NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-227-2
Скачать книгу

      Napotkała wzrok Wynstana, który patrzył na nią z czymś w rodzaju podziwu.

      Rozejrzała się za Guillaume’em, ale nigdzie go nie widziała.

      *

      Ktoś musiał usłyszeć, co powiedziała do Guillaume’a, bo przed wieczerzą wiedział o tym cały zamek. Cat poinformowała ją, że wszyscy o tym mówią, i Ragna zauważyła, że na jej widok ludzie uśmiechają się, a zaraz potem szepczą coś między sobą i śmieją się, jakby przypominali sobie jakiś żart. Dwa razy usłyszała, jak ktoś szepcze: „Jeśli nie wiesz, co zrobić, naszczaj na ogień!”.

      Nazajutrz rano Guillaume wyruszył do Reims. Został obrażony i stał się obiektem żartów. Ucierpiała jego godność. Wyjechał po cichu i w pośpiechu. Ragna nie chciała go upokorzyć, cieszyła się jednak, widząc, jak odjeżdża.

      Rodzice dali za wygraną. Poinformowali Wynstana, że propozycja jego brata została zaakceptowana – łącznie z dwudziestoma srebrnymi funtami. Ślub zaplanowano na pierwszego listopada, na dzień Wszystkich Świętych. Biskup wrócił do Anglii z dobrymi wieściami. Po kilku tygodniach przygotowań Ragna miała popłynąć za nim.

      – Jak zwykle postawiłaś na swoim – powiedziała jej matka. – Guillaume cię nie chce, a ja nie mam siły szukać kolejnego dobrze urodzonego Francuza. Przynajmniej jakiś Anglik uwolni mnie od ciebie.

      Ojciec był bardziej uprzejmy.

      – A więc koniec końców miłość triumfuje – skwitował. – Zupełnie jak w tych starych opowieściach, które tak bardzo lubisz.

      – Właśnie – przyznała Genevieve. – Tyle że te historie zwykle kończą się tragicznie.

      ROZDZIAŁ 8

      Początek września 997

      Edgar zamierzał zbudować łódź, która spodoba się Drengowi.

      Niewielu lubiło tego człowieka, bo i trudno było go lubić. Był nieżyczliwy i skąpy. Odkąd Edgar zamieszkał w karczmie, lepiej poznał jego rodzinę. Starsza żona, Leaf, przez większość czasu pozostawała chłodnie obojętna wobec męża. Młodsza, Ethel, wyraźnie się go bała. Kupowała jedzenie i gotowała, a gdy wyrzekał na ceny, płakała. Edgar zastanawiał się, czy któraś z nich kiedykolwiek kochała Drenga, w końcu uznał, że nie: obie pochodziły z biednych wieśniaczych rodzin i zapewne wyszły za niego dla majątku.

      Niewolnica Blod nienawidziła karczmarza. Kiedy nie pokładała się z wędrowcami spragnionymi uciech, zaganiał ją do sprzątania domu i obejścia, kazał jej doglądać świń i kur albo wymieniać sitowie w chacie. Zawsze był wobec niej szorstki, a ona chodziła skwaszona i rozżalona. Gdyby nie była taka nieszczęśliwa, zarobiłaby dla niego więcej pieniędzy, on jednak chyba tego nie rozumiał.

      Kobiety polubiły Brindle. Suka zdobyła ich sympatię, przeganiając lisy z kurnika. Dreng nigdy jej nie pogłaskał, przez co traktowała go jak powietrze.

      Karczmarz kochał jednak córkę, a ona kochała jego. Gdy ją widział, uśmiechał się, podczas gdy większość ludzi witał szyderczym uśmieszkiem albo, w najlepszym wypadku, grymasem, który mógł uchodzić za uśmiech. Dla Cwenburg odrywał się od zajęć, siadali oboje i czasami długo rozmawiali przyciszonymi głosami.

      To dowodziło, że można nawiązać z nim normalną ludzką więź i Edgar postanowił spróbować. Nie liczył na sympatię, raczej na współpracę bez wzajemnej niechęci.

      Pracował nad brzegiem rzeki, bo na szczęście gorący, słoneczny sierpień ustąpił miejsca ciepłemu i równie słonecznemu wrześniowi. Edgar czuł radość, mogąc znowu budować, ostrzyć narzędzia, wdychać zapach ściętego drewna, wyobrażać sobie kształty i spojenia i wprowadzać w życie swój zamysł.

      Przygotowawszy wszystkie drewniane elementy, rozłożył je na ziemi tak, by nabrały konturów łodzi.

      Dreng spojrzał na nie i rzucił oskarżycielsko:

      – Na łodzi deski zwykle zachodzą na siebie.

      Edgar spodziewał się pytań i miał gotowe odpowiedzi, był jednak ostrożny. Musiał przekonać Drenga tak, by nie wyjść na mądralę.

      – Mówicie o kadłubie budowanym na zakładkę. Ale to będzie łódź płaskodenna z poszyciem klepkowym stykowym. A przy okazji, mówimy klepki, nie deski.

      – Klepki, deski, kogo to obchodzi! Lepiej mi powiedz, dlaczego ta łódź będzie miała płaskie dno.

      – Głównie po to, żeby ludzie i bydło mogli na niej stać i żeby można było bezpiecznie przewozić kosze i worki. Nie będzie zbytnio przechylała się na boki, dzięki czemu pasażerowie będą spokojniejsi.

      – Skoro to taki dobry pomysł, dlaczego wszystkie łodzie nie są tak budowane?

      – Bo większość z nich musi ciąć fale i prądy. Z barką jest inaczej. Na rzece nie ma fal, prąd jest stały i niezbyt silny, a prędkość nie jest ważna, gdy ma się do pokonania pięćdziesiąt jardów.

      Karczmarz mruknął i wskazał pasy poszycia tworzące burty.

      – Rozumiem, że relingi będą wyższe niż to.

      – Nie. Rzeka nie jest wzburzona, więc łódź nie potrzebuje wysokich burt.

      – Dzioby łodzi są zwykle spiczaste, a ta jest prosta na obu końcach.

      – Z tego samego powodu: nie musi pokonywać fal. A proste końce ułatwiają wejście i zejście. Po to też są trapy. Nawet bydło może wejść na tę łódź.

      – Musi być taka szeroka?

      – Tak, jeśli ma pomieścić wóz – odparł Edgar i licząc na dobre słowo, dodał: – Przewoźnik barki w ujściu rzeki w Combe liczy sobie ćwierć pensa od koła: ćwierć pensa za taczkę, pół pensa za wózek ręczny i pensa za wóz zaprzężony w woły.

      Na twarzy Drenga odmalowała się chciwość.

      – Nie mamy tu wielu wozów – rzucił jednak po chwili.

      – Wszystkie jadą do Mudeford, bo wasza stara łódź nie pomieściłaby ich. Zaczekajcie, niedługo zobaczycie ich więcej.

      – Wątpię – mruknął Dreng. – Poza tym będzie ciężka do wiosłowania.

      – Nie będzie miała wioseł. – Edgar wskazał dwa długie kije. – Głębokość rzeki nie przekracza sześciu stóp, więc można ją pokonać, odpychając się kijami. Wystarczy do tego jeden silny mężczyzna.

      – Ja nie mogę, mam chore plecy.

      – Dwie kobiety też dadzą radę. Dlatego zrobiłem dwa kije.

      Kilku wieśniaków zeszło nad rzekę i przyglądało się im z zaciekawieniem. Jednym z nich był Cuthbert, ksiądz parający się złotnictwem. Był zręczny i mądry, choć nieśmiały, a dręczony przez dziekana Degberta, stronił od ludzi. Edgar często z nim rozmawiał, jednak odpowiedzi księdza były zdawkowe. Ożywiał się tylko wtedy, gdy rozprawiali o rzemiośle.

      – Zrobiłeś to wszystko wikińskim toporem? – zapytał.

      – Nie mam innych narzędzi. – odparł Edgar. – Używam obucha jako młotka. I dbam o to, żeby ostrze się nie stępiło. To najważniejsze.

      Cuthbert był pod wrażeniem.

      – Jak połączysz klepki, żeby szczelnie do siebie przylegały?

      – Przybiję je do drewnianego szkieletu.

      – Żelaznymi gwoździami?

      Edgar pokręcił głową.