Podejrzany. Fiona Barton. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Fiona Barton
Издательство: PDW
Серия: Kate Waters
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788380157309
Скачать книгу
pobycie w szpitalu wybrała ją sobie z katalogu, decydując się na zmianę koloru. „Miałam ochotę na coś nowego, a zawsze chciałam być blondynką” – powiedziała mu wtedy, radosna, blada, łysa, oglądając na wszystkie strony hełm z popielatoblond włosów. Roześmiał się – pierwszy raz szczerze od czasu otrzymania diagnozy – i mocno ją pocałował. Namiętnie, jak kochanek. Od tej pory za każdym razem stawał jak wryty na widok tej nowej Eileen, ale kiedy zdejmowała perukę, odsłaniała czaszkę porośniętą szczecinką w znajomym brązowym kolorze. „Może rozjaśnię sobie włosy po powrocie do domu – droczyła się, kiedy łapała go na tym, że się na nią gapi. – Co o tym sądzisz? Sexy?” Uśmiechał się i trzymał ją za rękę. Wtedy jeszcze wygrywali.

      Zamknął oczy, myśli o Eileen wyparły wszystkie inne. Powinien być w domu, przygotować się na jej wypis ze szpitala. Zmienić pościel w łóżkach – jednym na piętrze, drugim w salonie, w zależności od jej samopoczucia. Najbardziej lubiła poszwę na kołdrę w pączki róż. Powinien ją wyprasować. I kupić tę jej ukochaną herbatę malinową. Załatwi to później. Zanotował sobie „herbata m.” i „prasowanie” na żółtej karteczce i chciał przykleić ją gdzieś, gdzie później na pewno ją zobaczy. Ale w końcu odłożył ją z powrotem na notesik, gdzie zwinęła się jakby z pogardą dla jego nieudolności.

      Sparkes zaczął głęboko oddychać, żeby poskromić panikę, przez którą czuł już ucisk w klatce piersiowej. „Otwórz płuca – mówiła instruktorka jogi na jakimś DVD Eileen. – Poczuj, jak oddech otwiera nowe przestrzenie w twoim ciele”. Próbował się do tego zastosować, ale nie dało się wraz z wydechem wypuścić przerażenia tym, co oznaczał powrót do domu. Eileen wracała, bo w szpitalu nic już nie mogli dla niej zrobić. Koniec gry. Kiedy lekarka przedstawiła im prognozę, trzymali się za ręce. Jego były wilgotne ze strachu, jej – od leków.

      – To może być kwestia miesięcy, ale raczej tygodni – oznajmiła łagodnie, acz rzeczowo. Nie było miejsca na podważanie faktów ani odwoływanie się od wyroku. Po wszystkim siedzieli jakby zamroczeni, nie śmieli na siebie patrzeć, żeby przypadkiem nie musieć o tym rozmawiać.

      – Pogadamy w domu – przerwała milczenie Eileen. – Pamiętaj o herbacie malinowej, dobrze?

      Miał przyjechać po nią jutro rano, po obchodzie. Specjalnie dla niego będzie wesoła i uśmiechnięta. Eileen ciągle potrafiła robić dobrą minę do złej gry, głównie dzięki morfinie, ale z upływem dnia działanie leków osłabnie. Oczami wyobraźni widział, jak żona chodzi powoli po domu, dotyka mebli i sprzętów, jakby się z nimi żegnała. Cierpienie zmieniało jej osobowość. Zdarzało się, że odrzucała jego czułość i troskę. Czasem wpadała w gniew, nie mogła znieść jego dotyku. To właśnie w tych najczarniejszych chwilach docierało do niego z całą mocą, jak bardzo ją kocha. Jak wiele miał do stracenia. „Kilka miesięcy, błagam, niech to nie będą tygodnie…”

      Odsunął się od biurka, jakby fizyczny ruch mógł uwolnić go od dręczących myśli, i zaczął gorączkowo szukać czegoś, czym mógłby się zająć, żeby choć na ten jeden, ostatni dzień zapomnieć o chorobie Eileen.

      Poniedziałek, 18 sierpnia 2014

      Reporterka

      Salonik lotniskowy pęka w szwach – w skórzanych fotelach wylegują się biznesmeni z poluzowanymi krawatami, w okularach i z kieliszkami pinot noir w ręku. Na jednym z ogromnych telewizorów leci mecz piłki nożnej, na drugim, pod uśmiechniętą twarzą prezenterki, przewija się pasek z najświeższymi wiadomościami.

      To właśnie kocham najbardziej w mojej pracy. Wyjazdy za granicę. Załatwianie wszystkiego w ostatniej chwili, pęd na lotnisko, chociaż sekretarka redakcji jeszcze rezerwuje bilety, przepychanie się w kolejkach, wsiadanie na pokład tuż przed odlotem. Niecierpliwe wyczekiwanie na historię, która czeka na drugim końcu świata.

      Mimo tłoku udaje mi się znaleźć stolik w kącie i powoli zajmuję miejsce, przy okazji obserwując otoczenie. Do Bangkoku jadą też na pewno inni dziennikarze, ale przy darmowym barze nie widzę żadnych znajomych twarzy. Widocznie lecą ekonomiczną.

      Dzięki złotej karcie lojalnościowej i urokowi osobistemu załatwiłam sobie przeniesienie do klasy biznes. „Może ostatni raz udał mi się taki numer” – myślę, ale jestem z siebie zadowolona. Muszę siedzieć blisko rodziców, żeby móc z nimi spokojnie porozmawiać. A ich na pewno przeniosą na przód samolotu, żeby chronić ich przed prasą. „Przed takimi jak ja”.

      Ludzie w salonikach lotniskowych dzielą się zwykle na dwie grupy: Bywalcy, rozwaleni wygodnie i zaprzyjaźnieni z personelem, i Turyści – ci są tu pierwszy raz i roją się wokół darmowych kanapek jak podekscytowane osy.

      Ale O’Connorowie i Shawowie nie załapują się do żadnej z tych kategorii.

      Lesley i Malcolm siedzą przy stoliku pod oknem i trzymają się za ręce. Oboje wyglądają na wykończonych, żadne się nie odzywa. Lesley nie odrywa wzroku od telefonu, jakby siłą woli próbowała go zmusić, żeby zadzwonił. Podnosi wzrok, zauważa mnie i unosi rękę w powitalnym geście.

      Komórka zaczyna dzwonić. Zerka na numer na wyświetlaczu, podaje ją Malcolmowi i rusza w moją stronę slalomem między stolikami.

      – Mogę się przysiąść? – pyta i opada na krzesło. – Przepraszam, nie masz nic przeciwko, prawda? Czuję się trochę niestabilnie.

      – Oczywiście. Chcesz się napić wody albo czegoś mocniejszego?

      Kręci głową.

      – Chcę tylko jednego: żeby się okazało, że to nie Alex – mówi i zalewa się łzami.

      – Och, Lesley – mówię i przysuwam się bliżej z krzesłem.

      – Wiem, że to brzmi okropnie, ale chcę, żeby to było dziecko kogoś innego, bo nie potrafię się pogodzić z myślą, że moja córeczka może nie żyć.

      – To wcale nie jest okropne – oponuję. – Jesteś zrozpaczona i załamana. Rozumiem cię.

      – Chyba nikt nie potrafi tego zrozumieć – mówi, szukając w mojej twarzy prawdy.

      Zastanawiam się, czy nie powiedzieć jej o Jake’u. Podzielić się własnym nieszczęściem. „Też tak mam”. Ale ona nie potrzebuje teraz słuchać o moich zmartwieniach. Nieważne, co się teraz dzieje z innymi ludźmi. Nie może myśleć o niczym poza Alex.

      – Do tego wszystkiego boję się latać. – Lesley czka i prawie się śmieje z absurdu całej sytuacji. – Nie wierzę, że to się dzieje. Powinnam teraz siedzieć w pubie, dziś wieczór quizowy. Nasza drużyna nazywa się Małe Szare Komórki. A zamiast tego czeka mnie jedenastogodzinny lot w celu sprawdzenia, czy zwłoki w policyjnej kostnicy to moja córka.

      – Świetnie się trzymasz, Lesley.

      – Wcale nie. Zupełnie się sypię, Kate. Nie chcę wsiadać do tego samolotu. A co, jeśli nadejdą jakieś wieści? Będziemy lecieć kilkanaście godzin, bez łączności. Niczego nie będziemy wiedzieć aż do lądowania. To przerażające.

      Nachylam się, żeby musiała na mnie spojrzeć, na czymś się skupić.

      – Tam jest teraz noc. I tak nic się nie wydarzy aż do rana. Jutro sprawy mogą się trochę rozjaśnić. Musisz spróbować się przespać w samolocie. Masz coś na sen?

      Lesley niespokojnymi dłońmi wykręca chusteczkę higieniczną, drze ją na kawałeczki.

      – Poradzę sobie.

      Kiwam głową, nie odrywając wzroku od tej kobiety, która na moich oczach rozpada się na kawałki. Wyławiam telefon z torby i dzwonię do Joego.

      – Cześć, to ja. Jestem na lotnisku. Mógłbyś