensje, były ostrzeżenia, że będzie tego żałować. Były historie, które matka słyszała od innych i które nigdy dobrze się nie kończyły. Ale ani razu nie padło to zasadnicze pytanie. Teraz trzeba odpowiedzieć od razu, bez żadnego owijania w bawełnę, bez żadnych wstępów i tłumaczeń. Bez usprawiedliwiania się.

      – On… On lubi majonez.

      Marianna szerzej otworzyła oczy.

      – Rozumiem, że Robert woli keczup?

      – Chodzi o to, że nigdy wcześniej nie spotkałam faceta, który kocha majonez tak samo jak ja.

      – Rozumiem – Marianna z powagą skinęła głową. – Majonezowy facet to faktycznie jest jakiś argument.

      Katarzyna zaśmiała się.

      – Wiem, jak to brzmi, ale właśnie dlatego się zakochałam. On mnie po prostu zauważa. Gdy na mnie patrzy, to tylko na mnie. Nie w bok, nie gdzieś ponad moją głową. Nie ma w tym spojrzeniu zniecierpliwienia, jest spokój, czułość.

      – A Robert?

      – Robert lubi słuchać swojego głosu. Każdy inny głos mu w jakimś sensie przeszkadza, jakby wbijał się nieproszony w pewną melodię, do której Robert jest przyzwyczajony i której nie ma ochoty zmieniać.

      – Chcesz się rozwieść?

      Katarzyna powoli zaczęła kiwać głową.

      – Chcę, mamo.

      Po raz pierwszy powiedziała to na głos. W końcu wyartykułowała coś, co do tej pory napełniało ją strachem. Nie jest łatwo odejść od kogoś bez ważnych powodów. Co powiedziałaby w sądzie? Że mąż nie patrzy na nią tak, jak by chciała? Że używa zbyt wielu metafor, którymi zasłania faktyczny problem? Że nie odróżnia czasem bohatera książkowego od osoby, z którą mieszka, i zapomina, że to właśnie ona potrzebuje więcej uwagi? Że jego słowa, choć wypowiadane tak często i chętnie, niewiele znaczą? I że nigdy nie kupił jej majonezu, chociaż wie, że ona go uwielbia?

      To nie są żadne argumenty.

      To była histeryczna wizja jej życia z Robertem. Przerysowana, nasiąknięta pragnieniami, których właściwie nie umiała do końca sprecyzować. A sąd oczekuje konkretów. Jasnych i prostych zdań na temat różnic charakterów lub niezgodności w oczekiwaniach.

      On chciał seksu, ona nie. Lub na odwrót.

      On przegrał pieniądze w kasynie, ona go zdradzała.

      To były słowa dosadne, mocne, na których można było oprzeć pozew o rozwód. A jak brzmiałaby jej argumentacja?

      W jego dotyku nie było czułości.

      W jego spojrzeniu nie było zainteresowania.

      W jego słowach nie było esencji.

      W nim nie było jej.

      Czy sąd potrafiłby jakoś zmierzyć poziom czułości? Podać parametry zainteresowania? Zważyć znaczenie słów?

      Z nikim o tym nie rozmawiała, bo nie do końca była pewna, co tak naprawdę zarzuca Robertowi. Dopiero kiedy poznała Marcina, zrozumiała, czego jej brakowało.

      – Kim on jest? – spytała Marianna.

      Marcin to informatyk. Ścisły, precyzyjny umysł. Logiczny, analityczny. Cyfry, porządek, myślenie linearne, krok po kroku, planowanie, operowanie liczbami, dosłowność, szczegółowość. W zasadzie nie było w nim nic, co mogłoby Katarzynę zafascynować. Zero spontaniczności, kreatywności, wyobraźni, marzeń. A ona zawsze myślała, że tego właśnie szuka. Kolorów. Obrazów. Ale to nie była prawda i Katarzyna powiedziała o tym teraz matce. A na końcu dodała:

      – Ja szukam po prostu swojego odbicia w czyichś oczach.

      Miłość jest elementem życia. Nie ta wielka, pompatyczna i przepełniona uniesieniem, lecz ta, na którą składają się brakujące kawałki drugiej osoby. W zasadzie nie ma ludzi kompletnych. Człowiek jest pełen dziur, niedomówień i niedokończonych fragmentów, które wypełnić może tylko ktoś odpowiedni. On też ma swoje brakujące odpryski i szuka kogoś, kto je załata. Kiedy te dwie osoby w końcu się spotkają, układanka jest wreszcie gotowa.

      Katarzyna zastanawiała się, dlaczego tak trudno było jej się zdecydować na dziecko. Miała trzydzieści dwa lata, wykładała literaturę angielską, miała męża i trzypokojowe mieszkanie. To była pewna baza, do której zazwyczaj się dąży, zanim człowiek zdecyduje się na kolejny krok.

      Dziecko.

      Wszystko przemawiało za tym, żeby do tych stabilnych fundamentów dołożyć jeszcze jedną warstwę i cieszyć się z kolejnego punktu na życiowej liście zadań. A jednak Katarzyna nie mogła. Albo nie chciała. A może jedno i drugie?

      Marcina poznała zwyczajnie, podczas międzynarodowej konferencji All that Gothic, zorganizowanej z Katedrą Literatury i Kultury Amerykańskiej. Ona miała wykład, on obsługiwał konferencję od strony technicznej. Zaczepili się spojrzeniem, a potem zaczęli rozmawiać, dyskutować i nawet starczyło im czasu na kawę. Później poszczególne elementy zaczęły do siebie coraz bardziej pasować, a Katarzyna poczuła, że staje się kompletna, częściej się uśmiecha i szerzej otwiera oczy. Zaczęła nawet inaczej chodzić, jakoś odważniej, stabilniej. I nie patrzyła już ciągle pod nogi.

      Tę zmianę zauważyła również Marianna.

      – Nie rób tego – powiedziała któregoś dnia.

      Katarzyna od razu zrozumiała, o co jej chodzi. Spojrzała na matkę i zacisnęła usta.

      – Nie rób tego – powtórzyła Marianna, a potem zaczęła z zaciętością szorować garnki.

      Nie wracały do tego tematu przez jakiś czas, chociaż Katarzyna czuła, że matka ją obserwuje, że widzi te wszystkie stopniowe zmiany, nawet jeśli nie zauważał ich nikt inny. Jednak od tego momentu zaczęło się między nimi psuć jeszcze bardziej. Wszystkie rozmowy kończyły się zaprószeniem ognia.

      – Nie dozujemy proszków na wyczucie.

      – Mamo, daj spokój. Zawsze tak robiłam.

      – Na każdym opakowaniu podana jest wymagana ilość środka piorącego – matka nie ustępowała.

      – Przestań.

      – Gdybyś przestrzegała zasad, na początek tych dotyczących prania, to może również przestrzeganie tych życiowych przychodziłoby ci łatwiej.

      Katarzyna w takich momentach natychmiast uciekała. Najpierw przestawała słuchać i odcinała się mentalnie, a potem po prostu wybiegała z domu i szła przed siebie, oddychając głęboko. Z Marcinem spotykała się raz w tygodniu. Magiczne wtorki. Miała wtedy wolne na uczelni i tę wolność zamieniała na kilka cudownych godzin z mężczyzną, z którym bez zastanowienia mogłaby mieć dziecko. On zaspokajał te jej potrzeby, które głęboko w sobie uśpiła.

      – Wiem, co masz na myśli – powiedziała teraz Marianna. – Namiętność jest głodem. A głód trzeba zaspokoić. Na moment znika wtedy wszystko. Rodzina, obowiązki, praca, zobowiązania. Całym światem staje się ta druga osoba, z którą chce się dzielić każdą sekundę.

      Tak właśnie było z Katarzyną. Wiedziała, że namiętność jest jak przygoda, która pociąga i kusi. Że jest ryzykiem, niespodzianką, kumulacją emocji i tysiącem znaków zapytania. I właśnie to zachwycało ją najbardziej. Bo namiętność pozwala na zatracenie się w pożądaniu, na oszukiwanie, kłamstwa, tworzenie własnej rzeczywistości.