Takie samo pytanie można by zadać w odniesieniu do wpływu sieci na system międzynarodowy: czy jest on na lepsze, czy na gorsze? Anne-Marie Slaughter widzi głęboki sens w rekonfiguracji globalnej polityki przez uzupełnienie tradycyjnej „szachownicy” międzypaństwowej dyplomacji o nowe „pajęczyny sieci”, co pozwoliłoby wykorzystać zalety tych ostatnich (takie jak transparentność, łatwość przystosowywania się i skalowalność)[19]. Argumentuje ona, że w przyszłości wysoką pozycję w polityce zajmą „aktorzy sieciowi sprawujący władzę i narzucający przywództwo na równi z rządami” – dzięki swoim „strategiom połączeń”[20]. Parag Khanna natomiast wygląda z utęsknieniem „świata połączonego wspólnym łańcuchem zaopatrzenia”, w którym globalne korporacje, megamiasta, „aeropolis” i „regionalne organizmy państwowe” angażują się w bezustanną, ale zasadniczo pokojową rywalizację o osiągnięcie przewagi ekonomicznej, przypominającą „jedną wielką grę z udziałem wielu graczy”[21]. Wydaje się jednak wątpliwe – i to nie tylko w oczach Joshuy Ramo, ale również jego mentora Henry’ego Kissingera – by takie tendencje mogły umocnić globalną stabilność. Tenże Kissinger napisał bowiem: „Wszechobecność komunikacji sieciowej w sektorze społecznym, finansowym, przemysłowym i militarnym ma zdecydowanie korzystne skutki, choć zrewolucjonizowała również podatność tych obszarów na zagrożenia. Ponieważ tendencja ta pozostawiła w tyle próby stanowienia odpowiednich reguł i przepisów (a w istocie również wiedzę techniczną wielu twórców reguł), pod pewnymi względami przyczyniła się do wytworzenia opisywanego przez filozofów stanu natury, od którego ucieczka – według Hobbesa – stała się motywacją do ustanowienia porządku politycznego. (…) W ten sposób asymetria i swego rodzaju wrodzony światowy nieporządek wbudowują się w relacje pomiędzy cybermocarstwami zarówno na płaszczyźnie dyplomatycznej, jak i strategicznej. (…) Przy braku wyraźnych reguł postępowania międzynarodowego kryzys wyniknie z samej wewnętrznej dynamiki systemu”[22]. A jeśli, jak twierdzą niektórzy, „pierwsza cyberwojna światowa” już się zaczęła, to toczy się ona właśnie między sieciami[23].
Najbardziej niepokojący aspekt całej tej sytuacji sprowadza się do tego, że jedna globalna sieć prędzej czy później uczyni Homo sapiens elementem zbędnym, a zatem w konsekwencji wymarłym. W swoim Homo deus… Yuval Harari argumentuje, że epoka działających na wielką skalę „masowych sieci współpracy” opartych na pisanym języku, pieniądzu, kulturze i ideologii – a więc wytworach ludzkich sieci neuronowych bazujących na węglu – ustępuje nowej dobie krzemowych sieci komputerowych opierających się na algorytmach. W tej sieci my sami szybko staniemy się „w oczach” algorytmów równie mało istotni, jak mało istotne w naszych oczach są obecnie zwierzęta. A odłączenie od sieci będzie oznaczać dla jednostki śmierć, jako że to właśnie sieć będzie dbała o bezustanne utrzymywanie naszego zdrowia w dobrym stanie. Z kolei przyłączenie się do sieci prędzej czy później skutkować będzie wyginięciem całego gatunku: „Właśnie te wskaźniki, które sami wynieśliśmy na piedestał, skażą nas na ten sam los, który spotkał mamuty i delfiny chińskie: popadniemy w niepamięć, w nicość”[24]. Sądząc po tym, jak negatywnie sam Harari ocenia dotychczasową działalność człowieka, byłby to zresztą dla nas całkowicie zasłużony los[25].
Moja książka traktuje jednak w większej mierze o przeszłości aniżeli o przyszłości; albo może, by być bardziej precyzyjnym, staram się czegoś dowiedzieć na temat przyszłości, przede wszystkim analizując przeszłość, a nie wdając się w mgliste domysły czy swobodne projekcje przyszłych wydarzeń na podstawie najnowszych trendów. Są wprawdzie tacy (sporo ich zwłaszcza w Dolinie Krzemowej), którzy wątpią w to, by historia mogła ich czegokolwiek nauczyć w dobie tak błyskawicznych innowacji technologicznych[26]. Zresztą większa część toczącej się aktualnie dyskusji, którą właśnie zreasumowałem, zakłada z góry, że sieci społeczne są zjawiskiem z gruntu nowym, a ich dzisiejsza wszechobecność to coś bezprecedensowego. Jest to wszakże założenie fałszywe. Mimo że rozmawiamy o nich bezustannie, w rzeczywistości większość z nas może się pochwalić bardzo ograniczonym zrozumieniem tego, jak funkcjonują sieci, a już prawie zupełnie nie wiemy, skąd się one wzięły. W dużej mierze nie zdajemy też sobie sprawy, jak rozpowszechnione są one w świecie przyrody, jak kluczową rolę odegrały w naszej ewolucji jako gatunku, a także jak integralną część ludzkiej przeszłości stanowią. W rezultacie mamy tendencję do niedoceniania znaczenia sieci istniejących w przeszłości, wobec czego przyjmujemy błędne założenie, że historia nie ma nam w tym obszarze nic do zaproponowania.
Dla jasności: nigdy wcześniej na świecie nie istniały sieci równie wielkie i rozległe jak obecnie. Również przepływy informacji – czy też odbywające się na podobnej zasadzie rozprzestrzenianie się chorób – nigdy dotąd nie były tak błyskawiczne. Ale skala i prędkość to jeszcze nie wszystko. Nigdy nie pojmiemy wielkich i szybkich sieci działających w naszych czasach – a już zwłaszcza nie będziemy potrafili ocenić, czy obecna epoka sieci przyniesie nam beztroską emancypację, czy też doprowadzi do jednej wielkiej anarchii – jeśli nie zagłębimy się w historię mniejszych i wolniejszych sieci z przeszłości. One bowiem także były wszechobecne. A czasami bywały zarazem bardzo potężne.
3
Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie sieci
Świat przyrody jest w doprawdy zdumiewającym stopniu złożony ze „zoptymalizowanych, docierających wszędzie i rozgałęziających się sieci”, by użyć sformułowania fizyka Geoffreya Westa. Począwszy od ludzkiego układu krwionośnego aż po kolonie mrówek, wszystkie takie systemy wyewoluowały po to, by umożliwić dystrybucję energii i materiałów od ich makroskopowych rezerwuarów do mikroskopowych punktów zapotrzebowania, a istnieją one w zadziwiająco szerokim spektrum wymiarów obejmującym aż dwadzieścia siedem rzędów wielkości. Zwierzęce układy krwionośne, oddechowe, wydalnicze czy nerwowe stanowią bez wyjątku naturalne sieci. Podobnie rzecz ma się z roślinnymi systemami naczyniowymi oraz z wewnątrzkomórkowymi systemami mikrotubularnymi i mitochondrialnymi[1]. Jedyną siecią nerwową, którą jak dotąd udało nam się w pełni poddać mapowaniu, jest mózg robaka obłego (nicienia) Caenorhabditis elegans, ale naukowcy przygotowują się już do kompleksowego zbadania również bardziej złożonych mózgów[2]. Od mózgów robaków aż po łańcuchy pokarmowe (będące na dobrą sprawę „sieciami pokarmowymi”) współczesna biologia potrafi znaleźć układy sieciowe na wszystkich poziomach ziemskiego życia[3]. Podczas sekwencjonowania genomu ujawniono istnienie „genowej sieci regulacyjnej”, w której „węzły stanowią geny, a połączenia to łańcuchy reakcji”[4]. Delta to rzeka w stanie sieciowym – mapy takich sieci można obejrzeć w każdym szkolnym atlasie. Również guzy tworzą sieci.
2. Częściowa sieć pokarmowa „Szelfu Szkockiego” w północno-zachodniej części Atlantyku. Strzałki biegną od gatunków niższych w łańcuchu do gatunków drapieżnych.
Plik w większej rozdzielczości do zobaczenia tutaj.
Niektóre problemy można rozwiązać jedynie wówczas, kiedy podda się je analizie sieciowej. Naukowcy usiłujący wyjaśnić rozległe wykwity alg, które pojawiły się w Zatoce San Francisco w 1999 roku, musieli sporządzić całą mapę podwodnego życia, by znaleźć wreszcie przyczynę tego zjawiska. Podobna mapa, tyle że ludzkiej sieci nerwowej, konieczna była do ustalenia, że jej częścią odpowiedzialną za przechowywanie naszej pamięci jest hipokamp[5]. Prędkość rozprzestrzeniania się dowolnej choroby zakaźnej jest zależna w równym stopniu od jej złośliwości, co od struktury sieciowej populacji, którą atakuje – wykazała to ponad wszelką wątpliwość epidemia,