Prawdę mówiąc, powodów miała aż nadto.
Otworzyła drzwi.
– Na pewno przemokłeś – powiedziała.
– Tylko trochę – odparł chłopak.
Strząsnął nieprzemakalny płaszcz przed drzwiami, zanim oddał go Hannah, a spojrzawszy na schludny dywan i wyfroterowaną drewnianą podłogę, zdjął także buty.
– Wejdź – zaprosiła go – zagrzej się. Jak tu dotarłeś? Chyba nie na piechotę?
– Przypłynąłem kanoe.
– Kanoe? A gdzie je zostawiłeś?
– W warsztacie szkutniczym. Pozwalają mi je tam trzymać. Pomyślałem, że lepiej będzie je wyciągnąć na brzeg i odwrócić do góry dnem, bo kiedy nabierze wody, wybranie jej zajmuje całe wieki. Nazywa się La Belle Sauvage.
– Dlaczego?
– Tak się nazywał bar mojego stryja. Brat mojego taty też był karczmarzem i miał bar w Richmond. Nazwa mi się spodobała.
– Ładny miał szyld?
– O tak, przedstawiał piękną damę, która dokonała bohaterskich czynów, chociaż nie wiem dokładnie jakich. Proszę, oto pani książka. Przepraszam, trochę zamokła.
Siedzieli po bokach kominka. Z chłopaka buchały kłęby pary.
– Dziękuję. Połóż ją może na kominku.
– To był dobry pomysł, tak mi ją podrzucić. Dzięki temu wiedziałem, dokąd przyjść.
– Warsztat zawodowca.
– To znaczy? Co ma pani na myśli?
– Sztukę... przekazywania wiadomości i tym podobne. A właśnie, miałam zapytać: jak się nazywasz?
– Malcolm Polstead.
– A co... z żołędziem?
– Skąd pani wiedziała, żeby mnie o niego zapytać? – odpowiedział Malcolm pytaniem na pytanie, nie poruszając się.
– Jest sposób... Istnieje pewien przyrząd... No, sama do tego doszłam. Poza mną nikt o niczym nie wie. Co możesz mi powiedzieć o żołędziu?
Malcolm sięgnął do wewnętrznej kieszeni, a kiedy wyciągnął rękę przed siebie, na jego dłoni spoczywał żołądź. Hannah ostrożnie wzięła go do ręki, pełna obaw, że chłopak spróbuje jej go zabrać, ale on nadal ani drgnął i tylko patrzył w skupieniu, jak odkręca czapeczkę żołędzia. W końcu pokiwał głową.
– Patrzyłem – wyjaśnił – żeby się przekonać, czy wie pani, w którą stronę się odkręca. Ja się początkowo dałem nabrać, bo nigdy wcześniej nie widziałem śruby, która odkręcałaby się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. A pani wiedziała od razu, więc myślę, że to jest przeznaczone dla pani.
I w tej samej chwili, gdy części żołędzia rozdzieliły się, odsłaniając puste wnętrze, wyjął z kieszeni wielokrotnie złożony arkusik cienkiego papieru.
– Czyli gdybym próbowała go odkręcić w niewłaściwy sposób...
– Nie oddałbym pani tej wiadomości.
Dał jej kartkę, którą ona rozłożyła, szybko przebiegła wzrokiem i schowała do kieszeni swetra. W jakiś sposób chłopiec przejął kontrolę nad przebiegiem spotkania, czego absolutnie nie planowała. Musiała coś z tym zrobić.
– Jak to znalazłeś?
Opowiedział jej całą historię od początku, od chwili, gdy Asta wypatrzyła mężczyznę stojącego pod dębem, do rozmowy z panią Carpenter, która pokazała mu notkę w „Oxford Timesie”.
– Na Boga... – Hannah pobladła. – Robert Luckhurst?
– Tak, z Magdaleny. Znała go pani?
– Trochę. Nie miałam pojęcia, że to on... Nie powinniśmy się znać, a już na pewno nie powinnam ci o tym mówić. Zwykle odbywało się to w taki sposób, że on zostawiał żołądź w umówionym miejscu, ja go stamtąd odbierałam, a potem, napisawszy odpowiedź na wiadomość, zostawiałam go w innym miejscu, również ustalonym. Nie wiedziałam, kto mi go przynosił ani kto go potem odbierał.
– To dobry system – pochwalił Malcolm.
Hannah zaczęła się zastanawiać, czy już powiedziała za dużo. Nie spodziewała się, że w ogóle cokolwiek powie chłopakowi, ale nie spodziewała się także, że i bez tego będzie wiedział tak dużo.
– Mówiłeś o tym jeszcze komuś? – zapytała.
– Nie. Pomyślałem, że to by mogło być niebezpieczne.
– Całkiem słusznie – przyznała i zawahała się. Mogła mu podziękować i od razu odesłać go do domu, albo... – Napijesz się czegoś gorącego? Chocolatl?
– O tak, bardzo chętnie.
Przeszła do małej kuchni, wstawiła mleko, żeby się zagotowało, i jeszcze raz przeczytała wiadomość. Czy było w niej coś kompromitującego? Wzmianka o alethiometrze była oczywista, nazwiska oksfordzkich specjalistów od jego odczytywania nie stanowiły tajemnicy... Za to napomknięcie o Prochu oznaczało poważne kłopoty.
Dodała odrobinę cukru do kakao i zalała mieszaninę gorącym mlekiem, przyrządzając od razu podwójną porcję – dla Malcolma i dla siebie. Chłopak tyle już wiedział, że musiała mu zaufać. Nie miała wyboru.
– Ma pani dużo książek – powiedział, kiedy wróciła. – Jest pani akademiczką?
– Tak. Ze Świętej Zofii.
– Jest pani historystką?
– Historyczką. W pewnym sensie. Można by chyba powiedzieć, że specjalizuję się w historii idei. – Włączyła lampę przy kominku i w pokoju od razu zdobiło się cieplej, a świat na zewnątrz przez kontrast wydał się zimniejszy i mroczniejszy. – Malcolmie, ta wiadomość...
– Tak?
– Sporządziłeś jej kopię?
Zarumienił się.
– Tak. Ale ukryłem ją w schowku pod podłogą w moim pokoju. Nikt o nim nie wie.
– Zrobisz coś dla mnie? Spalisz ją?
– Tak. Obiecuję.
Ich dajmony zdążyły się już zaprzyjaźnić: Jesper siedział na szczycie gablotki z bibelotami i osobliwościami. Asta – w postaci szczygła – przysiadła obok niego i słuchała, jak przyciszonym głosem opowiada jej o babilońskiej pieczęci, rzymskiej monecie, arlekinie.
– Chcesz mnie o coś zapytać? – zwróciła się Hannah do Malcolma.
– Tak, o mnóstwo rzeczy. Kto zrobił ten żołądź?
– Tego nie wiem. Wydaje mi się, że to element standardowego wyposażenia.
– Co to za przyrząd? Kiedy zapytałem, skąd pani wiedziała, że to ja mam żołądź, powiedziała pani coś o jakimś przyrządzie. Chodziło o ten althe... alemethe...
– Tak, o alethiometr.
Opisała chłopcu alethiometr i jego działanie. Słuchał jej uważnie.
– A-le-thio-metr – powtórzył. – Jest tylko jeden taki na świecie?
– Nie. Zrobiono ich łącznie sześć, pozostałe są na innych uniwersytetach. Wszystkie poza jednym, który zaginął.
–