– Jest środek nocy, Kate. Tak że raczej niewiele się dzieje. Ciągle nie ma potwierdzenia. Policja próbuje zabezpieczyć budynek, żeby umożliwić dalsze przeszukanie. Mam nadzieję, że mają kaski, ta rudera nawet przed pożarem groziła zawaleniem, co dopiero teraz. No ale śmierdzi. Stałem tam dzisiaj i wyraźnie czuć zapach trupów. Biedni ci ludzie, co przylecą tu szukać swoich dzieciaków. – W myślach na bieżąco redaguję jego wypowiedź, żeby nadawała się do przekazania opinii publicznej. – Poznałaś którychś rodziców? – pyta Don.
Lesley na mnie patrzy, mam nadzieję, że go nie słyszy.
– Tak – odpowiadam z naciskiem, oby wymownym.
– Aha, właśnie z nimi jesteś?
– No, tak że tego… Co policja mówi o tym pożarze?
– Że to wina farang ki-nok… sorry, tych backpackerów za dychę. Sąsiedzi mówią, że ciągle były tam imprezy, i to mocno odjechane. Ale mój kontakt w szpitalu twierdzi, że ktoś mógł przeżyć: w noc pożaru zgłosił się jakiś poparzony chłopak. Na razie nic o nim nie wiadomo, ale rozpytuję się.
– Który to szpital? – pytam. – Mówiłeś już o tym komuś?
– Jeszcze nie. Próbuję załatwić sobie z nim spotkanie.
– Dopilnuję, żebyś nie był pokrzywdzony, jeśli zachowasz dla nas wszystko, czego się dowiesz. Przynajmniej do mojego przylotu… Don?
Oboje dobrze wiemy, że wywiad z ocalałym z pożaru może być kolejną wielką sensacją. Zwłaszcza jeśli chłopak okaże się bohaterem.
– Zrobię to tylko dla ciebie – mówi Don. – Ale nie mogę sobie pozwolić, żeby reszta się na mnie obraziła, więc cicho sza! Okej?
– Dzięki. Widzimy się, jak wyląduję. Aha, Don, jeśli czegokolwiek się dowiesz, wyślij mi, proszę, wiadomość.
– Nie ma sprawy – odpowiada Don. – Do zobaczenia w barze.
Lesley nachyla się do przodu wyczekująco.
– Co powiedział? Kto jest w szpitalu?
– Jakiś chłopak być może został ranny w tym samym pożarze, ale na razie wszystko jest raczej mgliste.
Na twarzy Lesley maluje się głęboki zawód.
– Chłopak – powtarza półgłosem. – On wie, co się stało?
– Nie wiem – przyznaję, wyciągając do niej rękę. – To ciągle bardzo wczesny etap dochodzenia, Lesley, nic nie jest pewne. – Lesley kiwa głową, ale widzę, że tak naprawdę wcale nie słucha. Wygląda, jakby już to wszystko kiedyś słyszała. Bo tak jest. – Mój kolega stamtąd da nam znać, jeśli czegokolwiek się dowie, jest w stałym kontakcie z lokalną policją.
Dziękuje mi bezgłośnie i wraca do męża, żeby powtórzyć mu to, co jej powiedziałam. Potem podchodzi do innego stolika. Siedzi przy nim Jenny Shaw odwrócona plecami do byłego męża.
„Czyli wcale ich to nie zbliżyło do siebie” – myślę i podnoszę rękę, witając się bez słowa z Jenny, która właśnie mnie zauważyła.
Poniedziałek, 18 sierpnia 2014 roku
Reporterka
Dzwoni mój telefon, widzę, że Lesley też go usłyszała. To Mick, więc kręcę głową, żeby jej przekazać, że nie mam dla niej nic nowego.
– Właśnie się odprawiam, Kate. Jakim, kurwa, cudem udało ci się przenieść? Ja nie miałem szans. Kiedy zapytałem o klasę biznes, laska z linii lotniczych zrobiła taką minę, jakbym ją poprosił, żeby zrobiła mi loda. – Odwracam się, żeby Lesley nie zobaczyła, że się śmieję. – W kolejce do bramek widziałem troje innych fotografów – ciągnie Mick. – Będzie tłok. – Słyszę w jego głosie, że się szczerzy od ucha do ucha. Mick uwielbia takie wyjazdy: picie, rywalizacja, spędzanie czasu z bandą dziennikarzy.
– A jak u ciebie?
– Spoko. Rozmawiałam z Lesley. Wszyscy są przerażeni, biedaki. No ale siedzę z nimi w samolocie. Jeśli będę z nimi od chwili lądowania, to wszystko znacznie uprości.
– Dobra, dobra, przynajmniej o mnie pomyśl, jak będziesz się obżerała pysznościami i chlała szampana.
– Wezmę ci coś na wynos.
Kiedy rodzice dziewczyn zaczynają drzemać, idę do klasy ekonomicznej. Mick śpi jak zabity, głowa mu się kiwa.
– Mick – szepczę nieco za głośno i na sąsiednich fotelach podrywają się głowy innych pasażerów.
– Cześć, Kate. – George Clarkson z „Telegrapha” wita się ze mną z następnego rzędu. – Nie wiedziałem, że też z nami lecisz. Co słychać?
– Co, siedzisz z przodu? – zagaduje przez przejście Louise Butler z „Heralda”.
– Cześć, wszystko w porządku, tak – odpowiadam. – A co u ciebie, George? Nie widziałam cię, od kiedy odszedłeś z „Maila”. Jak to jest na głębokiej wodzie?
– Znacznie mniej pisków i hejtu – mówi z uśmiechem. – Nikt się nie drze. Bardzo cywilizowanie.
Dziennikarska banda wstaje z miejsc i zbiera się wokół mnie. Udaje mi się naliczyć pięć gazet i jedną stację telewizyjną. Wszystkich ich znam. To moi ludzie. Czuję się tutaj jak w domu, w tym zaduchu samolotowego jedzenia i gazów unoszących się nad tanimi siedzeniami.
– Rozmawiałaś z rodzinami? Czy stewardesy robią za obstawę i nikogo nie dopuszczają? – pyta Louise. Domyślam się, że nie widzieli mojego artykułu, który wysłałam tuż przed wejściem na pokład. Nie odpowiadam od razu. Reporterzy słyszą tę chwilę wahania i rozumieją bolesną prawdę. Ktoś ich ubiegł.
– Co mówią? Pewnie są w rozsypce? – dopytuje Louise. „Sama podsuwa mi kwestie”. Kiwam tylko głową. – Jak ci się udało namówić redakcję, żeby zapłacili za klasę biznes? Moi nie chcieli. Próbowałam się wbić na przód, żeby ich chociaż zobaczyć, kiedy podawano jedzenie, ale mnie złapali.
„Pieprzona Louise Butler. Miss nachalności”. Przyłapuję się na tej myśli i nagle przemyka mi przez głowę nieprzyjemna wizja mnie samej na czyimś progu. Odwracam się znowu do George’a.
– Jak oni się trzymają, Kate? – pyta.
– Nie najgorzej. Ma ich odebrać ktoś z ambasady.
– A ty będziesz sobie z nimi jechała wygodnie samochodem, mogę się założyć. Ale dasz nam jakiś cynk, co? – Louise nie odpuszcza, podchodzi jeszcze bliżej i łapie mnie za ramię. – Bądź dobrą koleżanką.
George unosi brew w imieniu pozostałych reporterów.
– Rozumiem, że zależy ci na tym temacie, Louise – mówię, odsuwając się od niej. – Wszystkim nam zależy. Słuchajcie, chwilę przed wylotem wysłałam do redakcji wywiad z nimi. Możecie sobie przeczytać na naszej stronie.
– Patrzcie ją – mruczy Louise i zaczyna mnie przedrzeźniać. – „Możecie sobie przeczytać na naszej stronie”. Za kogo ona się uważa?
– Jest środek nocy – mówię, próbując załagodzić konflikt. – Wszyscy jesteśmy zmęczeni i rozdrażnieni. Powinniśmy się teraz przespać. A gdzie macie noclegi?
Kiedy odchodzę, Mick łapie mnie za rękę,