Wziął ją pod swoje skrzydła, uczył o środkach bezpieczeństwa – jak chronić swoje rzeczy przed ciekawskimi i złodziejami. Alex jednym uchem słuchała długiej listy zaleceń: obserwować współmieszkańców w sali sypialnej, trzymać pieniądze i paszport w specjalnym pasku, nigdy go nie zdejmować. Kiedy wspomniał o chowaniu go do plastikowej torebki pod prysznicem, z powrotem włączyła się do rozmowy.
– To chyba trochę przesada? – zapytała ze śmiechem. Odwrócił wzrok. – Ale oczywiście nigdy za wiele ostrożności – dorzuciła szybko.
– To prawda – przytaknął. – Zwłaszcza w pokoju z obcymi ludźmi – dodał i pociągnął łyk wody. – Te chłoptasie z Holandii trzymają rzeczy w szafkach na zapleczu. Głupole. Nikt nie używa szafek. Wszyscy wiedzą, że jest tam czego szukać, a taki zamek można otworzyć z palcem w nosie.
– Skąd wiesz o tych szafkach?
– W podróży dowiadujesz się różnych rzeczy – odparł.
Nie powinna była go tak podpuszczać. Mama by powiedziała, że to nie w porządku. Wiedziała, że wpadła mu w oko, a on jej wcale nie. Ale potrzebowała się komuś wygadać, a on był taki miły. Słuchał, śmiał się z jej żartów, spijał każde słowo z jej ust. Przejął rolę, którą miała w zamyśle odgrywać Rosie.
Wiedziała, że gdyby nie on, nie zrobiłaby połowy z tych rzeczy, które udało jej się zaliczyć. A on chyba też polubił jej towarzystwo. Może trochę za bardzo. Starała się utrzymać ich znajomość na stopie koleżeńskiej, ale coraz bardziej oczywiste stawało się dla niej, że on chciałby czegoś więcej.
Rozmawiali o wszystkim, jak to się zwykle zdarza samotnym ludziom – odsłaniali się zbyt szybko, marząc o błyskawicznym porozumieniu dusz. Już drugiego dnia powiedział jej, jak bardzo się cieszy, że w Bangkoku nikt nie wie, kim jest. Nikt go nie ocenia. Pomyślała, że go rozumie, i przytaknęła, po czym dalej wskazywała na różne dziwaczne towary na ulicznych straganach – skorpiony czy kaczki tak jaskrawopomarańczowe, jakby pomalowano je odblaskową farbą. Ciągle miały głowy, które wisiały na wysokości jej twarzy, z bielmem na oczach.
– To nie Tesco – stwierdził J.W. – Widać, że to martwe zwierzęta.
Kiedy wychodzili wieczorem, wszystko się zmieniało. Bardzo wcześnie robiło się ciemno, mimo że pogoda wciąż była letnia, i na ulice wylegały hordy oblechów i seksturystów.
„Da się ich rozpoznać na odległość. Starzy, biali, grubi i wytatuowani. No i zdesperowani – pisała w mejlu do Mags. – Wyglądają, jakby świetnie się bawili, śmieją się i gadają za głośno, ale chyba muszą wiedzieć, że wszyscy ich nienawidzą, nie? Te uwieszone na nich drobniutkie kobiety, które wyglądają jak dzieci, tak naprawdę ich nienawidzą”.
Pierwotna towarzyszka podróży nawet się nie przebudzała, kiedy Alex wstawała i tłukła się po pokoju. Zwykle była w łóżku dopiero od paru godzin. Z każdym dniem widywały się coraz mniej. A kiedy Alex wspominała o zachodzie słońca albo ulicznym straganie rybnym, Rosie tylko wywracała oczami.
Powtórka ze wspólnych spacerów do szkoły – wspólny wyjazd tak daleko od domu nie uczynił ich przyjaciółkami. Wręcz przeciwnie, dzieląca je przepaść jeszcze się pogłębiła. Alex odkryła, że obsadzono ją w roli nudnej starszej siostry, wiecznej malkontentki, Rosie zaś była tą fajną, imprezową dziewczyną.
Rosie powtarzała wszystkim, że jest wolnym duchem. Alex uważała, że brzmi to idiotycznie, a bycie wolnym duchem w jej wykonaniu oznacza chyba jak najczęstsze chlanie na umór. Ale kiedy Alex próbowała ją ostrzegać, na przykład żeby uważała, czy nikt nie dorzuca jej czegoś do drinka, Rosie się naburmuszała i mówiła, że czuje się jak na wakacjach z mamą.
Alex chciała jej powiedzieć, że wizja wolności i robienia wszystkiego, na co tylko będzie miała ochotę, dawała jej siłę, kiedy ustawiała puszki fasolki na półce w supermarkecie. Ale nie mogła. A już na pewno nie mogła jej powiedzieć, że obie matki powierzyły jej rolę opiekunki. Przed wyjazdem wzięły ją na rozmowę i poprosiły, żeby miała Rosie na oku. Jakby potrzebowała troski! Zasiały jednak radioaktywne ziarno lęku głęboko w jej duszy.
Poniedziałek, 18 sierpnia 2014 roku
Reporterka
To strata czasu. W końcu się pojawią – powtarzał Don jak mantrę.
I pojawiły się, dzisiaj. Usłyszałam wieści rano. Don zadzwonił, kiedy wstawałam z łóżka.
– Znalazły się – powiedział. – Ale martwe.
– O Boże – odparłam. – Gdzie? Co się stało?
– Pożar w jednym z tych podłych pensjonatów przy Khao San. Paliło się w piątek, ale policja dopiero teraz znalazła ciała. Mówią, że nie było żadnego rejestru gości, a ze względów bezpieczeństwa do dziś nie można było wchodzić do środka.
– To na pewno Alex i Rosie?
– Nie przeprowadzili jeszcze oficjalnej identyfikacji, ale mówi się, że to one. Ciekawe, czy rodzice już wiedzą?
Dokładnie ta sama myśl przemknęła mi przez głowę. Nie chciałam do nich dzwonić, na wypadek gdyby policja jeszcze się nie odzywała. Zrobiłam coś takiego tylko raz i nigdy nie zapomnę tego okropnego ściskania w żołądku, kiedy się zorientowałam, że osoba po drugiej stronie linii nie miała pojęcia o śmierci swojego męża. Ani szaleńczej gonitwy myśli, kiedy próbowałam jakoś odkręcić to, co powiedziałam, i jak najszybciej zakończyć rozmowę.
Dzwonię do Boba Sparkesa, żeby się zorientować, co wie. Jest wcześnie, jeszcze przed ósmą, ale nie będzie miał mi tego za złe. Na pewno jest już w pracy.
Jednak kiedy odbiera, jego głos brzmi jak w komorze pogłosowej.
– Bob, możesz rozmawiać?
– Nie bardzo. Jestem w szpitalu.
– Jezu, przepraszam. Miałeś jakiś wypadek?
– Nie. To Eileen. Słuchaj, oddzwonię później.
– Jasne.
I się rozłącza.
Powoli wybieram numer O’Connorów, ćwiczę swoją kwestię, która zależy od tego, jakimi słowami rozpoczną rozmowę po odebraniu telefonu.
„Jeśli Lesley powie coś w rodzaju: »Dzień dobry, Kate, ale z ciebie ranny ptaszek«, udam, że tak tylko się melduję, zanim wyjdzie do pracy. Wspomnę, że słyszałam o jakichś wydarzeniach w Bangkoku, namówię ją, żeby zadzwoniła do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jeśli będzie zapłakana…”
Odzywa się obcy głos. Starsza kobieta. Przez chwilę wydaje mi się, że pomyliłam numer.
– Przepraszam, chciałam rozmawiać z Lesley, ale to chyba pomyłka.
– To ja – odpowiada Lesley. „Już wie”. – Jest tu policja, Kate. Mówią, że był jakiś pożar w Bangkoku, znaleziono dwa ciała. Ale nie są pewni, czy to one. Podobno na dziewięćdziesiąt procent. Więc jest jeszcze szansa. Możliwe, że będą musieli wykorzystać dokumentację medyczną i dentystyczną. – Głos załamuje jej się na ostatnim słowie, próbuję coś powiedzieć, jakoś ją pocieszyć.
– Strasznie mi przykro, Lesley. Naprawdę miałam nadzieję…
– Wszyscy mieliśmy. Dzisiaj tam lecimy. Muszę lecieć, Kate. Żeby mieć pewność. I przywieźć ją do domu, jeśli to ona…
Terry po cichu upaja się wieścią, że tak wcześnie trafiła mu się sensacja na pierwszą