– My w zdjęciach też jesteśmy zdesperowani. Coś z tego ukręcimy. Ładne dziewczyny, na tej stronie założonej przez brata jednej z nich jest parę zdjęć przed jakąś świątynią, ale konta na Facebooku mają dostępne tylko dla znajomych.
– Miejmy nadzieję, że rodzice nam jakieś dadzą. Biedni ludzie. Brzmieli sympatycznie. To będzie kulturalna rozmowa.
Mick przytakuje, wyrzuca peta przez okno i wygrzebuje następnego papierosa z paczki na desce rozdzielczej. Zapala i zaciąga się głęboko.
– Niech to szlag, Mick, otwórz chociaż okno. Palę te fajki razem z tobą.
Wybucha śmiechem i zanosi się takim kaszlem, jakby miał wypluć płuca.
– Nawróceni palacze są najgorsi. Korzystaj. Masz jednego za darmo…
Otwieram okno i zaczynam myśleć o wywiadzie.
Parkujemy pod wskazanym adresem, przed szeregowcem z czerwonej cegły na obrzeżach zamożnego miasta targowego, a kiedy wysiadam z samochodu, dzwoni mój telefon. To Steve, ale ledwie go słyszę przez uliczny szum.
– Przepraszam, kochanie, stoję na chodniku i zaraz wchodzę na wywiad. Możemy pogadać później?
– Chciałem ci tylko przypomnieć, że idziemy wieczorem na tapasy z Henrym i Deepiką. Pamiętasz?! – krzyczy.
– Tak, tak. – Zapomniałam. Steve pewnie by uznał, że to celowo, ale mam po prostu dużo na głowie. Poza tym nie znoszę Henry’ego. Może i jest kolegą Steve’a ze szpitala, ale jest też strasznym dupkiem. To taki typ, któremu wydaje się zabawne krytykować żonę w towarzystwie, a potem ryczeć: „Żartuję!”, kiedy zapada krępująca cisza. Deepika, partnerka w kancelarii prawnej, chyba nie ma nic przeciwko. Wtóruje mu, kiedy on z rechotem nazywa ją „tą, której nie wolno się sprzeciwić” i porównuje ich małżeństwo do wyroku dożywocia, ale dla mnie to jest nie do przełknięcia.
Kiedy ostatni raz wyskoczył z czymś takim, zamówiłam kolejną lampkę wina, mimo że Steve posłał mi spojrzenie pod tytułem „już ci wystarczy”.
– Przekaż mu, że jeśli dziś znowu wyjdzie z niego neandertalczyk, to wepchnę mu do nosa grillowaną papryczkę! – odkrzykuję.
– Katie, będziesz się zachowywała, prawda? – pyta Steve ze śmiechem, ale słyszę napięcie w jego głosie.
– Być może. Kocham cię, pa.
– Kogo zamierzasz zaatakować chili? – pyta Mick, zarzucając sobie na ramię torbę z aparatami.
– Nie twoja sprawa. No, chodź, nie ma na co czekać.
Piątek, 15 sierpnia 2014 roku
Reporterka
Droga przez salon O’Connorów przypomina tor przeszkód najeżony meblami i bibelotami – żeby dostać się do fotela wskazanego przez Lesley, muszę wyminąć wyściełany podnóżek, duży trzęsący się storczyk i stolik kawowy o ostrych kantach. Na kanapie siedzi już jakaś kobieta z kubkiem herbaty w ręku.
– To Jenny, mama Rosie. Zadzwoniliśmy, że przyjeżdżacie, i chciała dołączyć – tłumaczy Lesley szybko.
„Ale ty nie wyglądasz na zachwyconą tym pomysłem – myślę. – Ciekawe czemu?”
Jenny kłania mi się bez słowa i upija łyk herbaty.
– Dzień dobry, ja jestem Kate, a to Mick, mój…
Mick ucisza mnie wzrokiem.
– Jestem fotografem, współpracuję z Kate przy tym artykule – mówi.
Ostatnimi czasy coraz bardziej się wścieka, kiedy się zapomnę i nazwę go „moim fotografem”.
– Nie jestem twoją tresowaną małpką, kurwa – syczy. Mogę się założyć, że Lesley O’Connor to słyszy, ale udaje, że nic nie zauważyła.
– Herbatki? – rzuca, przerywając nagłą ciszę.
Kiwam głową z wdzięcznością.
– Jeszcze dwie herbaty, Malcolm! – woła w stronę drzwi. Lesley jest mniej więcej w moim wieku, na oko trochę po pięćdziesiątce. Ma na sobie dżinsy z supermarketu z wysokim stanem, sandały w kolorze plastra opatrunkowego i długi T-shirt. Zero makijażu. Żadnych kolczyków. W pełni naturalna.
Rozpinam żakiet i szybko zsuwam go z ramion. Nie chcę wyglądać jak urzędniczka.
– Lesley… – zaczynam, ale wchodzi mi w słowo.
– Trafiliście bez problemu?
„Odsuwa ten okropny moment, kiedy trzeba będzie zacząć o tym mówić”.
– Tak, żadnych trudności. Bardzo dziękujemy, że zgodziliście się z nami spotkać.
Nachylam się do przodu, żeby złapać kontakt wzrokowy.
– Możesz mi trochę opowiedzieć o Alex? Na pewno strasznie się cieszyła na wyjazd.
Lesley uśmiecha się z wdzięcznością. Wspomina szczęśliwe czasy sprzed ostatniego tygodnia, właśnie do nich chciałaby wrócić.
– Tak, bardzo. Obie się cieszyły, prawda, Jenny?
Jenny Shaw nie podnosi wzroku znad kubka. Czuję, że atmosfera nieco się zagęszcza. Ale Lesley najwyraźniej nic nie zauważyła i nadaje dalej.
– O niczym innym nie mówiła. Na początku miała jechać z Mags, swoją najlepszą przyjaciółką, ale nic z tego nie wyszło i w końcu Rosie się zdecydowała. Alex godzinami siedziała w internecie, oglądała różne wyspy, sprawdzała, jak się tam dostać, no wiesz, rozkłady autobusów, promy, zakwaterowanie. Wszystko zaplanowała. Miały jechać na trzy miesiące, a potem zobaczyć, co dalej. Myślały o Australii, gdyby udało im się znaleźć jakąś pracę.
– Czyli to była poważna wyprawa. Podróżowały już wcześniej?
– Nie – mówi Jenny Shaw. Pierwsze słowo z jej ust.
– To prawda, nie – potwierdza szybko Lesley. – Pierwszy raz same poza domem. Ale to rozsądne dziewczynki, wszystko sobie zaplanowały. Alex zrobiła całą tabelkę.
Z ust Jenny Shaw słyszę coś w rodzaju prychnięcia.
– Przepraszam, nie dosłyszałam.
– Nic nie mówiłam.
– Jenny jest bardzo zdenerwowana – wtrąca się Lesley. – Jak my wszyscy.
Malcolm O’Connor stawia na stoliku tacę z dzbanuszkiem na mleko, cukierniczką, herbatnikami w czekoladzie i czajnikiem z ocieplaczem. „Dbają o utrzymanie standardu w każdej sytuacji” – notuję w myślach.
– Tak, denerwujemy się – przyznaje i siada między żoną a Jenny.
– Musimy je znaleźć – mówi Lesley, łapiąc męża za rękę. – Jesteśmy zrozpaczeni. Nie śpimy, wyobrażamy sobie najgorsze.
– Dlaczego wszczęłaś alarm, Lesley? Alex powiedziała coś, co cię zaniepokoiło?
– Nie. Nic z tych rzeczy. O to właśnie chodzi. Świetnie się bawiły. Ale przez tydzień się nie odzywały, a umówiliśmy się, że będą się kontaktować przynajmniej co drugi dzień. Na Facebooku, esemesem, mejlem, jeśli będą miały czas napisać coś więcej. Poza tym wczoraj przyszły wyniki egzaminów. Jeszcze nie otworzyłam koperty, bo chcieliśmy to zrobić razem z Alex. Wiedziała, że miały przyjść czternastego sierpnia, nawet umówiła się z nami mejlowo, że zadzwoni o konkretnej godzinie.