Jeszcze się kiedyś spotkamy. Magdalena Witkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Magdalena Witkiewicz
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-710-3
Скачать книгу
wraca, a on się wtedy bardzo denerwował. Miałam wrażenie, że chce ze mnie zrobić zupełnie nieodpowiedzialną dziewczynkę, która tylko chce się przytulać do swojego „Misia”, a przecież on, „Misio”, był stworzony do dużo ważniejszych celów.

      Oczywiście, mogłam do niego pojechać. Ale najpierw ten wypadek, następnie dostałam pracę, potem w pracy szło mi coraz lepiej. Michał już nie mówił, że dla takich pieniędzy nie warto wstawać z łóżka. Ale do przyjazdu mnie skutecznie zniechęcał.

      Przeprowadziłam się do kawalerki, w której mieliśmy zacząć budować nasze wspólne życie. Uznałam, że w pewnym wieku po prostu trzeba zacząć być mniej zależnym od rodziców. Stanęłam na własnych nogach. Oczywiście powiedziałam Michałowi o przeprowadzce, ale chyba go to nie cieszyło. Przestałam mówić mu o moich sukcesach, bo on nie miał swoich i najwyraźniej nie chciał słuchać, że wiedzie mi się coraz lepiej. Coraz częściej wszystko, co polskie, było dla niego mało atrakcyjne. A ja żyłam wspomnieniami i jego wyidealizowanym obrazem. Cały świat pędził obok mnie, zaliczałam kolejne śluby znajomych, łapałam kolejne welony i bukiety na weselach, ale tak naprawdę byłam sama.

      Każde z nas zbudowało swój oddzielny świat, w którym umiało funkcjonować zupełnie samotnie. Nawet nie potrafiliśmy sobie wzajemnie pokazać tych naszych światów. Może gdybyśmy się trochę postarali, dalibyśmy radę to zrobić, ale chyba nam obojgu przestało już na tym zależeć.

* * *

      – Umówiłabyś się z kimś na kawę – mówiła mi wciąż Magda, moja przyjaciółka z lat szkolnych.

      To było chyba w lipcu, zaraz po tym, gdy Michał miał wypadek samochodowy. Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni w centrum Gdańska i oglądałyśmy album z jej ślubu. Wtedy jeszcze była zakochana, z wzajemnością, do nieprzytomności, w Arturze. Właśnie dowiedziała się, że jest w ciąży, co sprawiło, że miała ochotę swoim szczęściem dzielić się z całym światem.

      – Niby z kim miałabym się na tę kawę umówić?

      – Z kimkolwiek. – Z dezaprobatą pokręciła głową. – O, zobacz, na przykład tamten facet na ciebie patrzy!

      Pomachała do mężczyzny stojącego przy barze. Ten uśmiechnął się do nas.

      – Przestań! To mój wykładowca! – Skinęłam grzecznie głową.

      – To co? Wykładowca też człowiek. – Magda wzruszyła ramionami. – Jakiś taki młody.

      – Tak, był od razu po studiach. Jest chyba kilka lat od nas starszy. O, Boże, on do nas podchodzi! – Poczerwieniałam gwałtownie.

      – Dzień dobry, pani Justyno. Co za miłe spotkanie! Cezary Gromadzki – przedstawił się Magdzie, a mnie podał rękę. – Jak miło panią zobaczyć. Minęło już dobrych kilka miesięcy od ukończenia studiów?

      – Tak, szybko to zleciało. – Uśmiechnęłam się nieśmiało.

      – I jak sobie pani radzi? – zapytał. – Praca jest?

      – Jest. Pracuję w biurze rachunkowym. W zasadzie już od pół roku. Bardzo sobie chwalę.

      – Nie wątpiłem w to. Wiedziałem, że sobie pani poradzi. Pani też z branży? – zapytał Magdę.

      – Broń cię Panie Boże. – Wzdrygnęła się Magda. – Jeżeli chodzi o cyferki, to ogarniam tylko te, które wskazują, ile mąż mi wpłaca na konto. – Zachichotała.

      – U ciebie jest inaczej, jak widzę – powiedział Cezary.

      Płynnie przeszedł na „ty”. Nie przeszkadzało mi to.

      – Tak, u mnie nie ma męża, który by mi wpłacał cokolwiek na konto.

      – A ten… ten… – Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć.

      – Michał – podpowiedziałam.

      – O, właśnie. Nie mam pamięci do imion.

      – Michał wyjechał pół roku temu do Stanów – poinformowała skwapliwie Magda. – Kochani, zostawiam was, muszę lecieć – dodała po chwili, zostawiając dwadzieścia złotych na stole. – To za kawę.

      – Proszę wziąć, ja stawiam – zaoponował Cezary.

      Ja bym zaprotestowała, ale Magda nie miała z tym nigdy problemu.

      – Dziękuję! – Obdarzyła Cezarego najpiękniejszym uśmiechem na świecie i tanecznym krokiem wyszła z kawiarni.

      Zostaliśmy sami. Wypiliśmy jedną kawę, potem drugą. I jeszcze zjedliśmy po ciastku. Dawno nie rozmawiało mi się z nikim tak dobrze. Ktoś mnie słuchał, ktoś był zainteresowany tym, jak wygląda moje życie. Ktoś uśmiechał się, gdy mówiłam o swoich sukcesach i marszczył brwi, gdy zastanawiał się, dlaczego mój komputer nie działa tak, jak powinien.

* * *

      – Ten komputer to ci mogę pomóc naprawić. Czasem wystarczy przeinstalować kilka rzeczy.

      – Nie będę cię fatygowała. – Uśmiechnęłam się. – Masz z pewnością sporo innych spraw na głowie.

      – To żaden kłopot. Naprawdę… – Spojrzał na mnie, a ja przez chwilę miałam wrażenie, że zrobi wszystko, by do mnie przyjść. A w zasadzie do mojego komputera.

      Nie pozwoliłam mu na to od razu. Ale kilka dni po naszym spotkaniu w kawiarni w końcu do mnie przyszedł. Wypiliśmy kawę, potem uruchomił laptop.

      – Na początek trzeba zdefragmentować dysk – powiedział, gdy sprawdził kilka rzeczy.

      – To znaczy? – zapytałam.

      Komputer służył mi wyłącznie do pracy. Korzystałam z programów księgowych, poza tym używałam go tylko jako maszyny do pisania.

      – To tak jak w życiu, wydaje ci się, że masz wszystkie części układanki, ale one są położone w zupełnie przypadkowych miejscach. Zbyt dużo czasu zajmuje ci analizowanie wszystkiego, co masz. Zajmujesz się drobiazgami, a nie masz miejsca na budowanie czegoś większego. Albo zajmuje ci to więcej czasu.

      – Do czegoś zmierzasz? – wydukałam.

      – Nie, tłumaczę ci po prostu, czym jest defragmentacja dysku – odpowiedział spokojnie.

      Wpatrywałam się wtedy w monitor, obserwując, jak na początku przypadkowo rozmieszczone kwadraciki porządkują się i układają w kolorowe rzędy. Moje życie chyba też potrzebowało defragmentacji. Na razie jednak nie potrafiłam znaleźć właściwego polecenia, które by to moje życie skonsolidowało.

* * *

      Widywaliśmy się potem dość często. Czasem u mnie, ale przeważnie w tej samej kawiarni, w której spotkaliśmy się po raz pierwszy. Zawsze kawa, ciastko i długie rozmowy o wszystkim. Takie, których tak bardzo mi teraz brakowało.

      – Pobrudziłaś się – powiedział któregoś dnia, gdy jedliśmy wyjątkowo wielkiego ptysia. Byłam cała w bitej śmietanie.

      Cezary dotknął palcem mojego policzka, by zetrzeć ślad. Ten dotyk był bardzo intymny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dawno nie dopuszczałam do siebie mężczyzny tak blisko. Wzdrygnęłam się. Zapadła niezręczna cisza. Chyba jednak moje życie nie było do końca „zdefragmentowane”.

      Podniosłam pustą już filiżankę do ust, by zająć czymś myśli i ręce, gdy napotkałam na sobie wzrok. Wzrok kobiety. Z sąsiedniego stolika patrzyła na mnie z wyrzutem mama Michała.

      – Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się niepewnie.

      Nie robiłam nic złego, ale zdawałam sobie sprawę, jak to mogło wyglądać.

      – Widzę,