Do kina czy na film?. Blythe Roberson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Blythe Roberson
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Руководства
Год издания: 0
isbn: 9788327159465
Скачать книгу
w pary, i ponieważ spotykanie się z wieloma partnerami jest normalne, czasem się zastanawiam, czy – udając „wyluzowaną” i zadowalając się krótkotrwałymi związkami – nie uzależniłam się od początków romansu za bardzo, żeby móc wybrać jedną osobę i z nią zostać. Pal sześć, jeśli oznacza to tylko tyle, że nigdy nie wyjdę za mąż! Będę bardzo zadowolona ze swojego najlepszego singlowego życia w stylu Marthy Stewart, wypełnionego wciskaniem ludziom książek o robieniu ozdób z kwiatów i pstrykaniem kiepskich zdjęć gór lodowych swoim iPhone’em X aż do złotej jesieni życia. ALE uważam, że podniecenie towarzyszące początkom romansu odbywa się przeważnie kosztem tej drugiej osoby (nie w sensie związanym z „przelatywaniem miliarda nowych pociągających ludzi”, który kojarzymy z mężczyznami i często opatrujemy etykietką wykorzystywania, choć ani jedno, ani drugie wcale nie musi być prawdą – podniecenie, które mam na myśli, to wynik emocjonalnej niepewności i dramatyzmu sytuacji). Na etapie związku, na którym analizujesz sygnały, chodzi nie tyle o obiekt twoich westchnień, ile o ciebie samą. Drugi człowiek jest w gruncie rzeczy tylko wyobrażeniem osoby, kimś, na kogo przerzucasz swoje założenia. Jeśli jacyś faceci wolą być *usunięci z tej historii*, to znaczy, że nie nadają się do takiej zabawy. Chłopaki wcale się nie proszą, żeby być w mojej głowie i w moich tweetach dwadzieścia cztery godziny na dobę! Oczywiście zawsze pozostaje pewna doza niepewności, gdy po raz pierwszy próbujesz ustalić, jakie żywicie do siebie uczucia, ale nie chcę, żeby intensywne roztrząsanie tego, co dzieje się na początku związku, doprowadziło do jego zakończenia na tak wczesnym etapie.

      Mój aktualny patent to PO PROSTU MÓWIĆ, CO CZUJĘ. Tyle że wymaga on mocnych nerwów i jest skuteczny w pięciu do dwudziestu pięciu procent przypadków.

      Interpretowanie SMS-ów

      Barthes pisał o rozpaczliwym analizowaniu sygnałów: „Znaki nie są dowodami, bo każdy może wytwarzać znaki fałszywe lub dwuznaczne. Stąd paradoksalne poddanie się wszechmocy języka (…). Przyjmę każde słowo od innego jako znak prawdy; a kiedy ja przemówię, nie będę powątpiewał, czy uzna za prawdę to, co ja powiem”. Ale (nie żebym objaśniała cytowany fragment, tak jak robiłam na pierwszym roku college’u, kiedy o dziesiątej rano upływał termin oddania pracy, a do pisania brałam się o trzeciej) język jest niewystarczającym narzędziem, by wyrazić ogrom i skomplikowanie ludzkich myśli i uczuć, więc choć zdecydowanie zaleca się szczerość, nie rozwiąże ona problemu randkowania. Jeśli czegokolwiek się nauczyłam, studiując przez cztery lata filologię angielską, to tego, że każdy tekst można zinterpretować w dowolny sposób, a jeśli zinterpretujesz go przez pryzmat marksizmu, dostaniesz szóstkę.

      Jeżeli tak jak Barthes zdamy się na wszechmocność języka, SMS-owanie wyda się idealnym sposobem wyrażenia romantycznych uczuć. To prawie wyłącznie słowa! No, jeśli zabierasz się do tego poważnie, w grę mogą wchodzić jeszcze emoji i prawdopodobnie selfie, a jeśli jesteś bardziej zorganizowana niż ja, również GIF-y. Jedno jest oczywiste: SMS-y nie zapewnią wytchnienia od rozpaczliwej analizy.

      Chcąc od początku stawiać sprawę jasno, powinnam zaznaczyć: żywię głębokie przekonanie, że skoro musisz analizować czyjeś SMS-y, aby znaleźć coś, co świadczy o tym, że ta druga osoba jest tobą zainteresowana, to ta osoba nie jest tobą zainteresowana. W najlepszym razie BYĆ MOŻE jest albo BYĆ MOŻE będzie, ale nawet jeśli jedno albo drugie to prawda, masz teraz lepsze rzeczy do roboty, na przykład pranie staników albo ubieganie się o jakiś lokalny urząd. Ludzie, którzy są tobą zainteresowani, chcą się z tobą umówić lub zgadzają się, kiedy ty chcesz się umówić z nimi. Czasami po prostu zjawiają się gdzieś, wiedząc, że tam będziesz, a robią to z szacunkiem i w fajny sposób.

      Znowu jednak muszę podkreślić, że jestem osobą, której kształcenie na poziomie wyższym składało się z czterech lat czytania Wielkiego Gatsby’ego z zastosowaniem wszelkich możliwych soczewek interpretacyjnych. Lata życia najsilniej kształtujące osobowość upływały mi na uczeniu się, że książki / wiersze / dowolne słowa można interpretować na pół miliona różnych sposobów, ponieważ istnieje pół miliona różnych nurtów teorii literatury. Oto kilka, które zapamiętałam.

      Istnieje dokładne czytanie (ang. close reading), czyli w gruncie rzeczy to, czego nas uczą w liceum (choć oczywiście jedyne, co pamiętam z liceum, to wszystkie szczegóły wszystkich interakcji, w jakie weszłam z pewnym pociągającym chłopakiem, który był kapitanem naszej drużyny futbolowej). Dokładne czytanie jest wtedy, gdy patrzysz na tekst w oderwaniu od informacji zewnętrznych i po prostu wgryzasz się w ~~słowa~~. Wymyślili je twórcy prądu znanego pod nazwą New Criticism, czyli Robert Penn Warren i zgraja innych białasów z Południa. Tak więc choć uwielbiam dokładne czytanie, podchodzę do niego z WIELKĄ PODEJRZLIWOŚCIĄ i zdecydowanie oczekuję, że pewnego dnia będę musiała się go wyrzec w następstwie niepokojących zarzutów o jego niewłaściwe zachowanie wobec kobiet.

      Mamy też czytanie biograficzne, w którym bierze się pod uwagę życie autora, co jednak uważane jest za ZŁE podejście. Dodatkowo uwzględnia się intencje autora, co najwyraźniej jest JESZCZE GORSZE, bo przecież KOGO ONE OBCHODZĄ, a poza tym AUTORZY TO KRETYNI. Nie wiem, jak właściwie nazywa się te techniki, bo skupiam się przede wszystkim na tym, jaki to wszystko ma związek z czytaniem Zmierzchu. Z radością też spieszę zawiadomić, że kiedyś zdobyłam dzięki temu szóstkę minus z wypracowania na temat Wichrowych wzgórz, i to była moja jedyna tak wysoka ocena na studiach. Jest też semiotyka. O której oczywiście słyszałam. Tyle że nie mam pojęcia, co to takiego. Jest psychoanalityczna krytyka literacka, czyli dziedzina, którą obecnie, jak mi się zdaje, uprawiają jedynie ludzie bardzo chcący wkurzyć innych i zupełnie niekumający, o co chodzi. Dekonstrukcja, na której temat pamiętam tylko tyle, że przyprawiała mnie o silne mdłości i miałam przez nią mętlik w głowie. Moja opinia na temat wszystkich nurtów myśli literackiej jest obecnie następująca: „Aha, biali mężczyźni rozmyślali o tym przez setki lat? Pozwólcie, że wyrzucę to wszystko przez okno i będę robiła, co mi się podoba!”.

      Zatem dzięki całej tej wiedzy, którą wpoili mi najbardziej szanowani intelektualiści i naukowcy w naszym kraju, posiadłam zdolność przeanalizowania każdego SMS-a w taki sposób, by nieuchronnie wyciągnąć wniosek, że facet jest mną zainteresowany albo że mnie nienawidzi. Na tę umiejętność zwrócił mi uwagę mój przyjaciel Jonah, ktoś w rodzaju mojego terapeuty, któremu nie płacę i który ma za zadanie koordynować elementy produkcji pewnego programu emitowanego późnym wieczorem i jednocześnie stawiać mi diagnozę. Jonah powiedział: „To wręcz zadziwiające, jak potrafisz zmienić zupełnie niewinne słowa w obelgi albo komplementy”. Odparłam wtedy, że właśnie dlatego zapłaciłam pięćset bilionów dolarów za studia.

      Close reading SMS-ów od mężczyzn z wykorzystaniem wiedzy, którą zdobywałam przez cztery lata w college’u

      SMS:

      Ja: Z którym pokemonem powinnam pójść na randkę???????

      On: Z Dugtrio.

      INTERPRETACJA:

      Ty, Blythe, zasługujesz na trzech chłopaków.

      SMS:

      [facet testuje narzędzie iOS umożliwiające rysowanie i przesyłanie łuku]

      On: To łuk weselny.

      [rysuje okrąg]

      On: To obrączka.

      INTERPRETACJA:

      Poznaliśmy się dziś wieczorem, ale już wiem, że chcę z tobą spędzić resztę życia.

      SMS:

      [zdjęcie piwa, które zostawiłam niedopite na imprezie]

      On: A tak przy okazji, piję twoje piwo.

      INTERPRETACJA:

      Chcę, żeby moje usta były tam, gdzie były twoje.

      SMS:

      Ja: Napisz do mnie, jeśli masz ochotę