Abstrahując już od sprawy odpowiedzialności politycznej i historycznej ówczesnej ekipy rządowej RP, za przejaw jej zupełnego zdezorientowania uznać trzeba decyzję stopniowego wpychania się pod granicę radziecką, skąd miało nastąpić dodatkowe uderzenie. Prawda, że droga przez Pokucie była jedynym ujściem z obszaru Rzeczypospolitej. Lepiej co prawda było tam dążyć przez Lwów, a nie przez Łuck. Jeżeli jednak na to się decydowano, należało również zdecydować się na uformowanie tamże choćby niewielkiego korpusu osłaniającego, aby w momencie agresji ZSRR nie znaleźć się w bezpośrednim zagrożeniu.
5 września zapadła decyzja przeniesienia Rządu RP do Łucka na Wołyniu[133]. A więc nie do Lwowa, gdzie i warunki, łącznie z telekomunikacyjnymi, były znacznie lepsze, i możliwości obrony realne, lecz pod samą granicę ZSRR… Jak się wydaje, dalsze decyzje przesunięcia władz państwowych w rejon Pokucia (Kołomyja–Kosów–Kuty) zapadły w obliczu nie tyle groźby radzieckiej, lecz w obawie przed przyparciem rządu do granicy ZSRR przez wojska niemieckie, które – sądzono – mogły dotrzeć aż do najdalszych wschodnich krańców Rzeczypospolitej. 7 września Kwatera Główna Naczelnego Wodza, a także najważniejsze agendy MSZ znalazły się w Brześciu nad Bugiem. Tam właśnie Naczelny Wódz i minister spraw zagranicznych przebywali do 11 września, kiedy to Kwatera Główna przeniesiona została na krótko pod Dubno, a MSZ do Krzemieńca[134].
Właśnie w Brześciu przerwana została łączność Kwatery Głównej z największymi zgrupowaniami bojowymi WP, przede wszystkim z armiami „Poznań” i „Toruń”. Pomysły organizowania obrony na tzw. głębokim zapleczu (którego Polska faktycznie w ogóle nie miała), służące usprawiedliwieniu ewakuacji Kwatery Głównej na wschód, okazały się bezsensowne. Naczelne Dowództwo nie dysponowało już żadnymi możliwościami zorganizowania i zmobilizowania jakichkolwiek sił odwodowych.
Tymczasem zaszło wydarzenie, które powinno było postawić w stan ostrego alarmu Naczelne Dowództwo i Rząd RP, nawet w sytuacji tak dramatycznej, jaka istniała na froncie zachodnim pod koniec pierwszej dekady września 1939 roku. Dnia 7 września rząd ZSRR ogłosił częściową mobilizację Armii Czerwonej i koncentrację swoich sił, w tym znacznej ilości artylerii i broni pancernej, nad granicą polską. Mobilizacja trwała trzy dni, została zakończona 9 września[135].
Ówczesny attaché wojskowy RP w Moskwie płk (później gen. bryg.) Stefan Brzeszczyński przedstawił w swoich wspomnieniach[136] wydarzenia w Moskwie w okresie mobilizacji Armii Czerwonej. Na dzień 8 września, godz. 14.00, zapowiedziano w parku im. Gorkiego wielki wiec z okazji wydarzeń w Polsce. Brzeszczyński udał się tam razem z attachés wojskowymi Wielkiej Brytanii, USA i Finlandii. „Wszyscy mówiliśmy biegle po rosyjsku. Przemówienie było nieprzychylne dla Polaków i zebrani przyjęli je raczej chłodno. Dopiero gdy pod koniec przemówienia mówca podniesionym głosem krzyczał: – A cóż my, sowiecki naród i rząd, mamy patrzeć z założonymi rękami na cierpienia naszych braci Białorusinów i Ukraińców z winy pańskiej Polski…” – nastąpiło, jak wspomina Brzeszczyński, poruszenie tłumu.
Mówca nie dał wprawdzie odpowiedzi na to pytanie, ale zebrani zrozumieli je po swojemu, tj. że wojska sowieckie pójdą… na pomoc Polsce! Prawie wszyscy krzyczeli: – W pachod, w pachod protiw wrednym Germancom! – Gdyśmy już wsiedli do samochodu, angielski attaché płk Firebrace zapytał mnie, co myślę o tym końcowym zapytaniu mówcy. Odpowiedziałem bez namysłu: – Caryca Katarzyna wysłała kiedyś swe wojska przeciwko Polakom pod pretekstem ochrony dysydentów, a teraz Stalin wyśle swoje pod pretekstem obrony pobratymców i zabierze pół Polski. – Wszyscy trzej smętnie przytaknęli głowami.
Natychmiast po powrocie do ambasady zreferowałem amb. Grzybowskiemu przemówienie w parku im. Gorkiego ze szczególnym podkreśleniem retorycznego zapytania mówcy, na które nie dał odpowiedzi, ale z którego musimy wyciągnąć wniosek, że Sowiety uderzą na Polskę w odpowiedniej dla nich chwili. […] Zaproponowałem, abyśmy zaraz uprzedzili Naczelne Dowództwo o takiej możliwości radiodepeszą zaszyfrowaną. Ambasador był tego samego zdania. Zachodziła tylko kwestia, gdzie w obecnej chwili może być Naczelny Wódz […].
Ta szczególna wątpliwość ambasady RP w Moskwie dnia 8 września 1939 jest najlepszym świadectwem, jak fatalnie zaniedbano organizację łączności wojskowej i dyplomatycznej przed Wrześniem 1939. Niemniej amb. Grzybowski i płk Brzeszczyński depeszę ułożyli, a po zaszyfrowaniu została ona natychmiast nadana przez stację radiową ambasady. Jak się okazało po wojnie, depesza dotarła do Brześcia i została doręczona do rąk Rydza-Śmigłego przez płk. Bronisława Chruściela, prawdopodobnie 9 lub najpóźniej 10 września. Tak więc Naczelny Wódz został ostrzeżony o spodziewanej agresji ZSRR tydzień wcześniej, niż stała się ona faktem. Jest zupełnie niewytłumaczalne, jak w takiej sytuacji dzień 17 września mógł się okazać „zaskoczeniem” i dlaczego nie podjęto żadnych w ogóle przygotowań na tę tragiczną chwilę. Jedynym wyjaśnieniem jest przypuszczenie, że ani Rydz-Śmigły, ani nikt spośród osób mających wpływ na decyzje polityczne Rządu RP, nie brał serio tych dramatycznych ostrzeżeń. Podobne zaślepienie pozostaje już poza wszelką możliwością analizy historycznej.
Wiadomość o mobilizacji Armii Czerwonej podana została przez agencję TASS z wyjaśnieniem, iż „w związku z wojną polsko-niemiecką, która może przybrać szerszy i groźniejszy niż dotąd charakter, rząd radziecki podjął decyzję, w interesie dalszego wzmocnienia obrony kraju, dokonania częściowej mobilizacji i powołania niektórych roczników do służby w Armii Czerwonej”[137]. Wiadomość ta została nadana przez wszystkie rozgłośnie radiowe ZSRR.
Przystąpienie Związku Radzieckiego do czynnych działań zbrojnych przeciwko Polsce opóźniało się jednak z dnia na dzień. Rząd moskiewski wolał nie angażować się w akcję zbyt wcześnie, zgodnie z założeniem, iż łup ma być wspólny i podzielony, ale odium agresji spaść powinno wyłącznie na Niemcy. W odpowiedzi na notę Schulenburga z dnia 3 września, domagającą się podjęcia przez ZSRR działań zbrojnych przeciwko Polsce zgodnie z ustaleniami 23/24 sierpnia, Mołotow odpowiedział 5 września, że „przez nadmierny pośpiech moglibyśmy zaszkodzić naszej sprawie i przyczynić się do zjednoczenia naszych przeciwników”[138]. Starano się przynajmniej demonstrować sojuszniczą lojalność. 6 września Schulenburg donosił:
Rząd radziecki robi wszystko, aby zmienić postawę ludności tutejszej w stosunku do Niemiec. Prasa zachowuje się tak, jak gdyby uległa przemienieniu. Ataki na zachowanie się Niemiec nie tylko ustały zupełnie, lecz nawet przedstawianie wypadków w dziedzinie polityki zagranicznej oparte jest w wybitnym stopniu na doniesieniach niemieckich; antyniemiecka literatura została usunięta z handlu księgarskiego itd.[139].
Wobec postępu wojsk niemieckich w Polsce Mołotow musiał jednak oświadczyć Schulenburgowi dnia 10 września,