Spostrzeżenia Granovettera miały charakter socjologiczny i opierały się na wywiadach oraz podobieństwie danych, co wymagało ich późniejszego uściślenia na podstawie badań w terenie. A kiedy je przeprowadzono, okazało się na przykład, że dla osób ubogich silne więzi mają większe znaczenie, co sugerowałoby, że ciasne, spajane dużą lojalnością sieci świata proletariackiego mogą się przyczyniać do utrwalania ubóstwa[4]. Ale dopiero w 1998 roku udało się wykazać, d l a c z e g o świat charakteryzujący się przede wszystkim istnieniem homofilnych grupek może być jednocześnie „małym światem”. Dokonało tego dwóch matematyków: Duncan Watts i Steven Strogatz. Pogrupowali oni sieci według dwóch stosunkowo niezależnych od siebie właściwości: przeciętnej centralności bliskości każdego z węzłów oraz współczynnika ogólnego usieciowienia całej struktury. Wychodząc od schematu okrężnego, w którym każdy węzeł połączony jest wyłącznie z dwoma innymi, sąsiadującymi z nim węzłami, badacze ci dowiedli, że przypadkowe dodanie zaledwie kilku kolejnych krawędzi wystarczy do tego, by radykalnie zwiększyć bliskość wszystkich węzłów, bez znaczącego powiększenia współczynnika ogólnego usieciowienia[5]. Watts rozpoczął wprawdzie swoje badania od studiowania zsynchronizowanych odgłosów wydawanych przez świerszcze, ale wnioski, do jakich doszedł wraz ze Strogatzem, wydają się w oczywisty sposób dotyczyć również populacji ludzkich. By zacytować samego Wattsa, „różnica między grafem obrazującym wielki i mały świat może się zasadzać na zaledwie kilku przypadkowo dodanych krawędziach – a jest to zmiana praktycznie niewykrywalna z poziomu poszczególnych wierzchołków (…). Ze względu na wysoko usieciowiony charakter grafów małego świata możemy często odnosić wrażenie, że na przykład jakaś choroba jest «daleko stąd», podczas gdy w rzeczywistości jest ona bardzo, bardzo blisko”[6].
Odkrycia poczynione w dziedzinie nauk o sieci miały też ważkie implikacje dla ekonomistów. Standardowa ekonomia posługiwała się modelem nieróżniących się specjalnie od siebie rynków zapełnionych przez czynniki dążące do maksymalizacji zasobów, dysponujące doskonałym dostępem do informacji. Cały problem – rozwiązany przez angielskiego ekonomistę Ronalda Coase’a, który wyjaśnił wagę kosztów transakcyjnych[12*] – polegał na tym, by zrozumieć, po co w ogóle istnieją firmy. (Powód, dla którego nie wszyscy jesteśmy dokerami zatrudnianymi każdego dnia od nowa i opłacanymi od dniówki – jak Marlon Brando w filmie Na nabrzeżach – jest taki, że zatrudnianie ludzi na dłuższy okres przez firmy pozwala obniżyć koszty pracy). Jeśli jednak przyjmiemy, że rynki są sieciami, a większość z nas zamieszkuje osobne węzły, ściślej bądź luźniej ze sobą powiązane, wówczas świat gospodarczy będzie wyglądał zdecydowanie inaczej. Choćby dlatego, że przepływy informacji staną się zależne od struktur sieciowych[7]. Wiele interakcji międzyludzkich nie ma charakteru jednorazowych transakcji, w których nadrzędną rolę odgrywa cena wynikająca z równoważenia się popytu i podaży. I tak kredyt zależy w dużej mierze od zaufania, które z kolei zależy od struktury społecznej (jest wyższe w skupisku podobnych sobie ludzi, na przykład w społeczności imigrantów).
To zaś ma dalekosiężne skutki nie tylko dla rynków zatrudnienia, a więc obszaru badań Granovettera[8]. Zamknięte sieci sprzedawców mogą prowadzić do korzystnej dla nich zmowy kosztem całej reszty, co z kolei tłumi innowacyjność. Bardziej otwarte sieci mogą natomiast promować innowacyjność, jako że nowe idee łatwiej przedostają się od skupiska do skupiska właśnie dzięki sile słabych więzi[9]. Tego rodzaju spostrzeżenia doprowadziły do poszukiwania odpowiedzi na pytanie, jak w ogóle dochodzi do powstawania sieci[10].
Z pozoru nie wydaje się to problem szczególnie skomplikowany. Począwszy od opisywanych przez Avnera Greifa jedenastowiecznych maghrebskich kupców operujących w basenie Morza Śródziemnego[11] aż po współczesnych nam przedsiębiorców i menedżerów, których działalności przygląda się uważnie Ronald Burt, dysponujemy naprawdę pokaźnym materiałem badawczym obrazującym rolę sieci biznesowych w generowaniu kapitału społecznego[12] i promowaniu – albo też tłumieniu – innowacyjności. Używając terminologii Burta, konkurencja między jednostkami i firmami uzależniona jest właśnie od sieci, których „strukturalne braki” – to jest luki pomiędzy poszczególnymi skupiskami, gdzie brakuje nawet słabych więzi – stanowią „okazję do wykazania przedsiębiorczości pod względem dostępu do informacji, wyczucia czasu i przejęcia kontroli”[13]. Pośrednicy – czyli ludzie zdolni do dostrzeżenia i „wykorzystania takich luk” – uzyskują (a raczej powinni uzyskiwać) „nagrodę za swoją pracę na rzecz integracji”, ponieważ zajmując taką właśnie pozycję, dają sobie szansę na dotarcie do kreatywnych pomysłów (a przynajmniej są mniej narażeni na konsekwencje myślenia w ramach jednej grupy, a więc sztampowego). W instytucjach innowacyjnych tego rodzaju pośrednicy są zawsze doceniani. Ale w sytuacji konfliktu między takim innowatorem-pośrednikiem a siecią skłonną do „zamykania się w sobie” (czyli do izolowania się i homogeniczności) górę bierze często ta ostatnia[14]. Prawidłowość ta odnosi się w równym stopniu do środowiska uniwersyteckich filozofów, co do pracowników dowolnej amerykańskiej firmy elektronicznej[15].
W dzisiejszych programach studiów magisterskich z zakresu zarządzania biznesowego coraz bardziej poczesne miejsce zajmuje odrębna już dziedzina tej nauki określana jako „zachowanie organizacyjne”. Całkiem niedawno poczyniono w ramach tej dyscypliny kilka nowych interesujących ustaleń. Otóż skłonności do zachowań sieciowych ponoć częściej przejawiają menedżerowie niż ludzie niezajmujący stanowisk kierowniczych[16], „mniej hierarchiczna sieć może mieć lepszy wpływ na wypracowanie solidarności i homogeniczności w kulturze organizacyjnej”[17], a pośrednicy odnoszą z reguły większy sukces w eksploatowaniu strukturalnych luk, jeśli „wpasują się w kulturę organizacyjną swojej grupy”, za to ci już „strukturalnie wpasowani” radzą sobie lepiej, kiedy wykazują się pewną „kulturową odrębnością”. Reasumując, „zasymilowani pośrednicy” i „zintegrowani nonkonformiści” osiągają zwykle lepsze wyniki od innych[18]. Również pod tym względem teoria sieci oferuje nam obserwacje, których użyteczność wykracza poza typową rzeczywistość korporacyjną wyszydzaną przez Ricky’ego Gervaisa w serialu Biuro. W końcu sieci biurowe tylko z rzadka są naprawdę duże i rozległe. A jednak rozmiar takiej sieci nie pozostaje bez znaczenia, co wyjaśnia prawo Metcalfe’a – od nazwiska twórcy Ethernetu, Roberta Metcalfe’a – wedle którego (w jego oryginalnym brzmieniu) użyteczność sieci telekomunikacyjnej lub innego systemu teleinformatycznego rośnie proporcjonalnie do kwadratu liczby podłączonych do niej urządzeń (użytkowników). Jest to zresztą cecha wszystkich sieci. Nieco upraszczając, możemy więc stwierdzić, że im większa liczba węzłów w danej sieci, tym bardziej użyteczna jest sama sieć dla wszystkich tych węzłów. Jak zobaczymy, oznacza to spektakularne wręcz korzyści dla wielkich i otwartych na wszystkich sieci i – konsekwentnie – o wiele bardziej ograniczone korzyści dla sieci operujących potajemnie i/albo w warunkach ekskluzywności. Nawet jednak w największych sieciach zawsze będą takie węzły, które spełniają funkcje pośredniczące i przepływowe.
Sformułowanie „stać się wiralem” (to go viral) odbierane jest już dziś jako męczący banał, tak bardzo nadużywają go rozmaitej maści specjaliści od reklamy i marketingu[19]. Tak czy inaczej, to właśnie nauka o sieciach pozwala nam najlepiej zrozumieć, dlaczego niektóre idee potrafią rozprzestrzeniać się bardzo szybko i efektywnie, zupełnie jak wirusy. Idee takie – zresztą nie tylko idee, bo również stany emocjonalne,