– Zostaw ją, to córka starego Tony’ego Parslowa...
Ojciec kazał Malcolmowi zamieść potłuczone szkło, więc niczego więcej już nie usłyszał, zresztą tamci i tak za chwilę przestali o tym rozmawiać, bo dyżurnym tematem rozmów był deszcz i jego wpływ na poziom wód. Zbiorniki były pełne, służby wodne zostały zmuszone do otwarcia śluz i spuszczenia do rzeki nadmiaru wody. Wokół Oksfordu i Abingdon na łąkach potworzyły się rozlewiska, ale w tym akurat nie było niczego niezwykłego – problem polegał na tym, że woda nie chciała spływać i zagrażała wioskom położonym dalej w dole rzeki.
Malcolm zastanawiał się nad tym, czy nie powinien sporządzać jakichś notatek, na wypadek gdyby zasłyszane rozmowy okazały się istotne, ale postanowił tego nie robić. Takie dyskusje musiały się toczyć we wszystkich nadrzecznych barach w królestwie. Mimo wszystko, było to dziwne.
– Panie Anscombe? – zagadnął jednego z przewoźników.
– O co chodzi, Malcolmie?
– Pamięta pan, żeby były już kiedyś takie deszcze?
– Ależ tak. Przyjrzyj się domowi śluzowego nad Duke’s Cut. Na ścianie mają tam taką tablicę, na której zaznaczony jest poziom wody podczas powodzi w... Kiedy to było, Dougie?
– W tysiąc osiemset osiemdziesiątym trzecim – odpowiedział jego towarzysz.
– Nie, nie tak dawno.
– W pięćdziesiątym drugim? Pięćdziesiątym trzecim?
– Coś w tym guście. Co jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt lat zdarza się taka monstrualna powódź. Właściwie powinni się już nauczyć.
– Ale co mają z tym zrobić? – zapytał Malcolm.
– Kopać więcej zbiorników – odparł Dougie. – Zawsze jest zapotrzebowanie na wodę.
– Nie, nie – zaoponował pan Anscombe. – To rzeka jest problemem. Powinni ją porządnie dragować. Widziałeś pogłębiarki przy pracy pod Wallingford? Takie są małe, delikatne, za słabe do takiej roboty. Jak przyjdzie naprawdę wielka fala, pierwsze je zniesie. Problem jest, kiedy ze wzgórz spływa wielka masa wody i nie mieści się w korycie rzeki, które nie jest należycie pogłębione. Wtedy woda rozlewa się na boki.
– Jeżeli jeszcze nie zajęli się przygotowaniami poniżej Abingdon, to najwyższy czas, żeby wzięli się do roboty – powiedział Dougie. – Tamte wioski są zupełnie bezbronne. A gdyby wykopali ze dwa, trzy zbiorniki w górze rzeki, to przecież woda by się nie zmarnowała. To cenny zasób.
– Może na Saharze – zadrwił pan Anscombe. – Ale jak chcesz ją tam posłać? Pocztą? W Anglii wody nie brakuje, to głębokość rzeki jest problemem. Wystarczy ją zdragować, a wszystko pięknie spłynie aż do morza.
– Po tej stronie Chiltern Hills teren jest zbyt płaski – wtrącił ktoś inny i wdał się w szczegółowe wyjaśnienia, ale w tej samej chwili Malcolm został wezwany, żeby zanieść piwo gościom w Oranżerii.
* * *
Pierwszą rzecz wartą przekazania Hannah usłyszał nie w Pstrągu, tylko w szkole podstawowej w Ulvercote. Długotrwałe deszcze przyprawiały nauczycieli o ból głowy, bo dzieci nie mogły wychodzić na dwór i trzeba im było wynajdować zajęcia w budynku szkoły, przez co wszyscy byli rozdrażnieni i marudni.
W zatłoczonej, zgiełkliwej i dusznej sali zabaw Malcolm z trzema kolegami zestawili razem dwie ławki i na połączonych blatach grali w cymbergaja, ale było widać, że dajmon Erica ma jakieś ekscytujące, tajemnicze nowiny, z czym zresztą Eric nie starał się specjalnie kryć.
– No co? Co? Co? – dopytywał się Robbie.
– Nie wolno mi powiedzieć – odparł z poczuciem wyższości Eric.
– Powiedz po cichu – poradził mu Tom.
– To nielegalne. Mówienie o tym byłoby wbrew prawu.
– A tobie kto powiedział?
– Mój tata. Ale zabronił mi powtarzać.
Ojciec Erica był protokolantem w sądzie hrabstwa i często przekazywał synowi soczyste szczegóły toczących się w nim spraw. Popularność Erica rosła stosownie do atrakcyjności tych nowin.
– Twój tata zawsze tak mówi – zauważył Malcolm – a ty i tak nam wszystko powtarzasz.
– Tym razem jest inaczej. To prawdziwa tajemnica.
– W takim razie nie powinien był ci jej zdradzać – powiedział Tom.
– Wie, że może mi zaufać – odparł Eric.
Odpowiedział mu chór szyderczych śmiechów.
– Dobrze wiesz, że w końcu nam powiesz – rzekł Malcolm – więc może lepiej zrób to od razu, zanim zadzwoni dzwonek.
Eric demonstracyjnie rozejrzał się dookoła i nachylił ku przyjaciołom, którzy skupili się wokół niego.
– Słyszeliście o tym człowieku, który wpadł do kanału i się utopił?
Robbie słyszał, Tom nie. Malcolm tylko skinął głową.
– W piątek przeprowadzono dochodzenie przyczyny zgonu – mówił Eric. – Wszyscy myśleli, że on się utopił, ale okazuje się, że został najpierw uduszony, a dopiero potem wrzucony do wody. Wcale sam do niej nie wpadł. Ktoś go zamordował, a następnie wrzucił do kanału.
– Rety... – mruknął Robbie.
– Skąd o tym wiedzą? – zainteresował się Tom.
– Nie miał wody w płucach. A na szyi miał ślady po sznurze.
– Co teraz będzie? – zapytał Malcolm.
– Policja przejmuje sprawę – odparł Eric. – Pewnie nie dowiemy się niczego nowego, dopóki nie złapią mordercy i nie postawią go przed sądem.
W tym momencie rozległ się dzwonek. Musieli przerwać grę, ustawić ławki jak należy i wśród ciężkich westchnień zasiąść do nauki francuskiego.
* * *
Natychmiast po powrocie do domu Malcolm sięgnął po gazetę, ale nie było w niej ani słowa na temat topielca z kanału. Za to Noc w bibliotece tak go wciągnęła, że przeczytał ją do samego końca za jednym posiedzeniem już po tym, jak powinien był zgasić światło. Mimo okrutnego losu, jaki spotkał ofiarę w książce, historia ta była znacznie mniej makabryczna od myśli o pechowcu, który zgubił żołądź – nieszczęśliwym, przerażonym i ostatecznie uduszonym.
Kiedy ta myśl na dobre zalęgła mu się w głowie, nie potrafił się z niej otrząsnąć. Że też mu od razu z Astą nie pomogli! Znaleźliby żołądź, mężczyzna by się szybko oddalił, ludzie z KSD by go nie aresztowali, nadal by żył...
Z drugiej strony – ci z KSD mogli go przez cały czas obserwować i tak czy siak mogliby go aresztować. Najbardziej przerażała Malcolma samotność jego śmierci.
* * *
Następnego dnia po szkole udał się do klasztoru, żeby zobaczyć, jak się miewa niemowlę. Dziewczynka miała się doskonale, ale akurat spała i nie, nie mógł jej w tej chwili zobaczyć.
– Ale ja mam dla niej prezent – tłumaczył pracującej u siebie w gabinecie siostrze Benedikcie. Siostra Fenella, zajęta gdzie indziej, nie mogła się z nim spotkać.
– To bardzo miłe z twojej strony, Malcolmie – odparła zakonnica. – Możesz oddać go mnie. Dopilnuję, żeby do niej trafił.