Jest bardzo zastanawiające, że w Moskwie przez kilka dni po zawarciu traktatu z Niemcami panowało pewne zamieszanie, a w każdym razie istniała w łonie rządu ZSRR i KC WKP(b) frakcja, nie bardzo zorientowana w istotnych zamiarach Stalina. Pozwolono jej na pewną ograniczoną działalność, aby stworzyć sui generis „zasłonę dymną”, ukrywającą przygotowania radzieckie. 27 sierpnia dziennik „Izwiestia” opublikował wywiad z Klimentem Woroszyłowem na temat zawieszenia rokowań z Wielką Brytanią i Francją, w którym ów wygłosił m.in. pogląd, że wymiana handlowa polsko-radziecka i dostawy materiałów wojennych dla Polski w wypadku wojny mogą być utrzymane. Już dnia 2 września ambasador ZSRR w Warszawie Nikołaj Szaronow zgłosił się do MSZ wyrażając zdziwienie, że Rząd RP nie korzysta z możliwości sformułowanej przez Woroszyłowa[127]. Do dzisiaj nie jest wiadome, czy Szaronow miał polecenie dokonania „dywersji psychologicznej” w Warszawie, odwracającej uwagę od niebezpieczeństwa ze strony ZSRR, czy też (będąc związany z Woroszyłowem) działał po prostu w dobrej wierze, choć bez upoważnienia swego rządu. W każdym razie już parę dni później Mołotow zdementował oficjalnie wywiad Woroszyłowa.
Przy okazji warto zauważyć, że człowiek, z którego deklaracjami politycznymi tak niefrasobliwie w Moskwie się obchodzono, w sierpniu 1939 roku stał przecież na czele delegacji ZSRR do pozornych rokowań o alians z Francją i Wielką Brytanią. Po dziś dzień propaganda ZSRR i, PRL powołuje się na „wysoką rangę” marszałka Woroszyłowa jako dowód „poważnych zamiarów” ZSRR w sprawach sojuszu z Zachodem. Cała historia ogłoszenia i zdezawuowania wywiadu Woroszyłowa w „Izwiestiach” dowodzi, że człowiek ten był ówcześnie zupełnie out of game w istotnych sprawach politycznych.
Z tego rodzaju mglistych przesłanek Beck wyciągał jednak pochopne wnioski co do życzliwych rzekomo „dyspozycji” rządu ZSRR wobec Polski. Ambasador francuski w Warszawie Leon Noël informował swój rząd o wiadomościach uzyskanych od polskiego ministra spraw zagranicznych, jakoby „Mołotow przyjął dobrze ambasadora RP i oświadczył mu, że agresja niemiecka jest oczywista”[128]. Prawdą jest skądinąd, że Beck nie musiał, a nawet nie powinien był ujawniać Noëlowi wszystkich niekorzystnych dla Polski doniesień z zagranicy; w tym jednak wypadku był najprawdopodobniej rzeczywiście przekonany o „życzliwości” Moskwy, chociaż rozmowa amb. Grzybowskiego z Mołotowem dnia 3 września miała sens nieco odmienny.
W sobotę 2 września – pisze Wacław Grzybowski – dostałem rozkaz notyfikowania oficjalnie rządowi sowieckiemu agresji niemieckiej. 3 września zostałem przyjęty przez przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych p. Mołotowa. Nasze sformułowanie agresji nie sprowokowanej dokonanej bez wypowiedzenia wojny, i przez zaskoczenie w momencie prowadzenia negocjacji, nie wywołało sprzeciwu z jego strony. Przyjął, że Niemcy zostały uznane za agresora i zapytał mnie, czy liczymy na interwencję Anglii i Francji, i kiedy. Odpowiedziałem, że nie mam oficjalnych informacji, ale przewiduję wypowiedzenie wojny na jutro 4 września. P. Mołotow uśmiechnął się sceptycznie i powiedział: – Jeszcze zobaczymy, panie ambasadorze…[129].
Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę Rzeszy Niemieckiej wcześniej, niż spodziewał się amb. Grzybowski, gdyż tego samego dnia 3 września. W osiem godzin po deklaracji brytyjskiej, a w dwie godziny po francuskiej, o godzinie 18.50 dnia 3 września, Ribbentrop wysłał do von der Schulenburga depeszę supertajną, polecając mu przekazanie stronie radzieckiej prośby Berlina, aby Armia Czerwona przystąpiła do działań przeciwko Polsce[130].
Moskwa nie była zachwycona sugestią rządu niemieckiego, gdyż rząd radziecki zdawał sobie sprawę ze złego stanu przygotowań Armii Czerwonej, a z drugiej strony jawne angażowanie się w agresję przeciwko Polsce sprzeczne było z planem Stalina: ZSRR i Rzesza dokonają wspólnie podziału Europy Środkowej, ale Polskę pobiją uprzednio własnymi siłami tylko Niemcy. Wkrótce miało się jednak okazać, że Niemcy nie dają się zbyć argumentami o konieczności poczynienia uprzednio odpowiednich przygotowań. Skądinąd w Berlinie już od 1 września przebywała wojskowa misja radziecka, mająca – jak można się domyślać – uzgodnić wspólną akcję zbrojną przeciwko Polsce.
Tymczasem w Warszawie rozpoczął się monstrualny exodus wszystkich agend Rządu RP i Kwatery Głównej w kierunku województw wschodnich. 4 września wydane zostają rozkazy ewakuacyjne. Wobec błyskawicznego wdzierania się w głąb Polski pancernych sił niemieckich i załamania się obrony polskiej na pierwszej linii frontu powstało rzeczywiście niebezpieczeństwo wtargnięcia wojsk niemieckich nawet do Warszawy. W tej sytuacji celowe było przeniesienie miejsca pobytu Prezydenta RP i niektórych ministerstw w rejony odleglejsze. Najrozsądniejsze byłoby ulokowanie ich we Lwowie, ale jeśli nawet zdecydowano się na województwo lubelskie, potem wołyńskie i tarnopolskie, w końcu stanisławowskie, to w żadnym wypadku nie należało jednak zarządzać ewakuacji powszechnej, która kompletnie przerwała pracę całej administracji państwowej – bez żadnego sensu i celu politycznego lub militarnego.
Historyk zaangażowany skądinąd głęboko w obronę ekipy rządowej RP z września 1939 roku, Władysław Pobóg-Malinowski pisze słusznie:
[…] W Warszawie nie brakowało głosów domagających się pozostawienia w stolicy bodaj jednego członka rządu. Projekt ten wszakże nie znalazł uznania[131]. Było to jednym z najbardziej kardynalnych błędów. Nie wolno było bowiem pozostawiać ludności bez kierownictwa ani w stolicy, ani w głębi kraju. Wojewodowie, a przede wszystkim starostowie powinni byli zostać na swoich posterunkach, wszyscy bez wyjątku i bez względu na to, co ich spotkać mogło. Co najmniej paru ministrów trzeba było zostawić w Warszawie. Wyjazd wszystkich przedstawicieli władz – rządowych, wojewódzkich i powiatowych – równoznaczny stał się w skutkach z porzuceniem ludności na pastwę losu i puszczenia jej samopas w nowych dla niej, tragicznie ciężkich warunkach i po straszliwym wstrząsie. Musiało to wywołać falę powszechnego żalu, rozgoryczenia, oburzenia, gniewu. Władze uchodząc jakby nie pamiętały o tym, jakimi oczyma patrzy na to ludność i jak to musi komentować[132].
W każdym razie jeśli można usprawiedliwić ewakuację Prezydenta RP i części naczelnych władz państwowych, przede wszystkim MSZ, to nie ma żadnego usprawiedliwienia dla decyzji kolejnego przenoszenia Kwatery Głównej Naczelnego Wodza – coraz dalej od frontu i w miejsca coraz słabiej wyposażone w środki telekomunikacji, czego rychłym skutkiem była w ogóle likwidacja naczelnego dowodzenia w Kampanii Wrześniowej. Rydz-Śmigły czuł się najpewniej bardziej szefem całej Rzeczypospolitej niż naczelnym wodzem armii, w beznadziejnym położeniu broniącej kraju, z tego też powodu usiłował trzymać się przez cały czas obok Rządu i Prezydenta RP. Wystawia mu to świadectwo jak najgorsze. We wrześniu 1939 roku miejsce postoju Naczelnego Wodza mogło być tylko przy