NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-227-2
Скачать книгу
– warknął Dudda.

      – Wcale nie. Upadłeś, bo znowu wypiłeś do wieczerzy za dużo piwa. – Seric skinął głową na chłopaka, dając mu znać, żeby zniknął im z oczu, po czym zabrał stamtąd awanturnika. Edgarowi nie trzeba było powtarzać dwa razy.

      Bez trudu znalazł kamieniołom. Pracowało w nim czterech ludzi: starszy mężczyzna, który najwyraźniej tam dowodził – zapewne Gab – dwóch innych, prawdopodobnie jego synów, i chłopiec, który albo niedawno pojawił się w rodzinie, albo był niewolnikiem. Kamieniołom rozbrzmiewał waleniem młotów, które w równych odstępach przerywał suchy kaszel Gaba. Na progu drewnianej chaty stała kobieta wpatrująca się w zachodzące słońce. Kamienny pył unosił się w powietrzu niczym mgła; jego drobinki lśniły złotem w dogasających promieniach.

      Przed Edgarem był jeszcze jeden klient. Na środku karczowiska stał solidnej budowy wóz czterokołowy. Mężczyźni ostrożnie ładowali na niego obrobione kamienie, podczas gdy dwa woły – pewnie ciągnące wóz – skubały trawę i wymachiwały ogonami, opędzając się od much.

      Chłopiec zamiatał odłamki kamieni, które pewnie sprzedawano jako żwir. Chwilę później podszedł do Edgara i przemówił do niego z obcym akcentem, który utwierdził Edgara w przekonaniu, że chłopak jest niewolnikiem.

      – Przyjechaliście kupić kamień?

      – Tak. Potrzebuję dość, by wybudować warzelnię. Ale nie spieszy mi się – odparł Edgar, po czym usiadł na płaskim kamieniu i przez jakiś czas obserwował Gaba. Wkrótce wiedział już, jak mężczyzna pracuje. Wkładał dębowy klin w wąskie pęknięcie w skale i wbijał go coraz głębiej, poszerzając szczelinę, aż w końcu od skały odłupywał się kawał kamienia. Jeśli w skale nie było naturalnego pęknięcia, Gab tworzył je, używając żelaznego dłuta. Edgar domyślał się, że ktoś, kto pracuje w kamieniołomie, z doświadczenia wie, gdzie uderzyć, by ułatwić sobie zadanie.

      Gab rozbijał większe kamienie na dwa, a czasami trzy kawałki, żeby łatwiej było je przewozić.

      Edgar przyjrzał się klientom, którzy załadowali na wóz dziesięć kamieni. Pewnie tyle były w stanie uciągnąć woły. Gdy chwilę później zaczęli zaprzęgać woły i gotować się do odjazdu, Gab przerwał im, zakasłał, spojrzał w niebo i najwyraźniej uznał, że czas zakończyć pracę na dziś. Podszedł do wozu i przez chwilę rozmawiał z klientami. Na końcu jeden z nich wręczył mu monety.

      Zaraz potem smagnęli woły batem i odjechali.

      Edgar podszedł do zarządcy kamieniołomu, który podniósł przyciętą gałązkę i z uwagą robił na niej staranne nacięcia. W ten sposób rzemieślnicy i handlarze prowadzili rejestry: nie stać ich było na pergamin, a nawet gdyby go mieli, nie wiedzieliby, jak na nim pisać. Edgar domyślał się, że Gab daje daninę właścicielowi ziemskiemu – może ceną był jeden kamień na pięć – musiał zatem notować, ile sprzedał.

      – Jestem Edgar z Dreng’s Ferry – zagadnął mężczyznę. – Dziesięć lat temu sprzedaliście nam kamienie na naprawę kościoła.

      – Pamiętam – mruknął Gab, chowając gałązkę do kieszeni. Edgar zauważył, że zrobił tylko pięć nacięć, chociaż sprzedał dziesięć kamieni; może dokończy później. – Nie pamiętam cię, ale musiałeś być wtedy małym szkrabem.

      Chłopak przyjrzał mu się. Ręce Gaba były pokryte starymi bliznami, niewątpliwie powstałymi podczas pracy. Zastanawiał się pewnie, jak mógłby wykorzystać tego niedouczonego młodzika.

      – Jeden kamień wraz z przewozem kosztował dwa pensy – rzekł stanowczo Edgar.

      – Czyżby? – spytał Gab z udawanym sceptycyzmem.

      – Jeśli nadal tak jest, chcemy kupić dwieście kamieni.

      – Nie jestem pewien, czy da się to zrobić za tę samą cenę. Wiele się zmieniło.

      – W takim razie muszę wrócić i porozmawiać z moim panem. – Edgar chciał tego uniknąć. Pragnął wrócić, wypełniwszy powierzone mu zadanie. Nie mógł jednak pozwolić, żeby Gab policzył mu za dużo. Nie ufał mu. Może tamten tylko negocjował, ale Edgar miał przeczucie, że ten człowiek nie jest uczciwy.

      Zarządca zakasłał.

      – Ostatnim razem dobijaliśmy targu z Degbertem Baldheadem, dziekanem. Nie lubił wydawać pieniędzy.

      – Mój pan, Dreng, jest taki sam. To bracia.

      – Na co wam kamień?

      – Buduję nową warzelnię dla Drenga. Jego żona warzy piwo i już któryś raz spaliła drewniany budynek.

      – Ty budujesz?

      – Tak. – Edgar zadarł brodę.

      – Jesteś bardzo młody. No, ale twój pan chce pewnie budowniczego, na którym będzie mógł zaoszczędzić.

      – Chce też tanich kamieni.

      – Masz pieniądze?

      Może jestem młody, pomyślał Edgar, ale nie głupi.

      – Dreng zapłaci, kiedy dostanie kamienie.

      – Lepiej, żeby tak było.

      Edgar domyślał się, że pracownicy kamieniołomu zaniosą kamienie albo przewiozą je na wozie aż na brzeg, następnie załadują na tratwę i popłyną w dół rzeki do Dreng’s Ferry. Będą musieli obrócić kilka razy w zależności od wielkości tratwy.

      – Gdzie zatrzymasz się na noc? – spytał Gab. – W zajeździe?

      – Mówiłem już, nie mam pieniędzy.

      – W takim razie będziesz spał tutaj.

      – Dziękuję – odparł Edgar.

      *

      Żona Gaba miała na imię Beaduhild, lecz wołał na nią Bee. Była serdeczniejsza od męża i zaprosiła Edgara, by zjadł z nimi wieczerzę. Opróżniwszy miskę, chłopak uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony po długiej podróży, położył się więc na klepisku i natychmiast zasnął.

      Rankiem zwrócił się do zarządcy kamieniołomu:

      – Będę potrzebował młotka i dłuta, żebym mógł nadać kamieniom odpowiedni kształt.

      – To prawda – przyznał Gab.

      – Mogę rzucić okiem na wasze narzędzia?

      Mężczyzna wzruszył ramionami.

      Edgar podniósł drewniany młotek. Był duży i ciężki, choć prosty, niemal prymitywny – bez trudu mógł zrobić taki sam. Mniejszy, z żelazną końcówką, był staranniej wykonany, a obuch dobrze obsadzono na trzonku. Najlepsze było jednak żelazne dłuto z szerokim, tępym ostrzem, szerszym na końcu niż u nasady. Edgar mógł wykuć takie w warsztacie Cuthberta. Złotnik może nie lubił, gdy ktoś kręcił się w pobliżu, ale jeśli Dreng szepnie słówko dziekanowi, Cuthbert nie będzie miał wyboru.

      Obok narzędzi na kołkach wisiało kilka patyków z nacięciami.

      – Pewnie prowadzicie rejestr dla każdego klienta – zagadnął Edgar.

      – Co ci do tego? – mruknął Gab.

      – Wybaczcie. – Edgar nie chciał być wścibski. Nie mógł jednak nie zauważyć, że na ostatnim patyku widniało tylko pięć nacięć. Czy to możliwe, że zarządca zaznaczał tylko połowę sprzedawanych kamieni? Dzięki temu zaoszczędziłby wiele na daninie.

      Lecz nie była to jego sprawa, czy Gab oszukuje swojego pana. Dolina Outhen należała do Wilwulfa, ealdormana Shiring, a ten był już dość bogaty.

      Edgar