– Jenny – próbuję się delikatnie wtrącić – wiem, że jesteś zdenerwowana. Nie dokładaj sobie jeszcze zmartwień z takiego powodu. Obie dobrze wiemy, że wygląda żałośnie, wypindrzyła się do zdjęć, jakby zaginięcie twojej córeczki było do tego dobrą okazją.
Jenny prycha. Właśnie to chciała usłyszeć.
– Masz rację. Mam nadzieję, że ludzie od razu ją przejrzą, jego zresztą też. Egoiści. Wszystko się kręci wokół nich. Mike prawie nie wspomina o Rosie, liczy się dla niego tylko to, jak sam się czuje. Bydlak.
– Rozumiem. Słuchaj, chciałam cię tylko zapewnić, że w „Poście” zależy nam właśnie na tobie.
– Jasne. Na pewno nie zamierzam gadać z „Heraldem”, co za szmatławiec.
„Sukces. Ale nie ma co popadać w pychę. Potrzebuję nowego materiału”.
– A jak poza tym się czujesz? Spałaś w ogóle w nocy? Masz jakieś nowe wieści?
– Telefony się urywają od samego rana. Najpierw matka Mike’a coś tam ględziła o problemach z bankiem, ale rzuciłam słuchawką, kiedy zobaczyłam, że Lesley dzwoni do mnie na komórkę. Coraz więcej osób pisze w sieci, że mogli je gdzieś widzieć. Ale to wcale nie muszą być nasze dziewczyny.
– Też widziałam te posty, Jenny. Ale, jak sama mówisz, nic nie rzuca się w oczy. Widziałaś to o dwóch dziewczynach, jasno- i ciemnowłosej, jak Rosie i Alex, które w jakiejś kawiarni planowały podróż autobusem do Laosu? Blondynka miała podobno na ramieniu wytatuowaną jaszczurkę.
– Rosie nie ma tatuaży. Nie pozwoliłam jej. Takie to pospolite, no i ryzyko zakażenia.
„Mogła sobie jakiś zrobić bez twojej wiedzy – myślę. – Teraz nie możesz jej niczego zabronić”.
Robię Steve’owi kolejną kawę i uzupełniam artykuł w wersji online o informację o tatuażu. Postanawiam też wysłać Dona na rajd ze zdjęciami dziewczyn po salonach tatuażu i firmach busowych, ale kiedy do niego dzwonię, parska śmiechem.
– Mogę spróbować, ale jest tego tyle, że szanse są raczej niewielkie. Normalna stawka dzienna?
– A jak ten Bates Motel? Coś znalazłeś? – pytam.
– Byłaś kiedyś w Bangkoku, Kate? Mają tu całą sieć. Niektóre z tych pokojów nie nadają się nawet na budę dla psa.
– Ech, bierz się do roboty. Zadzwoń, zanim pójdziesz spać.
Wybieram numer Mike’a Shawa. Muszę. Trzeba się zabezpieczyć na wszystkich frontach.
Bangkok, dzień 7 (sobota, 2 sierpnia)
Temat: ROSIE!
Hej, Mags,
trochę się martwię o R. Shaun wyjechał, a ona się zadała z jakimiś dwoma Holendrami z jego pokoju. Dzisiaj zupełnie odjechała. Nie ma z nią kontaktu. Siedzi, dyszy ciężko, oczy ma szklane i straszne. Nie wiadomo, co wzięła. Pytałam Larsa, jednego z tych gości, ale tylko się zaśmiał i powiedział, że nic jej nie jest. On też coś brał. Położę ją do łóżka i spróbuję rano z nią pogadać. Jest mi coraz ciężej. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam.
Od przyjazdu totalnie jej odbiło. Zalicza po kolei wszystkie knajpy przy Khao San, więc muszę wysłuchiwać opowieści o tym, jak podpaliła sobie włosy płonącymi szotami sambuki (tak się to pisze?), albo o strzelaniu piłeczkami pingpongowymi z cipek. Jprdl. Nie wiem w sumie, z którym R. sypia, z Larsem czy Diederikiem. A może z oboma? Mam wrażenie, że chce zaliczyć wszystkich w hostelu!
Zdecydowanie nie zależy jej na poznaniu prawdziwego Bangkoku. Mówi, że nic tu nie jest prawdziwe. Sztuczny świat, chodzi tylko o zabawę. Dlatego tak jej się podoba, a ja podobno jestem zazdrosna. Jasne…
Próbuję się tym nie przejmować i dobrze bawić, ale czasem strasznie mi ciężko. Co u Ciebie? Zdecydowałaś już, czy idziesz w październiku na studia? Odpisz jak najszybciej, opowiedz mi wszystko. Muszę iść poszukać Rosie. Myślałam, że będziemy razem zwiedzać, ale jakoś to nie wychodzi. Tak, wiem, na pewno sobie myślisz „A nie mówiłam?”. Powinnam była Cię posłuchać. Teraz już za późno. No nic, jakoś to będzie. A.
Mags próbowała ją ostrzec, kiedy się dowiedziała, że Rosie zajmie jej miejsce.
– Jesteś pewna, Alex? Czy ty cokolwiek o niej wiesz?
– Pewnie, że tak – warknęła Alex. – Wszystko będzie dobrze. Zresztą nie będziemy przecież same. Ciągle będziemy poznawać nowych ludzi. – Miała ochotę dodać: „Zresztą to wszystko twoja wina”, ale nie chciała znów wzbudzać w Mags poczucia winy i doprowadzać jej do łez.
– Mówią, że nie pozna się drugiej osoby, dopóki nie wyjedzie się z nią na wakacje.
– Dzięki, Mags, nie pomagasz.
Ale Mags miała rację.
Alex starała się ignorować Rosie, patrzyła na potężne burzowe chmury kłębiące się nad wieżowcami. Kiedy ulewne deszcze zaczęły codziennie bębnić o dachy, zakopywała się w zaczytanych książkach zostawionych przez poprzednich gości albo wrzucała posty na Facebooka. Pisała zabawne historyjki o mnichach, którzy w świątyniach oglądali na telefonach opery mydlane, o straganiarzach, którzy ustawili namiot z parasolek, a na głowy powkładali sobie czepki kąpielowe, żeby nie przemoknąć do suchej nitki.
Z początku czytała te posty Rosie, ale dała sobie spokój, kiedy koleżanka oznajmiła, że „ma już potąd świątyń”. Drugiego dnia poszła do dwóch i chyba wyrobiła swój limit.
– Byłam, widziałam, nie chcę już w życiu słyszeć zawodzenia jakiegoś mnicha – oznajmiła wszystkim obecnym w barze. – Bez urazy – dodała pod adresem przysłuchującej się Mammy, która obnażyła zęby w uśmiechu, ale nadal świdrowała je zza baru martwym spojrzeniem, aż Alex robiło się nieswojo. Ale Rosie chyba niczego nie zauważyła.
Teraz opowiadała wszem wobec, że chce sobie zrobić tatuaż. Dużą jaszczurkę, taką jak miał Holender, na którego leciała.
Sobota, 16 sierpnia 2014 roku
Detektyw
Sparkes rozmawiał przez telefon z żoną, kiedy w jego gabinecie pojawiła się Salmond w stroju do biegania – obraz zdrowia i wydajności.
Machnął ręką, mówiąc bezgłośnie „chwilę”, i podwładna wybiegła.
– Niech to szlag – rzucił do słuchawki. – Myślałem, że w weekend będę miał trochę spokoju, ale Zara właśnie przyszła, chyba znowu ma fazę na sport. Nie zniosę kolejnych kazań.
– Ani się obejrzysz, a wciśnie cię w gatki z lycry – odparła Eileen ze śmiechem. – A ja się teraz trochę zdrzemnę. Ta morfina jest cudowna.
– Wpadnę później. Kocham cię.
– Dobra, dobra, zjeżdżaj łapać przestępców – rzuciła żartobliwie.
Salmond wróciła już po prysznicu, w normalnym stroju i z wilgotnymi włosami związanymi w koczek, tak ciasny, że naciągał jej skórę na skroniach.
– Nie